Teatr Narodowy pokaże pana „Mewę” z Teatru Aleksandryjskiego z Sankt Petersburga, wcześniej zrealizował ją pan w Dramatycznym. Czy lepiej zgrzeszyć niedojrzałością, poszukując prawdy – tak jak bohaterowie spektaklu, młodzi artyści Trieplew i Zarieczna – czy rutyną, jak gwiazda Arkadina?
Krystian Lupa
: Czechow pisze o trudnym do uchwycenia momencie w życiu człowieka – kiedy dojrzewa, przestaje być młodym marzycielem i zaczyna brnąć w kompromisy, rezygnując z podboju świata. Głównym tematem jest dla mnie irracjonalny motyw – jakby powiedział Lars von Trier – wewnętrznego wariata, który w artyście buntuje się przeciwko gnuśnemu mieszczuchowi. Dlatego w petersburskim spektaklu jeszcze bardziej niż w warszawskim postawiłem na dwoje młodych artystów i wartości, które uosabiają. Młodość grzeszy emfazą, radykalizmem, nie w pełni gotowym gustem, ale jej szczerość gwarantuje wierność marzeniom, niezmienne dążenie do celu, którym jest prawda. Nieważne, że artyści osiągają go połowicznie, jest przecież jak horyzont, do którego zmierzamy – cały czas się od nas odsuwa. Muszę zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię – dla zwykłych ludzi kompromis jest wyłącznie ich problemem, natomiast w przypadku artysty jego owoce są konsumowane przez innych. Tworzy się kanon fałszywych zachowań, kult i afirmacja wartości podszytych fałszem.
Sam pan to chyba przeżywał, kiedy obwołano pana teatralnym prorokiem?
Każdy artysta potrzebuje uznania, jeśli jednak staje się ono warunkiem tworzenia, sytuacja zaczyna być nieznośna. Czasami ma się wrażenie, że to mechanizm, nad którym nie do końca panujemy. Jeśli odruch buntu bywa powierzchowny, jest już za późno, żeby cokolwiek zmienić. Dlatego trzeba być wyczulonym na moment, gdy następuje w nas bunt szczeniaka przeciwko dojrzałemu, ale skorumpowanemu artyście.