Gazeta Wyborcza wspiera lewackie bojówki

„Gazeta Wyborcza” entuzjastycznie relacjonowała działania tzw. Porozumienia 11 Listopada i przed Świętem Niepodległości nie sposób doszukać się na jej łamach śladu zaniepokojenia tym, że „antyfaszyści” mogą złamać prawo – pisze publicysta

Publikacja: 17.11.2010 00:29

Gazeta Wyborcza wspiera lewackie bojówki

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

Bardzo ciekawe (piszę to bez ironii) są refleksje snute w środowisku „Gazety Wyborczej” po jedenastolistopadowych zadymach. Zadymach, w organizacji których „Gazeta” miała poczesny udział. Nie tylko przez akcję gwizdkową. Przede wszystkim poprzez konsekwentne, wielodniowe nagłaśnianie tematu, ogłaszanie, że Marsz Niepodległości to skandal. I – nade wszystko – demonstracyjnie życzliwe podejście do radykalnie lewicowych środowisk. Środowisk, które – na podstawie doświadczeń lat poprzednich, jak i stosowanej przez nie retoryki nie było trudno to przewidzieć – znowu podejmą działania zmierzające do fizycznego starcia z „faszystami”.

„Gazeta” entuzjastycznie relacjonowała działania tzw. Porozumienia 11 Listopada i przed Świętem Niepodległości nie sposób doszukać się na jej łamach śladu zaniepokojenia tym, że „antyfaszyści” mogą złamać prawo. A nie sposób uwierzyć, żeby – biorąc pod uwagę dobre relacje między reporterami „GW” a organizatorami zadym i poziom sympatii, a w jakimś stopniu utożsamienia się części młodszego pokolenia „Wyborczej” ze środowiskiem lewicowych aktywistów – plany blokowania legalnego marszu nie były znane w redakcji.

W tym kontekście inaczej wygląda sama akcja gwizdkowa. W sensie bezpośrednim prawa nie łamała. Ale jeśli założyć (a jak pisałem wyżej, jest to założenie logiczne), że na Czerskiej wiedziano o planach blokowania marszu, a zapewne przewidywano również i to, że „antyfaszystowscy” bojówkarze najprawdopodobniej zaatakują demonstrantów, to pozwala to zrozumieć akcję gwizdkową zupełnie inaczej. Jako celowe gromadzenie tłumu stanowiącego naturalne zaplecze dla bojówkarzy. Tłumu, od którego zadymiarze nie tylko otrzymywaliby psychiczne wsparcie, ale i w którym mogliby w razie potrzeby szukać ukrycia po to, by w stosownym momencie – przejścia do ataku – z niego się wynurzyć.

[srodtytul]Dzielni chłopcy[/srodtytul]

Michał Sutowski z „Krytyki Politycznej” pisze o „antyfaszystowskich” bojówkarzach: „dzielni i zdeterminowani chłopcy w chustach na twarzach byli gotowi pokazać czynem to, do czego Seweryn Blumsztajn, »Gazeta Wyborcza« i całe Porozumienie 11 Listopada, włącznie z »Krytyką Polityczną«, nawoływali słowem”. I trudno nie przyznać mu racji.

W przeszłości w różnych sprawach (np. lustracyjnych) „Gazeta” niejednokrotnie przedstawiała wizję rzeczywistości, w myśl której najważniejsze nie jest poczucie sprawiedliwości, tylko litera prawa, której należy się bezwzględne posłuszeństwo. I choć stanowisko to zostało już nadwątlone patronowaniem przez „GW” akcji odmawiania przedstawiania oświadczeń lustracyjnych za rządów PiS, to jednak nadal zajmowało istotne miejsce w ideologicznym kanonie „Wyborczej”.

[srodtytul]Buntownicy z Czerskiej[/srodtytul]

Po 11 listopada ktoś stwierdził, że swoim postępowaniem w sprawie Marszu Niepodległości „Gazeta” raz na zawsze straciła moralne prawo do zajmowania takiego stanowiska i używania argumentu o wyższości prawa nad poczuciem sprawiedliwości. Zgadzam się z tym stwierdzeniem. Po 11 listopada, po zadymach na ulicach Warszawy, po bestialskim skatowaniu przez „antyfaszystowską” bojówkę zmierzających do stolicy ONR-owców w środowisku „GW” zapanowała pewna konsternacja. Próbowano dać sobie z tym radę na różne sposoby.

„Sądziliśmy, że jak zwykle będziemy małą grupką z gwizdkami, która od skinów dostanie wycisk” – pisze Grzegorz Sroczyński. Co koresponduje ze stylem słownej perswazji, charakterystycznym dla „Gazety”, która relacjonując przygotowania do zadym, potrafiła użyć sformułowania, że „antyfaszyści” chcą się „buntować przeciw narodowcom”. To charakterystyczne: strona od swoich oponentów znacznie silniejsza (a od niesympatycznych mi skądinąd narodowców silniejsza wręcz kosmicznie) lubi stworzyć wrażenie, że jest prześladowaną mniejszością, czupurnymi rebeliantami.

„Gazeta ogłosiła po prostu wesoły happening, rozdała gwizdki. Jest to dokładnie to samo, co akcja »Posprzątaj kupę po swoim psie«” – przekonuje Sroczyński i chyba sam czuje absurdalność tego porównania, bo tłumaczy, że „Gazeta” „rozdając gwizdki, popełniła jeden błąd: nie zauważyła, jak bardzo Polska się zmieniła. My wciąż tępimy niedobitki oenerowców, a tu okazuje się, że „siły postępu” są bardzo liczne i mają równie agresywne bojówki” – z rozczulającą naiwnością konstatuje Sroczyński i zapowiada, że za rok „GW” wezwie do wygwizdywania anarchistów.

Mógłbym się dalej znęcać nad Sroczyńskim, bo postrzeganie – nawet przed 11 listopada – Polski jako areny nacjonalistycznej ofensywy jest ewidentnie aberracyjne i mówi wiele o atmosferze panującej w zamkniętym środowisku Czerskiej. Podobnie jak słowa Seweryna Blumsztajna, dla którego symbolem triumfu „antyfaszystów” jest to, że „wołali: „Krakowskie jest nasze!”. To symboliczna scena, bo Krakowskie Przedmieście w latach 30. było królestwem ONR. Żyd w jarmułce nie bardzo mógł się tam pokazać”.

Dziś czołowy intelektualista obozu, wielokrotnie deklarującego, że przyszłość jest wszystkim, a przeszłość jest niemal nieistotna, uważa najwyraźniej za ważny sukces swojego środowiska zwycięską (?) bitwę z duchami sprzed siedemdziesięciu paru lat.

[srodtytul] Wyrzuty sumienia[/srodtytul]

Ale zostawmy to, bo po 11 listopada ze strony „GW” padły też słowa – teraz już bez ironii – roztropne i ważkie. A sam Blumsztajn – skądinąd pomysłodawca akcji gwizdkowej – w czasie dyskusji zorganizowanej w należącym do „Krytyki Politycznej” lokalu zdradził: „mam sam wyrzuty sumienia, czy publikując swój tekst „wygwiżdżmy ich z miasta”, nie przekroczyłem granicy”. Bo „przez ten mikrofon („antyfaszystów” – P. S.) słyszałem mowę nienawiści”. No i dlatego, że „jak było się na tej manifestacji, to były takie momenty, że się nie wiedziało, czy stoisz wśród kiboli, czy wśród antify. Siły postępu wyglądały dość podobnie do sił zła”.

„Bardzo trudno sobie wyobrazić przyszły rok i następny rok, i następny rok, bo scenariusz jest dość jasny: to znaczy, w przyszłym roku zmobilizujemy więcej ludzi, oni też więcej ludzi; może być i też trochę bardziej krwawo, i tak dalej. Chciałem wam uświadomić, że tak naprawdę scenariusz, który myśmy wszyscy razem wymyślili tutaj, jest scenariuszem, który nie prowadzi donikąd” – konkluduje Blumsztajn. A Agata Nowakowska pisze jasno, dokąd ten scenariusz prowadzi: „Pomysł z blokadami pochodów narodowców musi się skończyć krwawą jatką. Jak nie za rok, to za dwa lata”.

To słuszna refleksja. Wypada odnotować ją z satysfakcją. Warto byłoby jednak, aby koledzy z „Wyborczej” zastanowili się nad tym, czy jest to refleksja wystarczająca. „Dla mnie tą granicą jest odwoływanie się do pewnej tradycji, która jest tradycją antysemicką, rasistowską i ksenofobiczną, i która powinna być po prostu zakazana” – mówił na wzmiankowanym powyżej spotkaniu Seweryn Blumsztajn. Na miejscu kolegów z „Gazety” zastanowiłbym się nad tym, czy pielęgnowanie w sobie przekonania, że jest się uprawnionym do orzekania, iż jakaś nielubiana (również przeze mnie) tradycja powinna być zakazana, nie może być przyczyną ewentualnej przyszłej krwawej jatki w stopniu co najmniej równym, co niebaczne wpisanie się w lewackie zadymy.

To byłaby refleksja trudna. Ale gdyby wypadki z 11 listopada skłoniły do niej czołówkę „GW”, przyszłość polskiej demokracji (a i Polaków jako wspólnoty) rysowałaby się trochę bardziej optymistycznie.

[i]Autor jest współpracownikiem „Rzeczpospolitej”. Był m.in. prezesem PAP[/i]

Bardzo ciekawe (piszę to bez ironii) są refleksje snute w środowisku „Gazety Wyborczej” po jedenastolistopadowych zadymach. Zadymach, w organizacji których „Gazeta” miała poczesny udział. Nie tylko przez akcję gwizdkową. Przede wszystkim poprzez konsekwentne, wielodniowe nagłaśnianie tematu, ogłaszanie, że Marsz Niepodległości to skandal. I – nade wszystko – demonstracyjnie życzliwe podejście do radykalnie lewicowych środowisk. Środowisk, które – na podstawie doświadczeń lat poprzednich, jak i stosowanej przez nie retoryki nie było trudno to przewidzieć – znowu podejmą działania zmierzające do fizycznego starcia z „faszystami”.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Publicystyka
Koniec kampanii wyborczej na kółkach? Dlaczego autobusy stoją w tym roku w garażach
analizy
Jędrzej Bielecki: Radosław Sikorski nie ma już złudzeń w sprawie Donalda Trumpa
Publicystyka
Marek Migalski: Rafał Trzaskowski, czyli zmienny jak prezydent
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Niewidzialna wojna Watykanu o wiernych na Wschodzie
Publicystyka
Jan Romanowski: Z Jana Pawła II uczyniliśmy kremówkę, nie zróbmy z Franciszka rewolucjonisty z młotem