Wywołana przez Rosję wojna na Ukrainie decyduje teraz o polskiej polityce zagranicznej, determinuje myślenie o sojuszach i kierunkach aktywności dyplomacji. Pierwszy, pozytywny, wniosek z expose nowej szefowej rządu: Polska nie będzie się izolować, nie będzie się ukrywać w domu, chowając pod spódnicą dzieci, by nie zobaczyły, jak nieładny i niebezpieczny jest otaczający nas świat. Taką wizję miała Ewa Kopacz jeszcze niecałe dwa tygodnie temu, gdy odpowiadała na pytanie o dostawy broni dla Ukrainy.
Teraz wyprowadza nas ostrożnie z domu na regionalne podwórko. I dostrzegamy wraz z panią premier, że trudno je będzie utrzymać w czystości, bez śladów butów żołnierzy noszących mundury bez oznaczeń, jeżeli nie wrócimy do czasów bliskiej przyjaźni z najsprawniejszym dozorcą globu. Dlatego Kopacz zapowiada zabiegi o „zacieśnianie współpracy" z Ameryką, i to na wszystkie możliwe sposoby. Zarówno w stosunkach dwustronnych – politycznych i militarnych, jak i poprzez Brukselę. Mamy być z Amerykanami nie tylko bliżej, ale i jak najszybciej (rząd ma się starać o „jak najszybsze" podpisanie umowy o strefie wolnego handlu UE–USA). Europejczykom z kolei możemy zafundować nawet weto, gdyby unijny projekt redukcji emisji gazów zwiastował koszty dla polskiej gospodarki (a na razie zwiastuje).
To proamerykańskie ożywienie i mniejszy entuzjazm wobec UE może dziwić tych, którzy mają jeszcze w uszach słowa Radosława Sikorskiego o robieniu nadmiernej łaski Ameryce i o sojuszu z nią, że nic nie jest wart. Ale od stycznia, gdy Sikorski wyrażał prywatnie tę opinię, zmieniła się epoka, nie ma już spokojnej Europy, w której nikt nie dokonuje najazdów i aneksji. Istnieje obawa, że nasi partnerzy z Zachodu, przynajmniej niektórzy, spróbują niedługo lansować tezę, że z tą zmianą epoki to przesada, że w sumie nic się nie stało – aneksja Krymu to nie tragedia i karanie Rosji sankcjami nie ma sensu, trzeba z nią rozmawiać i handlować jak dawniej. Dlatego zapewne za rację stanu Polski premier uznała niedopuszczenie do „rozwodnienia stanowiska Zachodu" wobec wydarzeń na postradzieckim Wschodzie. A co z samą Ukrainą, o której problemach pani premier kilkanaście dni temu nie chciała słyszeć, chowając się w domu? Teraz polska polityka wobec Kijowa ma być pragmatyczna. Choć ukrywanie się w domu też miało być pragmatyczne, ale zostało uznane za izolacjonizm, który Polacy zarzucają innym, niezamierzającym nadstawiać karku za nieswoje sprawy.
Na czym ma polegać nowy pragmatyzm? Na przygotowaniu się na każdy wariant rozwoju sytuacji, łącznie z porażką prozachodnich polityków w Kijowie. Bo poza oczywistymi stwierdzeniami, że Polska nie godzi się na dokonywane siłą zmiany granic w Europie i wspiera europejskie dążenia Ukrainy, pojawiła się w expose zapowiedź porzucenia nadziei na włączenie tego kraju do świata zachodniego. Tak odczytuję przestrogę przed stawianiem sobie „nierealistycznych celów".