Po analizie blisko 17 tys. stron dokumentów zespół ten stwierdził, że polskie władze w ostatnich latach miały wiedzę o osobach i instytucjach szerzących prorosyjską i probiałoruską dezinformację nad Wisłą oraz o metodach przez nich stosowanych, jednak na podstawie tych danych działania podejmowano niezwykle rzadko.
- My, obywatele, czytelnicy „Rzeczpospolitej”, jesteśmy przedmiotem agresji, która prowadzona jest bardzo nowoczesnymi metodami, w sposób skoordynowany, scentralizowany i dobrze finansowany. I musimy się przed tym bronić – mówi „Rz” szef zespołu ds. dezinformacji prof. Adam Leszczyński.
Czytaj więcej
Jarosław Stróżyk, szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, podkreślił, że raport komisji do spraw badania wpływów rosyjskich i białoruskich pokazuje między innymi „słabość polskich służb specjalnych". - Nieprzypadkowo mówiłem o osłabianiu służb specjalnych przez polityków przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Zwłaszcza – tak się składa – polityków z jednej opcji politycznej – zauważył.
Rosja wydaje na dezinformację miliardy dolarów. „Musimy się przed tym bronić”
O jakich działaniach dezinformacyjnych mowa? Przede wszystkim chodzi o suflowanie w niektórych mediach, mediach społecznościowych i szeroko pojętej przestrzeni informacyjnej narracji prorosyjskiej chociażby o rzekomym upadku i demoralizacji cywilizacji zachodniej, o opresyjnej i agresywnej postawie NATO i UE, czy też nadchodzącej przegranej Ukrainy w wojnie z Rosją. Zdaniem komisji to element wojny kognitywnej, co z kolei jest częścią prowadzenia działań wojennych. Na ten cel Kreml ma wydawać rocznie od 2 do 4 mld dolarów.
- To nie jest tylko „zwykłe” wprowadzanie w błąd. To przede wszystkim wpływanie na opinie i postawy Polek i Polaków oraz procesy polityczne czy gospodarcze. Tego rodzaju spostrzeżenia zawierały raporty polskich służb również w latach ubiegłych – stwierdza komisja.