W sobotę okazało się, że 120 międzynarodowych obserwatorów wyborów – należących do 6 różnych europejskich organizacji – nie otrzymało niezbędnych akredytacji od Państwowej Komisji Wyborczej i Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Czy do niedzieli sytuacja się zmieniła?
Sytuacja na szczęście dla około stu z nich zakończyła się otrzymaniem akredytacji. Miało to miejsce bardzo późno, bo w sobotę w godzinach wieczornych. Warto zaznaczyć, że organizacje te skierowały prośby o akredytację na przełomie września i października do PKW. Tak późne przekazanie akredytacji stanowiło olbrzymie wyzwanie logistyczne zwłaszcza dla tych z nich, których obserwatorzy już w sobotę rano udali się do swoich wyznaczonych miejsc obserwacji, często oddalonych od Warszawy.
I jak wytłumaczyć tę sytuację?
Nie chcę spekulować. Z przekazanych informacji wynika, że procedury sprawdzania osób zgłoszonych przez MSZ, w porozumieniu z którym PKW zaprasza obserwatorów międzynarodowych, były czasochłonne. W obu instytucjach w ostatnich tygodniach kampanii liczba zadań do wykonania jest bardzo duża. Nie zmienia to jednak faktu, że do takich sytuacji dochodzić nie powinno. Warto na przyszłość wyciągnąć wnioski.
Wszystko wskazuje na to, że głosowanie 15 października 2023 r. przejdzie do historii ze względu na rekordową frekwencję. Zapytam przewrotnie: może zatem połączenie referendum i wyborów do parlamentu było dobrym pomysłem?