Sukces wyborczy Davida Camerona w czwartek był tyleż spektakularny, co niespodziewany. Po raz pierwszy od 23 lat konserwatyści będą rządzić samodzielnie: mają 331 deputowanych w 650-osobowym parlamencie.
Rz: Sondaże do końca mówiły o wyrównanym poparciu dla laburzystów i konserwatystów. Skąd tak kolosalna pomyłka?
Maurice Fraser, główny doradca byłego konserwatywnego premiera Johna Majora, obecnie dyrektor Instytutu Europejskiego London School of Economics: Skala zwycięstwa konserwatystów była zaskoczeniem. Ale też trzeba powiedzieć, że od dziesięcioleci znaczna część Brytyjczyków w dniu wyborów zmienia preferencje z jednej strony na rzecz torysów, a z drugiej w ogóle na rzecz partii aktualnie będącej u władzy, bo obawia się zmian na gorsze. Te dwie tendencje zadziałały na korzyść Camerona.
Czego przestraszyli się wyborcy?
Cameron grał wizją rządu laburzystów, który byłby uzależniony od poparcia w parlamencie Szkockiej Partii Narodowej (SNP). Tego większość Brytyjczyków nie mogła zaakceptować. Ale także Ed Miliband, lider Partii Pracy, nie zbudował wizerunku wiarygodnego przyszłego premiera. I na koniec ludzie wciąż pamiętają, w jak katastrofalnym stanie laburzyści pozostawili gospodarkę w 2010 r. A Cameron może się pochwalić szybkim wzrostem gospodarczym, spadkiem bezrobocia, uzdrowieniem finansów publicznych.