Francja się gotuje. Sędzia, która wydała w poniedziałek wyrok skazujący za defraudację środków europejskich przeciw Marine Le Pen, otrzymała groźby śmierci. Lider socjalistów w parlamencie wystąpił więc we wtorek do premiera, aby jednoznacznie wsparł wymiar sprawiedliwości. Ale tak się nie stało. Sam Bayrou i jego liberalne ugrupowanie Modem w podobny sposób defraudowało środki europejskie (został w ubiegłym roku uniewinniony, ale prokuratura się od tego odwołała). Podobnie zrobił i Jean-Luc Mélenchon.
– Mamy większościową ordynację wyborczą, która przez lata nie dopuszczała do subwencji mniejszych ugrupowań. Te robiły karierę w eurowyborach, gdzie ordynacja musi być proporcjonalna. I stąd czerpały dochody na swoją bieżącą działalność – mówi „Rz” Yves Bertoncini, dyrektor paryskiego Instytutu Jacquesa Delorsa w latach 2011–2017.
Sami Francuzi są podzieleni co do zasadności wyroku. 57 proc. z nich uznało go za uzasadniony, a 41 proc. – nie.
Zjednoczenie Narodowe nie zamierza w takim układzie się poddawać. Na weekend zwołało manifestacje w całym kraju.
Pierwszy sondaż po wykluczeniu liderki skrajnej prawicy z walki o Pałac Elizejski przeprowadzony przez instytut Harris dla RTL daje niezmieniony obraz pejzażu politycznego kraju. Jordan Bardella, 29-letni formalny przywódca ugrupowania, zbiera w nim od 35 do 36 proc. poparcia (zależnie od tego, kto byłby jego kontrkandydatem), czyli właściwie tyle, ile w ostatnim przed decyzją sądu sondażu dostała Le Pen (od 34 do 37 proc.). Daleko za nim (23–25 proc.) plasuje się były konserwatywny premier Edouard Philippe.