...telewizor z teatralnego bufetu. Sprawa była głośna.
E, bzdury, o to byśmy się nie spierali. Chodziło o zwolnienie 11 osób z zespołu, a myśmy byli jak rodzina. Reżyserzy poparli Krystynę Meissner, a większość aktorów ujęła się za zwolnionymi kolegami. Potem dostałam od Krystiana Lupy rolę w „Mistrzu i Małgorzacie" ale ponieważ wcześniej obiecałam Jerzemu Stuhrowi zagranie Ciotki Róży w „Wielebnych" Mrożka, a premiery przygotowywane były równolegle, nie wypadało się wycofać.
Przykład Krystyny Meissner dobrze pokazuje, że kierowanie Starym Teatrem przypomina pracę kaskadera. Krystynę Meissner, która miała ugruntowaną pozycję w teatrze, na dyrektora Starego zaproponowali reżyserzy. W krótkim czasie jednak musiała złożyć rezygnację, bo czuła zdecydowany opór zespołu. Andrzej Seweryn, który ponoć przymierzał się do objęcia dyrekcji, też ostatecznie się wycofał.
Rzeczywiście prowadził z nami rozmowy, ale zorientował się, że to jest, a przynajmniej do niedawna był, zespół pełen indywidualności i trudno mu będzie go zintegrować.
Jan Klata też wzbudzał kontrowersje części aktorów m.in. pani i Jerzego Treli. Ostatecznie odeszliście z zespołu.
Oboje byliśmy już na emeryturze i mieliśmy wcześniej podpisane umowy na granie dwóch spektakli „Król umiera, czyli ceremonie" Ionesco oraz „Chłopców" Grochowiaka. Wprawdzie gdzieś intuicyjnie czułam, że nowy dyrektor chce się nas pozbyć, ale nie z tego powodu postanowiliśmy odejść. Czarę goryczy przelały próby do „Nie-Boskiej komedii" Krasińskiego przygotowane przez osławionego dziś „Klątwą" Olivera Frljicia. Sięgając po Krasińskiego, postanowił bowiem zrobić spektakl o tym, że Swinarski był antysemitą, a młodzi aktorzy mieli w nim oskarżać starszych, że grali w takim spektaklu. Więc przyzna pan, że to jakieś kuriozum.
Ale Klata też się z tego projektu wycofał.
Myślę, że nie miał wyjścia, bo wielu aktorów oddało role. Zwłaszcza ci starsi odmówili udziału w próbach. Wszyscy oni, tak jak Jerzy i ja, uznali, że spektakl będzie jakąś niespotykaną błazenadą, a podstawowym jego celem jest zdyskredytowanie legendy Swinarskiego, który zresztą o budowaniu własnej legendy nigdy nie myślał. Ponieważ i Jurek, i ja byliśmy bardzo związani z Konradem, czuliśmy się przez niego ukształtowani artystycznie, uznaliśmy ten spektakl wręcz za prowokację. I dlatego z bólem postanowiliśmy pożegnać się ze Starym. Rzeczywiście coś w tym jest, że bycie dyrektorem Starego Teatru od pewnego czasu jest sporym ryzykiem. Przynajmniej na starcie. Bo niech pan zauważy, że kiedy skończyła się kadencja Jana Klaty i powołano Marka Mikosa, zespół, w którym byli także przeciwnicy Klaty, skupił się wokół niego.
A był jakiś dyrektor, który nie wzbudzał kontrowersji?
Stanisław Radwan... bo myśmy go sami wybrali.
A czy pani zdaniem, jest dziś ktoś, kto by potrafił zaskarbić sobie podobne uznanie i sympatię zespołu?
Czy ja wiem... Teoretycznie myślę, że pewnie kimś takim mógłby być choćby Grzegorz Jarzyna, który nas dobrze zna i do którego mamy zaufanie.
Grzegorz Jarzyna zasłynął w Starym m.in. głośną „Iwoną księżniczką Burgunda" z Magdą Cielecką w roli tytułowej i panią jako Królową Małgorzatą. 15 stycznia w poniedziałkowym Teatrze Telewizji pani wielki powrót do Gombrowicza, czyli „Biesiada u hrabiny Kotłubaj". Jak odbiera pani tytułową bohaterkę?
Postać hrabiny jest z pewnością wielowymiarowa, bo u Gombrowicza postacie zwykle są niejednoznaczne. Ma zakodowaną w sobie elegancję i szlachetność, ale, jak sama przyznaje, „myśląc o innych, trzeba też pamiętać o sobie". Za jej elegancją, szlachetnością i niewinnością kryje się potwór. Wszystko wychodzi na jaw, gdy wraz z gośćmi granymi przez Barbarę Krafftównę i Bohdana Łazukę, zaprasza na swoją biesiadę niewinnego Gombrowicza granego przez Piotra Adamczyka. Ma też bardzo tajemnicze relacje z kucharzem Filipem granym przez Grzegorza Małeckiego. Jego bohater z pewnością znajdzie dla siebie miejsce w każdych realiach i każdej epoce. A dla pana, jako autora scenariusza o czym jest ta opowieść?
Dla mnie spektakl Roberta Glińskiego jest dość gorzką opowieścią o tym, jak człowiek z latami pozbywa się złudzeń, wchodzi w życie jako idealista, a potem trafia na cyników, których niegdyś brał za swoich idoli. Oni wyśmiewają go i czołgają z lubością, uświadamiając, że te wyznawane przez nich ideały i głoszone wartości są tylko pustym frazesem.
Powiedzmy więc otwarcie, że jest to danie ekskluzywne dla inteligentnej publiczności z poczuciem humoru i wyobraźnią. Deser być może elitarny, ale dla tych, którzy poszukują w telewizji czegoś więcej niż, z jednej strony taniej rozrywki, a z drugiej – martyrologii.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95