Kiedy w mediach społecznościowych niedzielnym wieczorem pojawiła się wiadomość o ataku nożownika na prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, natrafiłem na wpis internetowego dziennikarza sympatyzującego z prawicą. Obwieścił, że bardzo mu przykro z powodu tego, co się stało, ale winna jest lewica, bo to ona propaguje nienawiść. Więc to ona ma krew na rękach. Z kolei pierwszy komentarz pod jego wpisem niósł przesłanie jeszcze mniej skomplikowane: „Należało mu się".
Setki ludzi, instytucji, całych redakcji próbowały jako reakcję inicjować milczenie. Bezskutecznie: dyskusja nad pomysłem, aby choć chwilę pomilczeć, natychmiast zmieniała się w ciąg argumentów i kontrargumentów, dlaczego milczeć nie można, bo winny jest TAMTEN.
Mord jak bardzo polityczny?
Już tej pierwszej nocy zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej" Jarosław Kurski, człowiek ważniejszy od przywołanego na początku komentatora, postawił tezę o „zaplanowanej zbrodni politycznej". Przez kogo? Andrzej Celiński i lider KOD Krzysztof Łoziński powiązali zamach wyraźnie z politykami i propagandzistami PiS. Wicemarszałek Senatu Bogdan Borusewicz przedstawiał go od pierwszej chwili jako produkt nienawistnej kampanii m.in. rządowej TVP, zarówno przeciw samemu Adamowiczowi, jak i Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy – morderca wtargnął na scenę podczas jej imprezy.
Czy to prawdziwa ocena? ,,Mamy do czynienia z bezwzględnym bandytą. Ja, nawiasem mówiąc, uważam, że błędem jest taka polityzacja tej akcji, tego człowieka. Bo to nie jest żaden ideowy polityk czy człowiek związany z jakimś światopoglądem, który chce dokonać zamachu z powodów ideowych" – to nie są słowa żadnego obrońcy prawicy, ale wypowiadającego się dla RMF Leszka Millera. Odległy od prawicy dziennikarz TVN Konrad Piasecki przypomniał fenomen zamachów na polityków dokonywanych z motywacji niejasnych lub ogólnikowo antyestablishmentowych, jak choćby na prezydenta USA Ronalda Reagana. Jego niedoszły zabójca John Hinckley miał obsesję na punkcie aktorki Jodie Foster i chciał powtórzyć czyn bohatera filmu „Taksówkarz".
Ja przywołałbym inną postać: Arthura Bremera, który w 1972 r. zamierzał zabić prezydenta Richarda Nixona, a kiedy nie mógł się do niego dopchać, postrzelił gubernatora Alabamy George'a Wallace'a, przyprawiając go o paraliż. Chciał się rozprawić z kimś ważnym, w tym sensie jego czyn był polityczny. Ale czy o takim typie polityczności mówią od początku Kurski, Łoziński czy Borusewicz? Oczywiście nie.