Okrzyk trafił żołnierzom do przekonania i choć bitwę Fryderyk przegrał, to zdołał wyprowadzić z klęski wystarczającą część armii, by koniec końców wygrać całą wojnę. Przywykło się wprawdzie przypisywać tę wygraną szczęśliwemu dla Prus cudowi, ale i w takim razie jest znaczące, że Pan Bóg pofatygował się zrobić cud dla tego, kto na niego mimo beznadziejnej sytuacji przez wiele lat intensywnie pracował. Gdy niedługo później cudu potrzebowali Polacy, załatwił ich odmownie, choć modlili się znacznie więcej, ale też na tym, niestety, poprzestali.
W każdym razie słowa Fryderyka II w moim prywatnym rankingu najlepszych bitewnych odzywek wszech czasów wyprzedzają nawet tę, którą książę Marlborough osadził pod Blenheim dowódcę uciekającego z pola bitwy regimentu: „Sir, ktoś pana wprowadził w błąd – wróg znajduje się w przeciwnym kierunku”. Ta jest tylko niedoścignionym (niestety) wzorem, że nawet w najbardziej stresujących okolicznościach można wysłowić się kulturalnie. Natomiast słowa Fryderyka II podkreślają coś, co jeszcze dla naszych dziadków było oczywiste – że człowiek i tak żyje krótko. Nie żeby dziś było inaczej, ale współczesny człowiek Zachodu zwykł się zachowywać tak, jakby o tym nie wiedział, a co najmniej sądził, że zdoła swe dobra jakoś przeszmuglować na tamten świat.
Ponieważ czasy nasze hołdują pacyfizmowi, skłonni jesteśmy na historię wojen patrzeć z obrzydzeniem, widząc w nich dowód, że ludzie poprzednich wieków wykazywali nieprzepartą gotowość do zabijania – za wiarę, cesarza i króla, ojczyznę, postęp i tak dalej. A to tylko połowa prawdy. Drugą stanowi fakt, że ludzie poprzednich wieków wykazywali też ogromną gotowość do umierania za wielkie dla nich sprawy.
Jak wiele innych rzeczy, także ta cecha, można to bardzo dokładnie pokazać na różnych przykładach, ulega swoistemu falowaniu. Kilka wieków cywilizacyjnego rozkwitu Europy to bez wątpienia czasy, gdy gotowość do rzucania swego życia na stos – by odwołać się do naszej sławnej pieśni – sięgała apogeum. Wojny średniowiecza czy baroku były stosunkowo mało krwawe w porównaniu z tym, co przyniósł wiek XIX. Mimo to i mimo niezwykłego rozwoju broni żołnierze rzadko uciekali z pola walki przed ostateczną klęską. Czy ktoś może sobie dziś tylko wyobrazić, że stoi spokojnie albo maszeruje powoli w kolumnie, w której kule armatnie, jak czytamy to w pamiętnikach, ryją co chwila krwawe bruzdy, kładąc pokotem całe szeregi? Myli się, kto sądzi, że taki stopień dyscypliny można było osiągnąć tylko przez okładanie żołnierzy kijem unteroffiziera.
Równo 95 lat mija właśnie od zamachu w Sarajewie, który pociągnął za sobą krwawą lawinę, dwie światowe wojny, ludobójstwo bolszewickie i nazistowskie i kompletną ruinę Europy. W istocie zamach na arcyksięcia Ferdynanda, który zresztą sam entuzjastycznie parł do wojny, był mało znaczącym pretekstem. Nie byłoby takiego, znalazłby się inny. W każdym pamiętniku, każdym dziele owej epoki obecny jest specyficzny duch owych czasów: niecierpliwe oczekiwanie na jakąś wielką, oczyszczającą rzeź, na wojnę ludów, wielu twierdziło: „ostatnią z wojen”, która wszystko zmieni na lepsze, oczyści świat. Europa nie mogła już wytrzymać pokoju i gdy się wreszcie doczekała, szła pod nóż ochoczo, ze śpiewem i entuzjazmem.