Na ostrzu noża

Publikacja: 29.03.2013 19:00

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Wielki Tydzień. Zanim się okaże, że Grób Pański jest pusty, i objawi się ludziom zmartwychwstały Jezus Chrystus, trzeba przejść przez bolesne doświadczenie, które uświadamia nam, że chrześcijaństwo tak naprawdę nie jest religią. A przynajmniej, że jest czymś więcej niż religią.

Zmarły niedawno filozof Krzysztof Michalski uważał, że chrześcijaństwo „to zaostrzenie wrażliwości na cierpienie innych ludzi, przezwyciężenie naturalnej dla nas obojętności na nie swój los", czyli po prostu „więcej bólu, nie mniej". A przecież – jak z kolei twierdził Martin Heidegger, którego myśl Michalski upowszechniał – jesteśmy wobec otaczającej nas rzeczywistości wyobcowani. Zdaniem Heideggera, perspektywa przemijania, choroby, starości, śmierci sprawia, iż uciekamy w „egzystencję nieautentyczną", aby odsunąć od siebie „trwogę" – aby nie myśleć o tym, co stanowi sedno naszego „bycia", czyli to, że zmierzamy ku „nicości".

Tymczasem w mojej głowie rodzi się pytanie: czy uczestnictwo w bogatej obrzędowości Kościoła katolickiego może być również jedną z form takiej „egzystencji nieautentycznej"? Szukam przecież w Kościele pocieszenia i wytchnienia – czegoś, co jest odmienne od codziennego znoju. Czy to nie oszukiwanie samego siebie? Może w głębi serca przeraża mnie wizja ukrzyżowanego Chrystusa, a tylko wmawiam sobie, że jest ona taka duchowo inspirująca? A przecież Jezus wręcz woła: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?".

Przypominają się reakcje na filmowe misterium, jakim jest obraz „Pasja" w reżyserii Mela Gibsona. Widok zmasakrowanego ciała Jezusa zbulwersował niejednego „cywilizowanego" katolika. Ot, weźmy chociażby wypowiedź księdza Adama Bonieckiego: „nie da się ukryć, że na pierwszy plan wysuwa się okropność tortur. Można wyciągnąć wniosek, że właśnie na tym polega tajemnica wiary".

Z tego wynika, że ksiądz Boniecki chciałby wszystko udobruchać, uładzić, oswoić. Po prostu – żeby nie bolało, nawet jeśli chodzi o ból wywołany tym, że jakieś brutalne sceny filmowe kłują w oczy. Doskonale rozumiem kapłana. Też bym chciał, żeby cierpienie w wymiarze krzyża było zgodne z moimi oczekiwaniami. Żebym to ja decydował o tym, na co zasługuję, a nie Bóg. Jest jednak inaczej.

Kiedy wielu katolików woli nie stawiać spraw ostatecznych na ostrzu noża, spotykam kogoś, kto nie jest chrześcijaninem, i kto nie waha się podejmować kwestii krańcowych. Myślę o żydowskim filozofie Jacobie Taubesie, którego wybór tekstów pod wymownym tytułem „Apokalipsa i polityka. Eseje mesjańskie" właśnie się ukazał.

Jak czytamy we wstępie autorstwa Piotra Nowaka, Taubes widział siebie jako „graniczną figurę, poruszającą się między dwoma obszarami: prawem i bezprawiem, konwencją i gwizdaniem na jakiekolwiek konwencje". Rektor Uniwersytetu Hebrajskiego Hugo Bergman – czytamy – zwrócił uwagę na takie jego cechy jak „brak elementarnych reguł dobrego wychowania" czy „zamiłowanie do hucpy i prowokacji".

Taubes próbował interpretować duchowość świętego Pawła poprzez pryzmat judaizmu. Zastanawiał się nad sytuacją ludu Bożego wybrania, w której pojawił się Chrystus. Żydzi oczekiwali Mesjasza, ale Mesjasz miał wskrzesić królestwo Izraela. A tu pojawił się ktoś, kogo można było uznać za fałszywego proroka, bo głosił nadejście królestwa „nie z tego świata".

Według Taubesa, w naszych zsekularyzowanych czasach jedyna teologia, na jaką jest jeszcze miejsce, to teologia polityczna. Jeśli bowiem Boga nie ma, to człowiek szuka innych obiektów, którym oddawałoby się cześć. A takie zawsze same się pojawią, gdyż znajdą się autorytety zdolne mocą suwerennej decyzji ustanowić nowe świeckie kulty. I nie są one bynajmniej teologicznie neutralne, jak chcieliby ci, którym się wydaje, że satanistyczne wynurzenia Nergala można pogodzić z chrześcijaństwem.

Wielki Tydzień. Zanim się okaże, że Grób Pański jest pusty, i objawi się ludziom zmartwychwstały Jezus Chrystus, trzeba przejść przez bolesne doświadczenie, które uświadamia nam, że chrześcijaństwo tak naprawdę nie jest religią. A przynajmniej, że jest czymś więcej niż religią.

Zmarły niedawno filozof Krzysztof Michalski uważał, że chrześcijaństwo „to zaostrzenie wrażliwości na cierpienie innych ludzi, przezwyciężenie naturalnej dla nas obojętności na nie swój los", czyli po prostu „więcej bólu, nie mniej". A przecież – jak z kolei twierdził Martin Heidegger, którego myśl Michalski upowszechniał – jesteśmy wobec otaczającej nas rzeczywistości wyobcowani. Zdaniem Heideggera, perspektywa przemijania, choroby, starości, śmierci sprawia, iż uciekamy w „egzystencję nieautentyczną", aby odsunąć od siebie „trwogę" – aby nie myśleć o tym, co stanowi sedno naszego „bycia", czyli to, że zmierzamy ku „nicości".

Plus Minus
Zdumiewający popis Pameli Anderson. Recenzja filmu „The Last Showgirl”
Plus Minus
Współautorka podcastu „Niemcy w ruinie?”: Praca Ukraińców w Polsce budzi zachwyt AfD
Plus Minus
„Paradise” to jeden z najlepszych seriali dekady. Niespodzianka w ofercie Disney+
Plus Minus
Skok rozwojowy Niemiec rodzi pytania. Polityka wobec Rosji budziła zastrzeżenia
Plus Minus
Oksana Zabużko: Bezpieczeństwo Ukrainy? Jestem za koncepcją Mazepy. Od Waregów po Greków