W latach 80. nietrudno było o liberałów w cudzysłowie i bez: za liberała partyjnego miał się rzecznik MSW Wojciech Garstka, liberalną mieniła się „Polityka", wolny rynek chwalili towarzysze zasiadający we władzach spółek polonijnych, a w zbiorach Biblioteki Narodowej podziemnych wydań dzieł Friedricha Augusta von Hayeka jest bodaj więcej niż Józefa Piłsudskiego. Jeden był jednak filozof, który przemyślał liberalizm do końca i proponował go jako długofalową strategię. I właśnie on zmarł u progu niepodległości.
Niewygodny cokół
Mirosław Dzielski bywa wprawdzie przywoływany w debacie publicznej, doczekał się swojej ulicy, pism zbiorowych, serii wydawniczej i towarzystwa naukowego, w publicznym obiegu jednak nie zaczął nigdy funkcjonować na dobre. Po roku 1989 setki nazwisk zyskały większy rozgłos. Środowisko jego uczniów, współpracowników i wielbicieli postanowiło potraktować go jako symbol. Symbolem stał się też po trosze za sprawą pamięci zbiorowej, która z jednej strony potrzebuje pomników, z drugiej – mocno ukazuje wielkość i przegraną Mirosława Dzielskiego na tle słabości innych „liberałów polskich" i pospolitości współczesnego nam czasu.
Rangę krakowskiego myśliciela, ale i wysokość cokołu, na jaki go wyniesiono, świetnie ukazują określenia filozofa, które wracają w kolejnych wspomnieniach i odsłonach. „Sokratesem polskim" nazwał go po raz pierwszy bodaj we wspomnieniu pośmiertnym Henryk Woźniakowski. Do Mojżesza, który nie dotarł do Ziemi Obiecanej, porównał Dzielskiego w kazaniu pogrzebowym dominikanin ojciec Marek Pieńkowski. Obaj użyli tych fraz niejako warunkowo, zdając sobie sprawę, że skromnemu filozofowi takie koturny byłyby nie w smak. Powodowały one bowiem, że trudno było dojrzeć w jego obliczu kpiarza i facecjonistę, który z Januszem Szpotańskim układał parafrazy pieśni kościelnych. Robert Kaczmarek, wydawca podziemnego „Merkuryusza Krakowskiego i Powszechnego", wspomina zaś: „po wydaniu numeru odbierał od łączniczki 20 egzemplarzy do kolportażu, odliczał ich cenę od własnego honorarium i bez śladu wzruszenia inkasował pozostałe złotówki. Na ogół wychylaliśmy kielicha na pohybel, po czym, kiedy już wychodziłem, zwracał mi dopiero co otrzymaną kwotę, przeznaczając ją na fundusz »Merkuriusza«".
Dzielski nie stronił od pamfletu – jednym ze smaczniejszych drobiazgów w jego „Pismach zebranych" jest szkic „Centrum Erotyczne Surdykowskiego". Rozprawia się w nim z sentymentalizmem rzeczników „pojednania narodowego", w lecie 1981 roku piętnujących „ekstremę". Wywód zaś, w którym, omawiając wyniki wyborów z 1976 i 1979 roku, zwraca uwagę na fakt, że „popularność Edwarda Gierka w środowisku wariatów znacząco maleje" (I sekretarz w 1976 roku otrzymał 99,99 proc. głosów, w 1979 zaś zaledwie 99,97), to perła polskiej felietonistyki.
Znacznie ciekawszym zajęciem dla uważnych czytelników biografii jest przyjrzenie się liniom rozwojowym, jakie pojawiają się u progu dorosłości Mirosława Dzielskiego, i uświadomienie sobie, jak wielką dojrzałość osiągnął przez mniej więcej ćwierć wieku dorosłego życia. Zdolny maturzysta za sugestią ojca wybiera studia na Wydziale Fizyki UJ, miast bliższej humanistyki – po magisterium poświęconym „równaniom Einsteina dla pól statycznych" – zatrudnia się w Zakładzie Filozofii Nauk Przyrodniczych UJ, gdzie pracować będzie do końca życia.
To wtedy mamy do czynienia z pierwszymi aktami odwagi cywilnej – i pierwszymi pokrewieństwami z wyboru. Odwagi dowiedzie, pisząc w styczniu 1973 roku do przewodniczącego Rady Państwa, prosząc o skorzystanie z prawa łaski wobec braci Kowalczyków, sprawców wysadzenia w powietrze auli WSP w Opolu. Przyjaźnie zawiązują się na prywatnych seminariach filozoficznych, które odbywały się w krakowskiej kurii z inicjatywy kardynała Karola Wojtyły. Jak mały musiał być Kraków, w którym w jednym pokoju siedzieć mogli ojciec Jacek Salij, Bronisław Łagowski i Miłowit Kuniński! Schyłek lat 70. – i „Merkuriusz" oraz powstała pod jego auspicjami Prywatna Inicjatywa Krakowska, PIK, która – jak wspomina Kaczmarek – podejmowała się wszystkiego, od nagrywania kaset z piosenkami historycznymi po zbiórkę pieniędzy dla represjonowanych wśród przyjaciół z Filharmonii Krakowskiej.
A potem – karnawał. Zaangażowanie weń Dzielskiego wskazuje, jak upraszczają sprawę ci, którzy przeciwstawiają jego dokonania „Solidarności": czy oponent „S" zostałby rzecznikiem prasowym Regionu Małopolska i podczas I Zjazdu w hali Olivia kandydował na rzecznika „S" przeciw Januszowi Onyszkiewiczowi? A potem stan wojenny, podziemny kwartalnik, eseje polityczne „Duch nadchodzącego czasu", które okazały się jedną z najważniejszych książek tamtej dekady, prelekcje w KIK i kościołach, Prymasowska Rada Społeczna i Krakowskie Towarzystwo Przemysłowe. Kto jeszcze w Polsce końca lat 80. wymieniany był w gronie kandydatów na premiera z jednej strony – w rozmowach prymasa Józefa Glempa z Lechem Wałęsą, z drugiej – przez premiera Mieczysława F. Rakowskiego? Ale też – kto inny tak konsekwentnie przemyślał liberalizm i prymat władzy stanowienia o swojej wolności, jaką daje własność? Zwykle, pisząc o myślicielach i działaczach rozproszonych, sięgamy po słowo „archipelagi" i jest w tym jakieś przeczucie większej całości, żartem powiedzieć można – ilości przechodzącej w nową jakość. To jednak widać z wysokości katedry kartografa czy historyka idei: na poziomie morza każda wyspa archipelagu jest osobna, każdy myśliciel osuwa się w swoją stronę.