Zebrali się w japońskiej Nagoi w oczekiwaniu na samolot. Niecodzienna grupa pasażerów: Ric Flair to zawodnik z absolutnej czołówki wrestlingu, bracia Steiner – Scott i Rick – występowali razem, w wrestlingu takie braterskie duety są popularne, dalej Scott Norton, Road Warrior Hawk i Dean Malenko. To tylko niektórzy z oczekujących wówczas na lot w nieznane. Zawodnicy amerykańskiego wrestlingu: napompowani niczym kulturyści faceci występujący na ringu w skórzanych majtkach, przebrani za superbohaterów. Trupa cyrkowych przebierańców udających w ringu walkę, a w rzeczywistości odgrywających szczegółowo rozpisany spektakl. A na dokładkę pasujący do tej ekipy jak kwiatek do kożucha Muhammad Ali, prawdziwa legenda boksu.
Wreszcie przyleciał samolot, który miał ich zabrać do Korei Północnej. Nie była to maszyna, jakiej się spodziewali, tylko stary koreański samolot transportowy. Jeden z pasażerów szukał pasa, żeby się zapiąć. Z przerażeniem odnotował, że nie ma żadnego. Inny ocenił, że maszyna może pochodzić z II wojny światowej. Na ochłodę wszyscy dostali piwo, które okazało się gorące, ale nikt nie śmiał protestować – ostrzeżono ich, by nie krytykowali kraju, do którego zmierzają, bo na pokładzie mogą być mikrofony. Eric Bischoff, prezydent World Championship Wrestling (WCW; określenie prezydent jest nieco mylące, był to showman, okazyjnie również wrestler, który brał udział w niektórych widowiskach), siedział obok Muhammada Alego. Bokser opowiadał mu, jak zainspirował go Gorgeous George. Był to jeden z pierwszych wrestlerów, którzy zdobyli sławę, i podobno istotnie miał duży wpływ na młodego Cassiusa Claya.
Amerykańscy oraz japońscy zapaśnicy (w Japonii wrestling był i jest bardzo popularny) mieli być główną atrakcją festiwalu na gigantycznym Stadionie im. 1 Maja. W bastionie komunizmu zaplanowano rozrywkę, która jest symbolem zepsucia imperialistycznego świata, w wykonaniu zawodników z dwóch wrogich wobec gospodarzy państw – USA i Japonii. Czy można wymyślić coś bardziej abstrakcyjnego? Można. Zapaśnicy lecieli na Międzynarodowy Sportowy i Kulturowy Festiwal na rzecz Pokoju – do kraju izolowanego od dziesięcioleci od cywilizowanego świata, najbardziej tajemniczego i złowrogiego reżimu, od czasu do czasu szczerzącego atomowe kły. Słowem – do ojczyzny pokoju. A co tam robił Muhammad Ali? Zmagał się już wtedy z chorobą Parkinsona, ale sama jego obecność była znacząca dla organizatorów.
Nóż od jakuzy
Całą tę hecę zaaranżował Antonio Inoki. Urodził się w Jokohamie jako Kanji Inoki, imię Antonio przyjął później na cześć włoskiego zapaśnika, który nazywał się Antonino Rocca. Wieloosobowa rodzina Inoki po śmierci ojca rodu wyemigrowała do Brazylii. Tam Kanji harował na plantacji kawy. Po pracy ćwiczył lekkoatletykę, a że rósł jak na drożdżach, to wygrywał kolejne zawody w pchnięciu kulą i rzucie dyskiem. Potem wiele razy wspominał tę plantację – może to dzięki niej nigdy się nie poddawał i nauczył, czym jest ciężka praca. Pokonał drogę imponującą: od pracującego niczym niewolnik biednego chłopaka do idola, legendy wrestlingu, promotora tej dyscypliny, wreszcie polityka, a nawet producenta prezerwatyw.
Zanim do tego doszło, na jego drodze pojawił się wielki mistrz, japoński zapaśnik Rikid?zan. Określenie „japoński" nie jest do końca precyzyjne, bo Rikid?zan (właściwie Kim Sin-rak) urodził się w Korei, w tej części, która po wojnie stała się Koreą Północną. Adoptowany przez japońską rodzinę, zmienił nazwisko na Mitsuhiro Momota. Najpierw próbował swoich sił w sumo, ale potem przerzucił się na zapasy. Wymyślił sobie, że zamiast bić się z Japończykami, co mu nie przydawało sympatii, będzie bił Amerykanów. Okazało się to strzałem w dziesiątkę – został gwiazdą. Uznaje się go za ojca japońskiego wrestlingu zwanego puroresu.