Jan Maciejewski: Bóg jest pisarzem

Śmiech Sary, zazdrość Kaina, bezradność Samsona, któremu obcięto włosy. Niedowiarstwo Zachariasza, milczenie Józefa, zdrada Judasza i zdrada Piotra. Nie ma takiego zawahania ani takiego triumfu. Takiej samotności ani takiej ucieczki, która nie znalazłaby tu na siebie odpowiedzi. Która by tu siebie nie rozpoznała, nie zbudowała na odbiciu z liter i wersów swojej tożsamości.

Publikacja: 08.11.2024 14:00

Jan Maciejewski: Bóg jest pisarzem

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Zawsze, gdy tylko ten temat się pojawia, mam wrażenie, że rozmawiamy o żeńskiej wersji potwora doktora Frankensteina. Że im bardziej będzie złożona, niejednorodna, pozszywana z pochodzących z przeróżnych zupełnie parafii kawałków, tym więcej wstąpi w nią życia. Jakby szwy były żyłami, w których tętnią kontrasty, wprawiając ją w ruch. Tożsamość.

Po polsku to słowo jakoś rozlewa się na boki, brzmi tak, jakby chciała meandrować i się rozgałęziać. Rozrastać i zdobywać. Po łacinie jest zupełnie inaczej – „Identitas” brzmi jak szczelina, pęknięcie w gładkiej powierzchni. Jak szpara między drzwiami a framugą, przez którą pada cienka smużka światła i dochodzą niewyraźne dźwięki. Ale nie ma mowy o żadnym przeciwieństwie, to jak początek i ciąg dalszy. Tym właśnie jest tożsamość – cienką szczeliną, przez którą przenika, sączy się jakiś nieskończony, nieskończenie bogaty świat. Natykamy się na nią jak na wyrwę w chodniku, potykamy o nią. Dopóki wszystko działa „jak należy”, dopóty nie jest nam potrzebna. Póki chodzimy jak w zegarku, równym krokiem, jak element sprawnej maszyny, nie dostrzegamy żadnych szczelin ani pęknięć. Natknąć na nią można się tylko w pozycji klęczącej. Najlepiej z rękami opartymi o ziemię, jak po potężnym ciosie w brzuch, nie mogąc złapać powietrza. „Identitas” – cieniutka strużka wody żłobiącej dziurę w powierzchni.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: O srebrnikach raz jeszcze

Jakub zapłacił za wiedzę o tym, kim jest, przetrąconym biodrem. Naród Wybrany – czterdziestoma latami na pustyni. Każdy z proroków – ciężkim kryzysem psychicznym. Maria Magdalena – otarciem się o śmierć przez ukamienowanie. To zawsze jest szczelina, wąska ścieżka nad przepaścią. I jeśli jest jakiś „podręcznik budowania tożsamości”, to na pewno nie jest nim żaden z tysiąca o podobnie brzmiących, skomponowanych przez egzaltowane absolwentki socjologii i kulturoznawstwa tomiszcz.

Ponieważ Bóg jest pisarzem, pisze świat i każdego z nas z osobna. I ta jedna książka napisana przez Niego osobiście nie jest niczym innym jak matrycą każdej z opowieści, którą jesteśmy i jaką snujemy. 

Leży w tej chwili obok mnie jeden z tomów „Biblii pisarzy” ks. Marka Starowieyskiego. Wielkiej antologii poezji i prozy inspirowanej Pismem Świętym. I jeśli szukać jakiegoś dowodu w tej sprawie, sprawie tożsamości i jej poszukiwań, to wielotomowe dzieło byłoby jednym z nich. To Biblia jest przewodnikiem po tożsamości, po każdej z nich. Bo składa się nie tyle ze stron i słów, ile ze szczelin. Każda jej linijka jest taką nierównością, smugą światła, którą dostrzec można tylko klęcząc, zwijając się po jednym z otrzymanych przez życie ciosów. Tych najbardziej bolesnych, po których już samemu nie wie się, kim się właściwie jest, skąd przyszło i po co to wszystko. Wersety jak uchylone drzwi, historie jak wszechświaty, każdy znajdzie w nich dla siebie miejsce. W każdym zdołają urosnąć i wypełnić go sobą. Słowa jak żyły, w których tętni sens.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Kulturalne dzieciobójstwo

Śmiech Sary, zazdrość Kaina, bezradność Samsona, któremu obcięto włosy. Wzlot, upadek i ponowna droga w górę króla Dawida. Niedowiarstwo Zachariasza, milczenie Józefa, zdrada Judasza i zdrada Piotra. Nie ma takiego zawahania ani takiego triumfu. Takiej samotności ani takiej ucieczki, która nie znalazłaby tu na siebie odpowiedzi. Która by tu siebie nie rozpoznała, nie zbudowała na odbiciu z liter i wersów swojej tożsamości.

Ponieważ Bóg jest pisarzem, pisze świat i każdego z nas z osobna. I ta jedna książka napisana przez Niego osobiście nie jest niczym innym jak matrycą każdej z opowieści, którą jesteśmy i jaką snujemy. Pisarze uczą się z Biblii pisania, a pozostali ludzie – samych siebie. Na kolanach, ciężko oddychając, wpatrując się w szczelinę. W jedno z odbić, które z czasem okazuje się tożsame z moją twarzą.

Zawsze, gdy tylko ten temat się pojawia, mam wrażenie, że rozmawiamy o żeńskiej wersji potwora doktora Frankensteina. Że im bardziej będzie złożona, niejednorodna, pozszywana z pochodzących z przeróżnych zupełnie parafii kawałków, tym więcej wstąpi w nią życia. Jakby szwy były żyłami, w których tętnią kontrasty, wprawiając ją w ruch. Tożsamość.

Po polsku to słowo jakoś rozlewa się na boki, brzmi tak, jakby chciała meandrować i się rozgałęziać. Rozrastać i zdobywać. Po łacinie jest zupełnie inaczej – „Identitas” brzmi jak szczelina, pęknięcie w gładkiej powierzchni. Jak szpara między drzwiami a framugą, przez którą pada cienka smużka światła i dochodzą niewyraźne dźwięki. Ale nie ma mowy o żadnym przeciwieństwie, to jak początek i ciąg dalszy. Tym właśnie jest tożsamość – cienką szczeliną, przez którą przenika, sączy się jakiś nieskończony, nieskończenie bogaty świat. Natykamy się na nią jak na wyrwę w chodniku, potykamy o nią. Dopóki wszystko działa „jak należy”, dopóty nie jest nam potrzebna. Póki chodzimy jak w zegarku, równym krokiem, jak element sprawnej maszyny, nie dostrzegamy żadnych szczelin ani pęknięć. Natknąć na nią można się tylko w pozycji klęczącej. Najlepiej z rękami opartymi o ziemię, jak po potężnym ciosie w brzuch, nie mogąc złapać powietrza. „Identitas” – cieniutka strużka wody żłobiącej dziurę w powierzchni.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Jędrzej Pasierski: Dobre kino dla 6 widzów