Jan Maciejewski: Sprawa włóczykija

Dojrzewanie jest procesem ocalania możliwie jak największej ilości dziecięcej wiedzy przed atakami gorszycieli i deprawatorów. Akwizytorów „życiowego realizmu”, płatnych zdrajców na usługach Wielkiej Szarzyzny i sektora bankowego.

Publikacja: 13.09.2024 17:00

Jan Maciejewski: Sprawa włóczykija

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Niewielu rzeczom ufam równie bezgranicznie co wyborom sercowym małych dziewczynek. A proszę ich zapytać, tak szczerze, teraz, kiedy są dorosłe i wreszcie mogą się przyznać, kto naprawdę był „tym pierwszym”. Idę o zakład, że na dziesięć przypadków średnio trzy do sześciu razy odpowiedzią będzie „Włóczykij”. Kiedy mają pięć lat, zakochują się w tajemniczym, milczącym samotniku z Doliny Muminków. Kiedy piętnaście – w podmiocie lirycznym z piosenki „Z nim będziesz szczęśliwsza” – wiecie państwo, tym, co to włóczęga, niespokojny duch i z nim to można tylko pójść na wrzosowisko i zapomnieć wszystko. A gdy kończą dwadzieścia pięć – nieudolnie parafrazując Agnieszkę Osiecką – wychodzą za mąż za mężów.

Wiem, że dzieje się mnóstwo dużo ważniejszych rzeczy, domagających się natychmiastowego komentarza i zajęcia niecierpiącego sprzeciwu stanowiska, ale proszę mi wybaczyć. Jest wrzesień, a do tego deszczowy wtorek – jeden z tych, które niechybnie przychodzą po niedzielach. I nie potrafię zająć stanowiska w żadnej innej kwestii niż niecierpiąca zwłoki sprawa Włóczykija. Trzeba się spieszyć, bo kto wie, kiedy w tym roku wyruszy na południe – czy zaczeka aż do listopada? Każdy jesienny deszcz może być w jego przypadku tym ostatnim, wygrywać na liściach melodię pożegnalną dla samotnego wędrowca. I ani się obejrzymy, a zostanie po nim tylko odciśnięty na trawie ślad po namiocie i wygasłe palenisko.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Ofiara losu, ofiara łaski

Zaufanie to nie wszystko. Pierwsze poruszenia dziecięcego serca to źródło bezcennej wiedzy. Tym cenniejszej, że ulatniającej się z wiekiem – coś jak senne marzenie, wyciekające błyskawicznie ze świadomości chwilę po przebudzeniu. Przebłysk rzeczywistości tak bardzo różnej od tego, co zwykliśmy nazywać „prawdziwym życiem”, że jeśli nie zostanie szybko zapisana na leżącej obok łóżka kartce papieru, to wysypie się jak piasek z pękniętej klepsydry. Bo jak długo, ile lat, pozwalamy im żyć tym naprawdę – w którym momencie zaczynamy w zamian za to tyranizować ideologią TakWidaćMusiByć czy TakieJużJestŻycie.

Zaufanie to nie wszystko. Pierwsze poruszenia dziecięcego serca to źródło bezcennej wiedzy. Tym cenniejszej, że ulatniającej się z wiekiem – coś jak senne marzenie, wyciekające błyskawicznie ze świadomości chwilę po przebudzeniu. 

Właśnie, że nie. Zupełnie nie takie. Proszę powiedzieć tej wpatrującej się rozmarzonym wzrokiem w stojącego tyłem do nas, twarzą do wzburzonego morza albo zamglonych gór tajemniczego mruka dziewczynce, że z kimś takim nie byłaby nigdy szczęśliwa. Że musi znaleźć sobie męża, z którym łatwiej będzie jej uzyskać od banku kredyt hipoteczny na mieszkanie w dobrej dzielnicy, a jeśli jej się poszczęści, to może nawet przed trzydziestką kupi jej używanego SUV-a. Powiedz jej to w twarz, a zaraz potem przywiąż sobie kamień młyński do szyi i skocz do swojego przydomowego basenu.

Dojrzewanie jest procesem ocalania możliwie jak największej ilości dziecięcej wiedzy przed atakami podobnych gorszycieli i deprawatorów. Akwizytorów „życiowego realizmu”, płatnych zdrajców na usługach Wielkiej Szarzyzny i sektora bankowego. One, te pięcioletnie, zakochane we Włóczykiju, wiedziały coś strasznie ważnego. To ten rodzaj wiedzy, który w stanie czystym, uderzającym do głowy i poszerzającym świadomość, udaje się potem odzyskać już chyba tylko mistykom i artystom.

Czytaj więcej

Marcin Łuniewski: Jacek Bartosiak popełnił plagiat, ale tu chodzi o coś więcej niż stopień doktora

Wielki aforysta Joseph Roth pisał, że mężczyźni zakochują się nie tyle w kobietach, ile w światach, które one reprezentują. A jeśli tak, to uważam, że kobiety również nie kochają się w samych mężczyznach, tylko światach, do których ci mogą je ze sobą zabrać. W magicznych krainach, których brzmienie głosu, sylwetki i rysy twarzy są tylko dalekim echem, niepewną zapowiedzią. Bo oni też nie wiedzą – Włóczykij nie korzystał z map, na tym polegała większa część jego uroku. W naszym języku zachowały się jakieś powidoki tej wiedzy, w potocznych zwrotach, w rodzaju „chodzić ze sobą”. Tylko że nie o zwykłe, leniwe snucie się po szarych ulicach tu idzie, tylko o wędrowanie. Z daleka od domów i bezpiecznych dolin. Hen, za Góry Samotne. Na Południe.

Niewielu rzeczom ufam równie bezgranicznie co wyborom sercowym małych dziewczynek. A proszę ich zapytać, tak szczerze, teraz, kiedy są dorosłe i wreszcie mogą się przyznać, kto naprawdę był „tym pierwszym”. Idę o zakład, że na dziesięć przypadków średnio trzy do sześciu razy odpowiedzią będzie „Włóczykij”. Kiedy mają pięć lat, zakochują się w tajemniczym, milczącym samotniku z Doliny Muminków. Kiedy piętnaście – w podmiocie lirycznym z piosenki „Z nim będziesz szczęśliwsza” – wiecie państwo, tym, co to włóczęga, niespokojny duch i z nim to można tylko pójść na wrzosowisko i zapomnieć wszystko. A gdy kończą dwadzieścia pięć – nieudolnie parafrazując Agnieszkę Osiecką – wychodzą za mąż za mężów.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Plus Minus
Przydałaby się czystka