Joby Warrick: Czarne flagi. Geneza Państwa Islamskiego

Az-Zarkawi uczepił się niewielkiej luki w prawie muzułmańskim i rozciągnął ją do absurdalnych rozmiarów, wykorzystując osobiście dobieranych duchownych, by uświęcali zastosowanie „operacji męczeńskich" do każdego pasującego mu celu. Skutkiem tego był wysyp samobójczych ataków, nieporównywalny z żadnym innym etapem w dziejach dżihadu.

Aktualizacja: 14.05.2017 13:52 Publikacja: 12.05.2017 07:45

W lipcu 2004 roku administracja Busha ogłosiła, że podnosi wysokość nagrody za informacje prowadzące do schwytania Az-Zarkawiego z dziesięciu do dwudziestu pięciu milionów dolarów, czyli kwoty oferowanej za głowę Ibn Ladina.

Jordańczyk uczcił swój awans w rankingu poszukiwanych nagraniem wideo, rozesłanym na strony internetowe dżihadystów. W filmie został przedstawiony pod przydomkiem, jaki ostatnio sobie upodobał – „szejk rzeźników" – a z jego głosu biła pewność siebie. Mówił o słynnych muzułmańskich wojownikach, takich jak Musa ibn Nusajr, bohater podboju Hiszpanii przez Maurów, sugerując w ten sposób, że i jemu należy się miejsce w tym gronie wielkich mężów. Następnie żarliwie wezwał muzułmanów z Iraku i całego świata, by doń dołączali.

– Oto wołanie o pomoc, z otchłani, do lwów Bagdadu i Al-Anbaru oraz do bohaterów Dijali i Samarry, do tygrysów z Mosulu i północy: szykujcie się na bitwę – mówił.

Ci, do których kierował te słowa, wiedzieli już, o jaki dokładnie rodzaj bitwy tu chodzi. Od czasu okrutnego morderstwa Berga w islamistycznych mediach płynęły potoki krwi przelanej z inspiracji Az-Zarkawiego. Ludzie Jordańczyka dokonali dziesiątków egzekucji, często nagrywanych na wideo, w tym ścięcia bułgarskiego tirowca, tłumacza z Korei Południowej, egipskiego budowniczego. Po nich miała przyjść kolej na wielu następnych: Amerykanów, Brytyjczyków, Japończyków, Austriaków, Włochów i innych. Ofiary porwań w Libanie, uwolnione po opłaceniu okupu, opowiadały o torturach i niewyobrażalnym okrucieństwie panującym w improwizowanych więzieniach; o ubogich zagranicznych robotnikach, których nie stać było na wykupienie się, mordowanych powoli za pomocą elektrycznych wiertarek; o przytrzymywaniu innych ofiar, żeby się nie szarpały, kiedy odcinano im języki.

Pokonacie Amerykę

Młodzi islamiści z zagranicy, którzy posłuchali wezwania Az-Zarkawiego do dżihadu, najczęściej trafiali do szkółki zamachowców samobójców. Niektórzy otrzymają rozkaz, by poświęcić życie na zniszczenie celów bez większej wartości poza uśmierceniem garstki niewinnych Irakijczyków, którzy mieli pecha i znaleźli się w niewłaściwym miejscu.

Werbując ochotników do zamachów samobójczych, Az-Zarkawi świadomie łamał koraniczne przykazanie kategorycznie zabraniające muzułmanom odbierania sobie życia. Niektórzy scholastycy islamscy twierdzili, że w sytuacjach ekstremalnych dopuszczalne są wojskowe operacje samobójcze, a dżihadyści już od dziesięcioleci spierali się o to, gdzie leżą te granice. Az-Zarkawi uczepił się niewielkiej luki w prawie muzułmańskim i rozciągnął ją do absurdalnych rozmiarów, wykorzystując osobiście dobieranych duchownych, by uświęcali zastosowanie „operacji męczeńskich" do każdego pasującego mu celu. Skutkiem tego był wysyp samobójczych ataków, jak potem uznali badacze, nieporównywalny z żadnym innym etapem w dziejach dżihadu.

Az-Zarkawi sam pisał później, że działania samobójców to najbardziej „zabójcze bronie, jakie mamy w posiadaniu: bronie, dzięki którym możemy zadać naszym wrogom najcięższe rany". Cynicznie dodał jeszcze: „I wszystko to mimo faktu, że tego rodzaju operacje to dla nas niewielki wysiłek: są nieskomplikowane i pociągają za sobą najmniejsze koszty".

Na filmie wideo, na którym wzywał nowych rekrutów, powtarzał tradycyjne komunały o nagrodzie w raju; być może jednak większą pokusę stanowiło zaproszenie do przystąpienia do ruchu odmieniającego oblicze historii. Oswobodzenie ziem muzułmańskich było wartościowym celem, stanowiło jednak tylko początek, tymczasem Az-Zarkawi obiecywał ni mniej, ni więcej, tylko przeobrażenie światowego ładu.

– Na Boga, pokonacie Amerykę. Pokonacie Amerykę, choć może to trochę potrwać – mówił. – Pozostanie ona niczym brodawka hańby na policzku czasu.

Po raz pierwszy wyjawił też swoje przekonanie, że przeznaczona mu jest rola akuszera nowego złotego wieku islamu. Odwoływał się do apokaliptycznych ustępów w hadisach, opisujących walki, do których dojdzie w dniach ostatnich i które doprowadzą do ostatecznego triumfu islamu. Wedle dawnych przepowiedni ostatnia bitwa w dziejach ludzkości miałaby zostać stoczona w północnej Syrii, w pobliżu wsi zwanej Dabik. Opowieść ta brzmi niczym echo wczesnochrześcijańskich pism o ostatecznej walce sił dobra i zła w Armagedonie.

„Płomienie buchną wysoko, aż pochłoną Armie Krzyża pod Dabikiem" – pisał Az-Zarkawi, mając na myśli dżihad.

Krytycy

Były to śmiałe myśli i na całym świecie inni przywódcy islamistyczni oraz teologowie zaczęli ostry spór wokół Az-Zarkawiego.

Wśród jego najzacieklejszych krytyków znaleźli się także bratni dżihadyści, w tym i tacy, którzy dobrze go znali. Jedną z najostrzejszych ocen wygłosił jego dawny współwięzień i nauczyciel z Jordanii, człowiek, który w twierdzy Al-Dżafr jako pierwszy dostrzegł w nim potencjalnego przywódcę. Przez całe te lata spędzone przez Az-Zarkawiego poza krajem Abu Muhammad al-Makdisi jeszcze kilka razy trafił za kraty, a różnice, które pojawiły się między dawnymi przyjaciółmi podczas ostatnich tygodni wspólnego uwięzienia, znacznie się powiększyły. Teraz Al-Makdisi obserwował z dezaprobatą, jak jego dawny protegowany morduje muzułmanów – kobiety, dzieci, mężczyzn – którzy nie mieli nic wspólnego z walką o obalenie skorumpowanej władzy.

„Słyszę i obserwuję chaos, szalejący dziś w Iraku, za którego pośrednictwem [bojownicy] starają się skalać dżihad i jego chwalebne oblicze, wysadzając samochody, zakopując w drogach miny, ostrzeliwując z moździerzy ulice, place targowe i inne miejsca, gdzie gromadzą się muzułmanie" – pisał Al-Makdisi w liście, jaki opublikował na swojej prywatnej stronie internetowej, zakładając trafnie, że Az-Zarkawi go przeczyta. „Ręce bojowników dżihadu muszą pozostać czyste, nieskalane krwią tych, którym czynić krzywdy nie wolno, nawet jeśli to zbuntowani grzesznicy".

Al-Makdisi nie miał skrupułów co do posługiwania się przemocą, ale uparcie trzymał się zasad, tak jak je pojmował. Jego uczeń Az-Zarkawi jakimś cudem przeoczył pewne niuanse. „Przykładem tego – pisał Al-Makdisi – jest sytuacja, kiedy bojownik naruszy zasady szariatu, porywając czy zabijając muzułmanina z powodów nieszariackich – twierdząc na przykład, że pracował on dla niewiernych, choć praca ta nie oznaczała udzielania pomocy niewiernym".

Był też jeszcze inny przykład: zamachy samobójcze. Jak twierdził Al-Makdisi, islam ich zakazuje, z wyjątkiem rzadkich przypadków, kiedy brak jest innych możliwości prowadzenia walki. Jego zdaniem ludzie Az-Zarkawiego spotęgowali ten grzech, używając zamachowców samobójców do zabijania niewinnych. To, że zamachy wymierzone były w szyitów, nie stanowiło usprawiedliwienia.

„Nawet jeśli nasi sunniccy bracia w Iraku mają niejeden powód, nie usprawiedliwia to wysadzania w powietrze meczetów. Dopuszczenie do [rozlewu] szyickiej krwi to błąd, od którego wojownicy dżihadu powinni trzymać się z dala" – pisał Al-Makdisi.

Protesty przeciwko Az-Zarkawizmowi na gruncie religijnym pojawiły się także w głównym nurcie wiary muzułmańskiej. Najbardziej znacząca krytyka ideologii Az-Zarkawiego rozbrzmiała w jego ojczyźnie za sprawą człowieka, który niechcący otworzył przed nim drogę na szczyt poprzez dekret o amnestii z 1999 roku.

W 2002 roku amerykańscy politycy karcili króla Abd Allaha II za jego ostrzeżenia, że najazd na Irak „otworzy puszkę Pandory", ale obserwowanie, jak ta przepowiednia się sprawdza, wcale nie przynosiło mu przyjemności. Śledząc z odrazą zamachy bombowe i egzekucje dokonywane w imię Allaha, monarcha rozpoczął serię osobistych spotkań z muzułmańskimi intelektualistami. Omawiał z nimi sposoby wytyczenia granicy między islamem – wiarą praprzodków a przepojoną nienawiścią doktryną takfir, wykorzystywaną przez Az-Zarkawiego, by usprawiedliwiać mordowanie wszystkich, którzy jego zdaniem odstąpili od wiary.

Nie było to łatwe zadanie. W odróżnieniu od szyitów czy Kościoła rzymskokatolickiego sunnici nie mają scentralizowanej hierarchii religijnej, która rozstrzygałaby spory w debatach teologicznych. Sunniccy duchowni określonej rangi, zwani muftimi, mogą wydawać orzeczenia religijne, czyli fatwy, ale bywa, że dwie fatwy na ten sam temat radykalnie się różnią i to, co dla jednego mędrca jest śmiertelnym grzechem, dla innego może być zachowaniem dopuszczalnym, albo i nakazanym. Po swoim przybyciu do Iraku Az-Zarkawi okazał się mistrzem w wykorzystywaniu tej sytuacji – gromadził wokół siebie duchownych o podobnych poglądach, którzy wydawali fatwy aprobujące zamachy samobójcze i zabijanie niewinnych muzułmanów – czyny, które dla praktycznie każdego rozsądnego interpretatora tekstów koranicznych byłyby antytezą islamu.

Zdaniem Abd Allaha najlepszym antidotum byłyby tu mocne słowa potępienia, wsparte autorytetem moralnym wszystkich odgałęzień islamu, z całego świata. Musiałoby to być oświadczenie klarowne i uniwersalne, do przyjęcia dla niebędących ekstremistami sunnitów i szyitów, od Kairu po Kabul, od Teheranu po Timbuktu. Aby ruszyć z tym zadaniem, król wziął do pomocy jednego ze swoich kuzynów, wykształconego w Cambridge księcia Ghaziego ibn Muhammada, teologa islamu. Zebrał też najważniejszych duchownych Jordanii i ekspertów od spraw wyznaniowych, by przygotowali projekt deklaracji, która próbowałaby udzielić odpowiedzi na trzy kluczowe pytania:

Kto jest muzułmaninem? Kto ma prawo wydawać fatwy? I w jakich okolicznościach jeden muzułmanin może oskarżyć drugiego o odstępstwo od wiary?

9 listopada 2004 roku król siedział obok jordańskiego sędziego najwyższego, Izz ad-Dina at-Tamimiego, kiedy ten odczytywał krótką deklarację i miał nadzieję, że posłuży ona innym muzułmanom jako przykład odrzucenia poglądów takfirich.

– Odrzucamy dziś i potępiamy ekstremizm, radykalizm i fanatyzm, podobnie jak nasi przodkowie niezmordowanie potępiali je i sprzeciwiali się im przez całą historię islamu – czytał At-Tamimi. – Na gruncie wyznaniowym i moralnym potępiamy nowoczesną koncepcję terroryzmu, wiążącą się z niewłaściwymi praktykami, niezależnie od ich postaci. Przykładem takich działań jest przemoc wymierzona w życie ludzkie w opresyjnej formie, wykraczającej poza nakazy Boga.

Oświadczenie to nie wzbudziło na Zachodzie większego zainteresowania. W Waszyngtonie media i establishment polityczny zajmowali się roztrząsaniem ponownego zwycięstwa George'a W. Busha, jakkolwiek nieznaczną przewagą głosów, nad kandydatem Partii Demokratycznej Johnem F. Kerrym – wybory prezydenckie odbyły się tydzień wcześniej. Trzydzieści sześć godzin po ogłoszeniu deklaracji uwaga mediów przeniosła się na Francję, gdzie w trakcie leczenia grypy zmarł palestyński przywódca Jasir Arafat, co pogrążyło istotną część świata arabskiego w dramatycznej żałobie.

Jednak Abd Allah wciąż lobbował wśród przywódców muzułmańskich o poparcie tej deklaracji. Po kilku miesiącach do stolicy Jordanii zjechało ponad dwustu teologów muzułmańskich, reprezentujących ponad pięćdziesiąt krajów, od Arabii Saudyjskiej i Egiptu po Iran i Liban, by stworzyć szerszy dokument, zawierający jednak to samo gruntowne potępienie przemocy zrodzonej z powodów wyznaniowych. W ciągu następnego roku w sumie pięciuset teologów i siedem międzynarodowych ugrupowań muzułmańskich udzieliło oficjalnie poparcia temu oświadczeniu, które zyskało z czasem nazwę „Posłania z Ammanu".

„Nazwanie jakiejkolwiek grupy muzułmanów wierzących w Boga odstępcami od wiary nie jest ani możliwe, ani dopuszczalne" – głosi deklaracja.

Po raz pierwszy teologowie i przywódcy religijni z całego świata islamu zebrali się, by wspólnie potępić ideologię takfir, poprzez oświadczenie, które wypracowano jako konsensus i które uznawane jest przez pobożnych muzułmanów za prawnie wiążące. Nikt nie spodziewał się, że rozlew krwi w Iraku ustanie natychmiast, i naturalnie wciąż ginęli tam ludzie. Mimo to, wspominając później te prace, Abd Allah twierdził, że nie było innego wyjścia i należało publicznie zająć stanowisko. Nawet jeśli Az-Zarkawi walczył przeciwko Amerykanom i szyitom, to w ostatecznym rozrachunku jego głównym celem były umysły młodych muzułmanów, których miał nadzieję przeciągnąć na swoją stronę. Każdy zamach bombowy pokazany w wieczornych wiadomościach, każde makabryczne nagranie udostępnione w internecie przybliżało go do tego celu. A świat islamski aż do tej pory nie przeciwstawił mu niczego konkretnego.

– To, że poprzez akty barbarzyństwa garstka ekstremistów jest w stanie wpływać na nasz obraz, nakłada większą odpowiedzialność na ludzi umiarkowanych wszelkich wyznań i obliguje ich, by zabrali głos – stwierdził Abd Allah. – Jeśli większość będzie milczała, debatę zdominują ekstremiści.

Sojusznik

Inny rywal w wyścigu o rząd dusz młodych muzułmanów zaczął postrzegać Az-Zarkawiego w nieco korzystniejszym świetle. Osama ibn Ladin nigdy nawet nie próbował kryć niechęci, jaką darzył jordańskiego terrorystę. Jednak trzy lata po atakach z 11 września 2001 roku Az-Zarkawi dawał szansę na coś, czego Ibn Ladin rozpaczliwie potrzebował: jakieś zwycięstwo.

Założyciel Al-Kaidy utknął na wygnaniu, na które sam się zesłał, niezdolny do posunięć znaczniejszych niż przekazywanie przez emisariuszy wytycznych i porad do agentów odległych o setki kilometrów. Skaptowawszy Az-Zarkawiego, Al-Kaida mogłaby podpisywać się pod jego sukcesami, zyskałaby świeżą energię dzięki jego nagle zdobytej sławie. Być może z czasem zdołałaby nawet ukrócić najgorsze przejawy rozpasania Jordańczyka.

Współpracę potwierdził oficjalnie sam Ibn Ladin w nagraniu audio nadanym przez arabskie stacje informacyjne. Swoim zwykłym, spokojnym tonem oznajmił powstanie nowej odnogi ruchu Al-Kaidy, jak też ogromny awans człowieka, którego wyznaczył na jej przywódcę.

– Niech będzie wiadomym, że nasz brat mudżahedin Abu Musab az-Zarkawi jest emirem organizacji Al-Kaida dla dżihadu w Mezopotamii – mówił. – Nasi bracia w tamtejszej grupie mają słuchać jego rozkazów i być mu posłuszni we wszystkim, co dobre.

Oświadczenie obozu Az-Zarkawiego – zdaniem zachodnich analityków, wyreżyserowany respons – tryskało entuzjazmem. Obwieszczało historyczne połączenie sił, którego szczegóły przyniosą „wielką radość narodowi islamu, a szczególnie tym na linii frontu".

Jak głosił komunikat, „niosąc dobre wieści o wsparciu w tym błogosławionym miesiącu, przywódca Tauhid wa-al-Dżihad, Abu Musab az-Zarkawi (niech go Bóg strzeże) i jego ludzie ogłosili swoje posłuszeństwo szejkowi mudżahedinów naszych czasów, Abu Abd Allahowi Osamie Ibn Ladinowi, niech go Bóg strzeże".

Według autora komunikatu to połączenie stanowiło coś więcej niż zwykłe partnerstwo – oznaczało nowy początek, narodziny ruchu, który oczyści kraje muzułmańskie ze „wszystkich niewiernych, a także nikczemnych odstępców" oraz utoruje drogę do powstania kalifatu muzułmańskiego.

„Niewątpliwie jest to wskazówka, że zwycięstwo się zbliża, z wolą Bożą, i że oznacza to powrót do chwalebnej przeszłości. Z wielką zajadłością zasiejemy lęk we wrogach islamu". Az-Zarkawi obiecywał Ibn Ladinowi, że będzie mu posłuszny, „choćbyś rozkazał nam rzucić się w ocean". Nie zdołał jednak oprzeć się pokusie wytknięcia, że to Ibn Ladin przystał w końcu na proponowaną przez Az-Zarkawiego strategię prowadzenia działań powstańczych. „Nasi wielce szczodrzy bracia z Al-Kaidy zrozumieli wreszcie tę strategię – pisał – a ich serca zmiękły wobec jej metod i ostatecznych celów".

Teraz Al-Kaida miała już oficjalnie swoją odnogę w Iraku, a nieokrzesany bandzior z Zarki zyskał nowy tytuł emira. Czyli, tłumacząc na polski, „księcia". Pierwszy rozkaz dla najnowszego franczyzobiorcy Al-Kaidy, który wydał osobiście sam Osama ibn Ladin, brzmiał: powstrzymać wybory w Iraku. ©?

Fragment książki Joby'ego Warricka, „Czarne flagi. Geneza Państwa Islamskiego", przeł. Tomasz Gałązka, która ukazała się nakładem Wydawnictwa W.A.B.

Śródtytuły od redakcji.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji
Plus Minus
Władysław Kosiniak-Kamysz: Czterodniowy tydzień pracy? To byłoby uderzenie w rozwój Polski
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Jak Kaczyński został Tysonem