Plus Minus: Przed 2008 r. różni eksperci ekonomiczni ochoczo występowali w mediach i opowiadali o nieustannym wzroście gospodarczym, o tym, że będzie nam się żyło tylko lepiej. Dlaczego żaden z nich nie przewidział kryzysu finansowego?
Tak też było w 1929 r. przed Wielkim Kryzysem. Wtedy także ci, którzy patrzyli na trendy i statystyki prognozowali, że gospodarka będzie rozwijać się w najlepsze. To specyficzny krąg osób, które chętnie stawiają bardzo konkretne prognozy gospodarcze. Ale nie jest prawdą, że nikt nie przewidział kryzysu. Nikt z tzw. głównego nurtu ekonomii, ale przecież pewna grupa ekonomistów jak najbardziej przestrzegała polityków przed ryzykownymi decyzjami, tłumacząc, że majstrowanie przy mechanizmach gospodarczych niechybnie zakończy się katastrofą. Symboliczna jest sławna debata pomiędzy amerykańskimi ekonomistami Arthurem Lafferem i Peterem Schiffem. W 2006 r., czyli na dwa lata przed kryzysem, Schiff ostrzegał, że nadchodzą złe czasy, natomiast Laffer był pełen optymizmu, twierdził, że gospodarka amerykańska ma się jak najlepiej, a wypowiedź Schiffa podsumował słowami: „Nigdy w swoim życiu nie słyszałem takiej serii błędów i niedorzeczności"...
Dlaczego woleliśmy zatem słuchać tych, którzy tych problemów nie dostrzegali?
To dobre pytanie. Myślę, że chodzi o pewną atmosferę społeczną. Jeżeli wokół np. zwyżek na giełdzie wytworzy się odpowiedni klimat, to wszyscy chcą słuchać, jak to dobrze nam się wiedzie, ile to będziemy zarabiać i jak wspaniale będzie się nam żyło w przyszłości. Rozbudzanie społecznych nadziei skutkuje tym, że trudno przebić się z odmiennym poglądem, zwłaszcza że ci ekonomiści, którzy najczęściej mają rację, zazwyczaj nie są w stanie powiedzieć, kiedy i co dokładnie się stanie.
To więc żadne prognozy...