Zaznaczmy, że ów „wyrazisty" Kmicic prędzej zginie, niż obłapi kobietę ukradkiem, nie mówiąc już o uderzeniu podwładnej „z bani w nos", co zarzuca się jednemu z redaktorów „Wyborczej".
O tym mówię. Wracając jednak do osłabienia roli mężczyzn, spotykamy się nawet z twierdzeniem, że nadmiernie silne kobiety kastrują dziś rodzaj męski zwłaszcza wtedy, gdy przybierają formę trójgłową: doskonała żona, matka, pracownik. Syn wychowany w rodzinie zdominowanej przez matkę znajdzie podobną partnerkę w oczekiwaniu, że załatwi za niego wiele życiowych spraw. Od przełomu tysiącleci badania pokazują, że mężczyźni coraz chętniej sięgają do tradycyjnie damskich cech.
Instruktaż Jakuba Króla „Makijaż dla chłopaka do szkoły" wywołał na portalu YouTube lawinę skrajnych opinii.
Mężczyźni niewieścieją począwszy od lat 60., gdy druga fala feminizmu, o której mówiłam, zażądała zmiany całego patriarchalnego wzorca. Z drugiej strony rola zawodowa często wpycha nas w formułę jednakowości. Kobiety, pełniąc funkcję naukowca czy przedsiębiorcy, muszą spełniać obiektywne kryteria z reguły przypisywane mężczyznom. Choć istnieje też „geniusz kobiecy".
Czym on jest?
Psychologia mówi o intuicji w korzystaniu z zasobów doświadczenia. Także o myśleniu symbolicznym czy użyciu metafor: odczytujemy gesty, szczegóły i to, co w ukryte w słowach. Łączymy to z doświadczeniem kulturowym naszej płci i cechami, które wyznaczają kobiecość, choć ich sobie nie uświadamiamy.
Wróćmy jednak do problemu słabych mężczyzn.
Badacze obserwują, że w ciągu dwóch ubiegłych dekad tożsamość męska uległa rozbiciu. Odkąd weszliśmy w ponowoczesność, czyli zostaliśmy społeczeństwem konsumpcyjnym, życie społeczne zdominowały ekonomiczne reguły wydajności i zysku. Relacje także stały się towarem. Bierzemy z półki, co się nam podoba, wymieniając na lepszy model w razie awarii. Z jednej strony ulegamy zasadom rynkowym, z drugiej natrętnemu psychologizowaniu, każącemu nieustanne doskonalić się i modyfikować tożsamość.
„Ten, kto się nie rozwija, się cofa"?
Problem w tym, że dokucza to zwłaszcza mężczyznom, bo kobiecie łatwiej uciec w niszę rodzinną. Większość polskich respondentów wiąże rolę kobiety z macierzyństwem i szeroko rozumianą relacją rodziną. Naszą samoocenę podnosi też posiadanie dziecka. W 2000 r. 70 proc. Polaków zgodziło się z twierdzeniem, że „kobieta powinna mieć dziecko, aby czuć się pełnowartościowym człowiekiem". Ale zaznaczę, że Jan Paweł II w słynnym „Liście do kobiet" głosił, że godność kobiety łączy się z opiekuńczością, także kreowaniem i pielęgnacją relacji międzyludzkich. W tym sensie kobieta jest matką także wtedy, gdy nie jest to możliwe biologicznie.
Podobnie ujmuje to psychoanalityczka jungowska Clarissa Pinkola Estes w książce „Biegnąca z wilkami". „Iskry bożej trzeba, by czule dotknąć rośliny, zrobić »wielki interes«, tkać gobeliny; by złapać gorące ciało noworodka, wychować dziecko, podnieść naród z kolan, by pielęgnować małżeństwo jak sad, znaleźć trafne słowo, uszyć niebieskie zasłony. Wszystko to jest tworzeniem" – pisze.
Mężczyźni realizują się inaczej. Chłopcy od wieków czerpali satysfakcję z udziału w grupach rówieśniczych i przygotowywaniu się do aktywności publicznej. Pod okiem starszych kolegów uczyli się solidarności i rywalizacji, której nie zapewni wirtualna piłka nożna. Rodzaj męski potrzebuje rywalizacji. Współzawodnictwo pozwala mu okrzepnąć, dowartościować się i poznać swoje mocne i słabsze strony. Inaczej niż kobieta, która zanurzona w codzienność nie potrzebuje sprawdzianu dla swojej pokory, bo doświadcza jej na co dzień. Jako badaczka rytuałów uważam też, że przemoc seksualna jest przejawem męskiego infantylizmu. We współczesnej kulturze osłabła bowiem moc rytuałów przejścia, które w sposób akceptowalny społecznie pozwoliłby przechodzić w dorosłość i utwierdzać się w poczuciu dojrzałości.
Z powagą mówi pani o nacinaniu członka czy wszelkich „próbach odwagi"?
Niekoniecznie. Współcześnie wystarczającym rytuałem była obowiązkowa służba wojskowa. Podjęcie takiego wyzwania było dla mężczyzny cenne. Czy wie pani, jak dużą popularnością cieszą się Wojska Obrony Terytorialnej czy Liga Akademicka wśród 20- i 30-latków? Nie chodzi jedynie o patriotyzm czy bezpieczeństwo państwa, ale o uczestnictwo w rytuałach przejścia, których panom pozostającym poza aktywnością sportową ewidentnie zabrakło. Dają one możliwość „stawania się" mężczyzną poprzez współprzeżywanie świata z innymi osobami własnej płci. Błędem poprzednich rządów było też zaniedbanie polityki historycznej, która dzisiaj łączy się z przywracaniem pamięci zbiorowej, odkrywaniem pozytywnych wzorów, szukaniem autorytetów. Nie musi wiązać się to z ksenofobią czy rasizmem.
Mówi pani o feministycznej kastracji i rozsypce męskiej tożsamości. Ale czy widziała pani film tureckiego reżysera Yeşima Ustao?lu „Światło i cień" albo brytyjski „Lady M" Williama Oldroyda? Oba dotyczą tragedii kobiet niczym towar sprzedanych w małżeńską niewolę w patriarchalnym świecie, w którym „pan mąż" nie musi sobie niczego udowadniać.
Nie usprawiedliwiam mężczyzn. Pokazuję jedynie kontekst i współczesne uwarunkowania sprzyjające niedobrej władzy, w tym molestowaniu kobiet. Wina zaś jest zawsze jednostkowa. Odpowiedzialność kobiet za takie zachowania polega zaś na tym, że nie reagujemy jednoznacznie, zdecydowanie. Wiele kobiet uśmiecha się, udając, że nic się nie stało. Powiedzmy jasno: kobiecy uśmiech nie jest zaproszeniem do seksu. Kobiety uśmiechają się często, bo wynika to z naszego „programu" socjalizacyjnego. Jesteśmy uczone uległości i bycia „miłą" dla innych. I tego, że posiadanie własnego zdania czy asertywność nie przystoi „prawdziwej kobiecie".
W gimnazjum mojej córki pod Warszawą na wieść o tym, że chłopcy napastują dziewczęta, zamknąwszy je w męskiej łazience, grono rodziców obecnych na wywiadówce wybuchnęło śmiechem.
Niestety, takie reakcje nie są odosobnione. Badania CBOS z ubiegłego miesiąca pokazują, że część takich zachowań zbytnio nas nie razi. Przyjęliśmy bowiem, wspomnianą wcześniej, optykę „męskiego oka". Publiczne wyrażanie podziwu dla kobiecych nóg, biustu czy pośladków za obraźliwe uznaje tylko 42 proc. badanych. Co trzeci mężczyzna i co piąta kobieta traktuje to jako komplement. Uporczywe wpatrywanie się obraża tylko 53 proc., 8 proc. je pochwala. Ale już składanie seksualnych propozycji nie podoba się aż 87 proc. Polaków. Podobnie jak celowe dotykanie z podtekstem seksualnym jest rażące dla 91 proc. kobiet i 57 proc. mężczyzn. Przy czym im wyższe wykształcenie i większe środowisko zamieszkania, tym głębsza dezaprobata. Postawy akceptujące są typowe dla mężczyzn o wykształceniu podstawowym z małych miejscowości.
O władczym klepnięciu w pośladki internautki piszą „gest pastucha". Jak zareagować?
Zdecydowanie, choćby ujawniając innym ten fakt. Byle nie wytaczając od razu armat w postaci procesu sądowego. Warto też zachować rozwagę w rozpowszechnianiu stygmatyzującej oceny, zwłaszcza gdy dotyczy to osób szeroko znanych. Mężczyźni, komentując akcję #metoo, przyznają, że rośnie w nich wielka niepewność. I niedługo strach będzie wychodzić z domu, by spojrzeniem nie odebrać kobiecie godności na ulicy.
To troska o dobrostan sprawcy. Tyle że molestowanie jest formą przemocy. A psychologia uczy, że człowiek dotknięty przemocą, a zatem wewnętrznie poraniony, napotkawszy brak zrozumienia lub, co gorsza, niedowierzanie, wycofuje się z szukania pomocy i zamyka w sobie.
To prawda. Z badań socjologicznych wynika, że 90 proc. przypadków gwałtu nie zostaje zgłoszonych policji. Ofiary obawiają się napiętnowania, oskarżeń o „prowokowanie" czy powtórnej wiktymizacji, o której pani mówi. Nauka dowodzi, że u mężczyzn najbardziej traumatycznym doświadczeniem jest udział w wojnie. Dla kobiet jest to gwałt. Gwałt i seksualna przemoc burzy świat kobiety w stopniu największym. Przy czym nie zawsze uda się je zgłosić policji lub od razu ujawnić.
Dlaczego?
Gwałt to trauma, którą wypieramy, udając, że nic się nie stało. Czasem takie wyparcie trwa już do końca życia. Oznacza to, że nigdy nie doświadczymy kolejnych, niezbędnych do uzdrowienia stanów: zaprzeczenia, buntu czy żalu. Podobnych do przeżywania żałoby po stracie bliskiej osoby. Benedyktyn Anselm Grün pisze o tym z wysokiego C, że gdy rana po zabliźnieniu zamienia się w perłę, to darem tym obdzielamy innych.
Doświadczenie kobiet uczy, że kultura męskiego oka nie rozumie słów piosenki Katarzyny Nosowskiej: „Mówię »nie«, gdy myślę »nie«. Czemu więc czytasz »nie«, jakby »nie« było »tak«?".
Pewien szacowny mężczyzna opowiadał mi kiedyś o wielkich zmorach swego życia. Pierwszą były poważne problemy z córką. Drugą półroczny brak współżycia, gdy jego żona zapadła na depresję. Badania potwierdzają, że dla mężczyzn sfera seksu jest jednym z głównych wymiarów udanego związku. Kobiety zaś lokują ją na dalszej pozycji. Pożycie seksualne jest oczywiście wpisane w małżeństwo. Tyle że realizacja tego obowiązku nie musi odbywać się za wszelką cenę. Gdy następuje rozkład związku czy długotrwały konflikt, sfera seksualności przestaje ludzi łączyć i zamiera. Podobnie jak w przypadkach pożycia z socjopatą, kończącego się głęboką destrukcją małżeństwa. Badania osób rozwiedzionych prowadzone przez moją studentkę dowodzą jednak, że brak współżycia utrzymujący się przez dłuższy czas przypieczętowuje zazwyczaj rozstanie partnerów.
Przed wywiadem mówiła pani, że mężczyzna i kobieta muszą włożyć wielki wysiłek w to, by się zrozumieć. A faktycznym równouprawnieniem jest szacunek dla wzajemnej inności.
W kontekście naszej rozmowy szacunek ten polega też na panowaniu nad własnymi popędami. Także na świadomym doskonaleniu seksu małżeńskiego, które jest alternatywą dla postrzegania go przez pryzmat obowiązku lub przeciwnie: poliamorycznego hedonizmu. Praktycznych rad udziela na przykład duszpasterz rodzin kapucyn o. Ksawery Knotz. Także w książce „Seks jakiego nie znacie. Dla małżonków kochających Boga".
Pani profesor, błagam. Co zakonnik może wiedzieć o seksie?
(śmiech) Proszę dać mu szansę. O roli ciała w miłości małżeńskiej mówi przecież cały dział teologii, nurt refleksji chrześcijańskiej zwany teologią ciała. Wywodzi się bezpośrednio z nauk Jana Pawła II. W tym ujęciu akt małżeński jest wyrazem miłości, ale też komunią uczestniczących w nim osób. Mówiąc w uproszczeniu: ludzie wierzący mają dostęp do trzech boskich ołtarzy. Pierwszym jest Eucharystia, drugim stół, przy którym się spotykamy (dobrze byłoby choć raz dziennie usiąść razem do prostego posiłku). Trzecim zaś jest łoże małżeńskie, w którym dokonuje się komunia ciał.
Szkoda, że chrześcijańskie organizacje nie tworzą jednak zaplecza dla krzywdzonych kobiet. Fundacjom takim jak antyprzemocowa „Niebieska linia" patronują liberalno-lewicowe feministki.
Istnieje też feminizm katolicki, ale głównie jako idea. Ten liberalno-lewicowy postuluje identyczność mężczyzn i kobiet. Jest przy tym separatystyczny: tacy sami, ale osobno. A nawet przeciw sobie. Gdy się dobrze zastanowić, status męski traktowany jest tu jako normatywny. Kobiety zaś, pragnąc mu dorównać, sytuują się w pozycji gorszej. Inaczej feminizm chrześcijański: ten stawia na równość, ale nie tożsamość, lecz komplementarność płci. Innymi słowy, mężczyzna i kobieta, tworząc dopełniającą się całość, budują świat, pozostając we wzajemnych relacjach. Równouprawnienie staje się wtedy nie tylko oczywiste, ale też polega na respektowaniu owej bezdyskusyjnej odmienności. Z tego punktu widzenia molestujący mężczyzna deprecjonuje nie tylko godność kobiety, ale i swoją własną. Żydowskie przysłowie mówi, że Bóg stworzył kobietę nie z głowy mężczyzny – aby nad nim nie panowała, nie ze stopy – aby nie była jego podwładną, ale spod serca – aby ją kochał.
Pytałam jednak o sytuacje, gdy „dopełniająca połowa" zawodzi i nie pomoże nam wspólnota rodzin.
Niestety. Podmiotowa obecność świeckich kobiet w Kościele to kwestia koniecznych zmian. Tylko wtedy mogłyby zadziałać organizacje kobiece, o których pani mówi. Ma to głęboki sens, bo z religii płyną różnorakie dobra. A wprowadzając obok pomocy psychologicznej element ewangelizacyjny, przyczyniamy się do zmian w systemie wartości społecznych. Chrystus chadzał do grzeszników i jadał z faryzeuszami w myśl zasady, że nie zdrowy potrzebuje lekarza, ale chory. Tymczasem kobiety, także katoliczki, nie wychodząc naprzeciw potrzebom innych kobiet, po faryzejsku się wywyższają. Izolują się choćby od protestujących w czarnych marszach, mówiących o sobie „szmata" czy manifestujących z wieszakami (to legendarne narzędzie aborcji). Tymczasem będąc w żywej relacji z Bogiem, lepiej byłoby stosować metodę małych kroków i respektując doświadczenia życiowe Innej czy Obcej, iść do niej z pomocą i to nie pod sztandarem nawracania. Tak tworzy się autentyczne zręby kobiecej solidarności, przyjaznej dla obu płci. ©?
Prof. dr hab. Maria Sroczyńska jest kierownikiem Zakładu Socjologii Rodziny, Edukacji i Wychowania UKSW w Warszawie