Adam był kierownikiem muzycznym i filarem festiwali w Sopocie, a potem w Opolu. Kilka dni przed festiwalem przyjeżdżał olbrzymim błękitnym chevroletem kupionym za chałtury z Pagartem w USA. Zakonnice z pobliskiego klasztoru żegnały się z przerażenia, widząc samochód widmo, bo Adam był bardzo niski i nie było go widać za kierownicą.
Tylko Adam Wiernik potrafił w ciągu paru dni zorganizować 100-osobowy zespół połączonych orkiestr. Bal trwał. W roku 1967 też było hucznie. Daleko od Warszawy, gdzie rozpoczęły się już zwolnienia Żydów z pracy, nie tylko w ministerstwach, redakcjach i wydawnictwach, ale również w Ursusie i na Żeraniu. W końcu jednak niepokoje doszły do amfiteatru.
Adama Wiernika nikt nie wyrzucał z pracy, bo był wszędzie, ale nigdzie na etacie. Nie wyrzucano go, ale... wyjechały dzieci. Najpierw Żaneta, potem Jurek. Dla Adama i Simy rozstanie się z nimi było nie do wytrzymania. Jesienią 1969 roku przyjechali do Szwecji.
Adam zaczął komponować i szybko wpisał się na listę uznanych i cenionych kompozytorów szwedzkich. Jego utwory grano w szwedzkim radiu i w BBC. Na festiwalu filmowym w 1981 roku dostał Grand Prix za muzykę do filmu o szwedzkim artyście Lindströmie. Grał też w bardzo dobrym teatrze muzycznym. Jednak prawdziwe życie w jakimś sensie zakończyło się wraz z wyjazdem z Warszawy. Żył po cichutku. Polskę starał się od siebie odsunąć, żyjąc teraźniejszością, pracą, wnukami. Czasami dzwonili do niego do Szwecji Wojciech Młynarski, reżyser z Sopotu i Opola Jan Rzeszewski oraz Lucjan Kydryński. Ale nie mógł przyjechać do Polski nawet na chwilę. Marcowych emigrantów nie wpuszczano aż do 1989 roku. Potem był tylko dwa razy. Krótko. Był w nim ogromny żal, choć nie mówił tego głośno. Kiedy pytałem go, już po 1989 roku, czy nie chciałby pojechać na dłużej do Polski, milkł i zmieniał temat. Kiedy się zapomniał, entuzjastycznie zaczynał opowiadać: „A w Sopocie w 1965...” Zaraz jednak gasł jak zdmuchnięta świeca.
Na cmentarzu podszedłem do pastora, który pasjonował się muzyką i prowadził z Adamem długie dyskusje. Zapytałem, jak to się stało, że Adam na pięć lat przed śmiercią zmienił wyznanie. – Nie chciał umierać jako Żyd, bo na pogrzebach żydowskich nie grają muzyki. – A może nie chciał umierać jako Żyd, bo żydowski Bóg odwrócił się od 6 milionów zamordowanych Żydów? – Ja też tak myślę – odpowiedział pastor.
[srodtytul]Henryk Kowalski[/srodtytul]
Muzyka w ogóle, a zwłaszcza muzyka skrzypiec, ma trudności z przeciwstawieniem się złu, jest co najwyżej ucieczką w dobro. Jednak jazz, a potem rock bardziej się przysłużyły zawaleniu komunizmu niż wiele prac sowietologicznych. Piosenki tworzone w krakowskiej Piwnicy pod Baranami były ucieczką od kiczowatej marności socjalizmu. Kiedy Ewa Demarczyk zaśpiewała w Moskwie „Skrzypka Hercowicza” Andrzeja Zarzyckiego do tekstu wielkiego poety rosyjskiego o żydowskich korzeniach Osipa Mandelsztama, zamordowanego przez Stalina, jej głos i muzyka krakowskich skrzypków były powiewem wolności.
To wtedy „Szewcy” Witkacego w Teatrze Kalambur we Wrocławiu w reżyserii Włodka Hermana, który w 1968 roku wyemigrował do Danii, byli wydarzeniem teatralnym. Dojrzewało nowe pokolenie polskich poetów. Dla Juliana Kornhausera, Stanisława Barańczaka, Adama Zagajewskiego, Ryszarda Krynickiego i wielu innych rok 1968 był pokoleniowym przełomem.
Henryk Kowalski też należy do tego pokolenia. Studiował w Warszawie. Wyemigrował w 1968 roku, a dzisiaj jest profesorem skrzypiec w Indiana University School of Music w Bloomington, w USA, która znajduje się w światowej czołówce uczelni muzycznych.
Urodził się po wojnie w rodzinie muzyków, aktorów i... fryzjerów. Gdy jego ojciec Leon, skrzypek koncertowy, samouk z Suwałk, wybierał się przed wojną na egzamin wstępny do konserwatorium warszawskiego, którego rektorem był Karol Szymanowski, jego mama Chana zastawiła pościel, aby pożyczyć pieniądze na bilet. We wrześniu 1939 roku Leon Kowalski w ślad za swoją jednostką doszedł aż do Brześcia, ale tam już jej nie było. Grał krótko w Brześciu w orkiestrze, a kiedy Niemcy zajęli miasto, poszedł dalej do Rosji.
I tu grał w orkiestrze, uciekł jednak w poszukiwaniu polskiego wojska. Złapano go. Oficer polityczny, który go przesłuchiwał, darował mu życie, pod warunkiem że nie będzie więcej uciekał z orkiestry. Po wojnie, w Warszawie, Leon Kowalski przeczytał w gazecie, że oficer ten – Piotr Abrasimow – został ambasadorem ZSRR w Polsce. Spotkali się w 1957 roku.
Z rodziny Heńka uratowali się nieliczni, ale w domu nie mówiło się zbyt wiele o tych czasach. Nie omijano tylko rocznicy powstania w gettcie warszawskim, w którym zginęła większość rodziny mamy.
Do Klubu Studenckiego Stodoła nie chciano wpuszczać 16-letniego Heńka. – Ale jak zagrasz trochę jazzu, to cię wpuścimy. Więc z Grzegorzem Brudko założyłem w 1964 roku Asocjację Hagaw – mówi Henryk.
Do Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej dostał się bez problemów. Był w klasie znakomitego pedagoga, profesora Tadeusza Wrońskiego, a równocześnie jeździł z Hagawem po całej Polsce, grając jazz, zdobywając nagrody na festiwalach. Profesor Wroński poprosił go, żeby przestał, bo to deformuje rękę. Dwa dni później profesor przez przypadek włączył telewizor i zobaczył Henryka na scenie, na festiwalu w Opolu. Wezwał go do siebie i oświadczył, że słowo jest słowem i Henryk musi przejść do innej klasy. Henryk przeniósł się do Krzysztofa Jakowicza.
– Polityka w naszej szkole – mówi Henryk – nikogo nie obchodziła. Poza muzyką świat interesował nas tylko na wykładach filozofii profesora Pawła Beylina, którego wszyscy uwielbialiśmy.
W marcu 1968 roku ZMS zwołał studentów PWSM na wiec. Mieli potępić zachowanie kolegów z Uniwersytetu Warszawskiego. Odczytano prawie gotową rezolucję popierającą partię. Heniek Kowalski z IV roku skrzypiec, nic nikomu nie mówiąc, pojechał na Uniwersytet Warszawski i przywiózł dwóch studentów filozofii, aby opowiedzieli prawdę o zajściach na Krakowskim Przedmieściu.
Rezolucję wyrzucono do śmietnika, a do napisania nowej powołano komitet, do którego wybrano trzech studentów, w tym Henryka Kowalskiego, oraz profesorów Pawła Beylina i prorektora PWSM, kompozytora Witolda Rudzińskiego. Po burzliwej dyskusji entuzjastycznie przyjęto nową rezolucję, która potępiła prześladowania studentów.
Wkrótce potem Henrykowi odmówiono paszportu na wyjazd Hagawu na ważny festiwal w Niemczech, twierdząc, że swoim postępowaniem uwłacza dobremu imieniu studenta polskiego.
Po Warszawie krążyła plotka, że kto do końca sierpnia 1969 roku nie złoży podania o emigracyjny paszport, później nie będzie mógł wyjechać. Ale Heniek i jego brat Jakub – wiolonczelista – nie chcieli wyjeżdżać.
– Wtedy do ojca – opowiada Henryk – zadzwonił rektor PWSM, prof. Marcin Zalewski. Ojciec nigdy nie mówił, że znali się jeszcze sprzed wojny. Rektor powiedział: zabierz go stąd, szkoda talentu, oni są tak na niego zawzięci, że wezmą go do wojska, a wiesz, jak będą potem wyglądały jego ręce? Ręce skrzypka! Pojechaliśmy do Danii.
Z wywozem skrzypiec, zwykłych poprzeczniaków, nie było problemów. Przydały się zaraz po przyjeździe: za zagrany na nich koncert Beethovena i sonatę na skrzypce solo Beli Bartoka Henryk dostał prestiżową duńską nagrodę Jacob Grade Prize.
Pisze potem list do profesora Wrońskiego, który miał gościnną profesurę w Bloomington, że chce dokończyć studia. Zostaje najpierw asystentem u Wrońskiego, a potem, po wyjeździe profesora do Polski, asystentem u profesora Gingolda. Wkrótce po dyplomie (1974) zostaje wykładowcą na tej uczelni, a od wielu lat – stałym profesorem. Koncertuje na trzech kontynentach, a założone przez niego z bratem Jakubem Trio Europe odwiedza najbardziej prestiżowe sale koncertowe świata.
Szczęśliwie dzisiaj nie trzeba uciekać ze skrzypcami. Można wpaść do Polski, aby zagrać z przyjaciółmi lub posłuchać skrzypiec i powspominać. I poczuć obecność ducha Henryka Wieniawskiego, który czuwa nad wszystkimi skrzypkami, niegdyś mieszkańcami polskiej ziemi.
[i]Leo Leszek Kantor. Publicysta. Dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Filmów Dokumentalnych w Sztokholmie „Człowiek i Świat” ([link=http://www.interkulturforum.org]www.interkulturforum.org[/link]). W 2008 roku otrzymał główną nagrodę Federacji Artystów Szwedzkich za obronę praw człowieka[/i]