Don Giovanni ma się dobrze

Włosi może i są oburzeni stylem życia Berlusconiego, ale bardziej ich zbrzydziło polowanie na premiera w sypialni

Aktualizacja: 27.06.2009 15:17 Publikacja: 27.06.2009 15:00

Don Giovanni ma się dobrze

Foto: BULLS

W tej chwili popiera go 61 proc. Włochów, a lewica, która od dwóch miesięcy zajmuje się podglądaniem premiera przez dziurkę od klucza, liże rany po aż trzech czerwcowych klęskach wyborczych.

Świat osłupiał. Włosi poparli 72-letniego satyra, którego właśnie porzuciła żona, bo ugania się za dzierlatkami, w swoich posiadłościach urządza orgie, zapewne sypia z luksusową prostytutką, korumpuje i nadużywa wpływów, a polityka myli mu się z wulgarnym telewizyjnym show.

Co więcej, okazali się głusi na hałaśliwą kampanię, którą pod wodzą „La Repubblica” prowadziły przeciw Berlusconiemu wiodące media postępowego świata: „El Pais”, „Le Monde”, „Guardian”, „New York Times”, a na dodatek „The Times” i wszystkie bez wyjątku pisma dla kucharek. Nierzadko oferowane tam teraz analizy niepomyślnego rozwoju wypadków sprowadzają się do konstatacji, że Włosi padli ofiarą zbiorowego szaleństwa. Tu i ówdzie słychać utyskiwania nad moralnym upadkiem całego narodu, oczywiście pod wpływem premiera i jego szmirowatych telewizji.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że intelektualne ubóstwo tych tłumaczeń to zaklinanie ponurej dla lewicy rzeczywistości politycznej Włoch i fiaska żenującej kampanii wyborczej, w której zamiast politycznych argumentów użyto sekretów alkowy.

[srodtytul]„Repubblica” wyborcza[/srodtytul]

Kluczem do zrozumienia wydarzeń ostatnich dwóch miesięcy jest fatalna sytuacja włoskiej Partii Demokratycznej (PD). Berlusconi w kwietniu ubiegłego roku zdecydowanie wygrał wybory i 12 miesięcy później dzięki zwiezieniu śmieci z Neapolu, świetnie zorganizowanej akcji pomocy po trzęsieniu ziemi w L’Aquili, zdecydowanej, choć kontrowersyjnej, akcji wymierzonej w nielegalną imigrację i przestępczość był u szczytu popularności sięgającej chwilami 75 proc. Natomiast lewica po przegranych wyborach znów zmieniła lidera, tym razem na bezbarwnego Daria Franceschiniego, pokłóciła się w sprawie Eluany Englaro, stanęła w szlachetnej, choć niepopularnej obronie praw nielegalnych imigrantów, a na finansowy kryzys odpowiedziała rytualnymi strajkami i żądaniem rozdawnictwa pieniędzy z budżetu.

W obliczu czerwcowych wyborów do Parlamentu Europejskiego, połączonych z wyborem samorządów w ponad połowie kraju, lewica stanęła praktycznie bez żadnej idei, programu i lidera. Kwietniowe sondaże wróżyły wyborczą klęskę w okolicach 20 punktów procentowych. W efekcie ideologiczne centrum, ośrodek prowadzenia kampanii wyborczej i punkt odniesienia dla ludzi lewicy przeniosły się z siedziby PD do redakcji „La Repubbliki”, drugiego dziennika Włoch, który łatwo pomylić z biuletynem partyjnym. Tymczasem Berlusconi, chcąc wykorzystać rekordową popularność, wystawił się na pierwszym miejscu list w wyborach do PE i postanowił przemienić 6 i 7 czerwca w plebiscyt, kto za, a kto przeciw niemu. Mówił otwarcie o dobiciu zdemoralizowanej lewicy.

I tu niespodziewanie małżonka premiera podała lewicy, a właściwie „La Repubblice”, męża na tacy. Gdy pod koniec kwietnia Berlusconi przyjechał do Warszawy, w Rzymie właśnie zamknięto (choć jeszcze nie opublikowano) partyjne listy kandydatów w wyborach do PE. Lewica, rozpoczynając kampanię wyborczą, rozpuściła plotkę, że listy Ludu Wolności Berlusconiego roją się od atrakcyjnych gwiazdeczek estrady i TV, których jedynymi argumentami w walce wyborczej są długie nogi i głęboki dekolt. Największa włoska agencja prasowa zadzwoniła do żony Berlusconiego Veroniki Lario, pytając, co o tym myśli. Ta oświadczyła, że to bezwstydna tandeta, bezczelność władzy, schlebianie rozrywkowym potrzebom władcy, a też obraza dla niej i dzieci. Gdy nazajutrz opublikowano listy wyborcze, okazało się jednak, że na liście Ludu Wolności są tylko trzy atrakcyjne młode kobiety znane z występów w TV, ale wszystkie po studiach, władające kilkoma językami obcymi. W odpowiedzi „La Repubblica” zamieściła rewelację, że Berlusconi w nocy dzwonił z Warszawy do Rzymu i kazał kierownictwu swojej partii usunąć z list aż 22 „panienki”, ujmując nawet w cudzysłów słowa premiera z rzekomej rozmowy telefonicznej z Rzymem, której przecież nikt podsłuchać nie mógł.

[srodtytul]Nagi tylko Topolanek[/srodtytul]

Berlusconi jeszcze nie zdążył dobrze postawić nogi w Rzymie po powrocie z Warszawy, gdy „La Repubblica” wyciągnęła kolejną sensację: tuż przed wyjazdem do Warszawy Berlusconi w Neapolu koło północy udał się na przyjęcie urodzinowe córki swoich znajomych. Noemi Letizia kończyła 18 lat. Bez cienia dowodu sugerowano, że to kochanka premiera. Pani Veronica Lario wniosła o rozwód, informując o tym w liście do „La Repubbliki”. Politycy lewicy niby zachowywali taktowne milczenie w obliczu rozpadającego się małżeństwa, ale głównym punktem kampanii wyborczej lewicy stał się teraz „problem moralny premiera”. I tak wszystkie włoskie poważne media przekształciły się w jeden wielki tabloid. Czołowymi publicystkami Włoch zostały panie, które na co dzień pisują do tygodników epatujących damską piersią, pośladkiem i plotką. Niemal wszystkie gazety litowały się nad biedną kobietą, która zmuszona była dzielić życie z takim potworem jak Berlusconi.

Premier dał się sprowokować i tłumaczył się przed narodem z rozpadu małżeństwa w TV. Wystąpił w najpoważniejszym programie publicystycznym telewizji publicznej RAI „Porta a porta”. Tak poważnym, że wchodzi na antenę grubo po 23, gdy już z ekranu wyleją się skąpo ubrane panie i kasowe filmy. Wyjaśnił, że wina leży po stronie opozycji i jej mediów, które zorganizowały spisek i celowo wprowadziły małżonkę w błąd. Tłumaczył, że musiałby być szalony, udając się w świetle reflektorów i w kolumnie ośmiu samochodów na urodziny swojej kochanki. Pokazywał zdjęcia z przyjęcia urodzinowego w restauracji, gdzie fotografował się z rodzicami Noemi, gośćmi, kelnerami i kucharzami. Niemniej jednak skrytykował go w artykule redakcyjnym organ episkopatu Włoch „Avvenire”, tłumacząc, że choć polityka należy oceniać za działalność polityczną, to jednak w przypadku premiera liczy się także sfera życia prywatnego, a więc styl i wartości, które je wypełniają. Swoje dorzucił kard. Walter Kasper, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Jedności Chrześcijan. Zaatakował Berlusconiego za „przesadne zachowanie i uczynienie z rozwodu spektaklu”.

„La Repubblica” drążyła uparcie sprawę Noemi. Opublikowała wywiad z jej byłym chłopakiem, z którego wynikało, że dziewczynę rzeczywiście łączyły z Berlusconim bliższe kontakty. Chłopak natychmiast wyjaśnił, że wywiad został zmanipulowany, ale nie przeszkodziło to szefowi PD Franceschiniemu spytać Włochów: „Czy powierzylibyście wychowanie swoich dzieci Berlusconiemu?”. I tu pięcioro dzieci Berlusconiego stanęło za ojcem murem, a Włosi zatrzęśli się z oburzenia, bo Franceschini przekroczył wszelkie granice przyzwoitości. Sprawa Noemi umarła śmiercią naturalną.

Wówczas wypłynęły zdjęcia, które rok i pół roku wcześniej paparazzi zrobił Silvio Berlusconiemu i jego gościom w Villa Certosa, prywatnej posiadłości włoskiego premiera. Usiłował je od dłuższego czasu sprzedać kolorowym pismom, ale nie było chętnych. Teraz się znaleźli. Sąd na wniosek premiera skonfiskował wszystkie zdjęcia jako niedopuszczalną ingerencję w prywatność. Ale na dzień przed wyborami ukazały się w zaprzyjaźnionym z „La Repubblica” hiszpańskim „El Pais” z sugestią, że w Villa Certosa dzieją się orgie. Dzięki linkowi na stronie internetowej „La Repubbliki” każdy Włoch mógł sobie je z łatwością obejrzeć. Na jednym widać Berlusconiego w swetrze z golfem. Jest jasne, że zrobiono je w zimie. Na innych kilka pań kąpiących się lub opalających bez biustonosza – widok normalny na każdej włoskiej plaży. Bohaterem nagiego zdjęcia okazał się premier Czech Topolanek.

Przy okazji wyszło na jaw, że lewicowy tygodnik „L’Espresso” oferował 50 tys. euro w zamian za rewelacje o rzekomych ekscesach z udziałem Berlusconiego, ale nikt się nie zgłosił. Jakkolwiek wśród ponoć aż 5 tysięcy zdjęć nie udało się znaleźć żadnego „kompromitującego”, obiegły cały świat wraz z doniesieniami o rzekomych orgiach na Sardynii z udziałem premiera. Przy czym „La Repubblica” te sensacje, w większości produkowane we własnej redakcji, przedrukowywała u siebie pod hasłem: „Patrzcie, co o nas piszą za granicą!”, i triumfalną konstatacją: „Cały świat pisze to co my!”.

[srodtytul]Gejsza z Bari[/srodtytul]

Po sześciu tygodniach kampanii jakby żywcem wyjętej z brukowej prasy Włosi 6 i 7 czerwca ruszyli do urn. Jeśli chodzi o wybory do PE, w porównaniu z wyborami parlamentarnymi sprzed 14 miesięcy Berlusconi lekko zwiększył stan posiadania, natomiast PD dostała aż o 9 proc. mniej głosów, a w odbywających się równocześnie wyborach lokalnych poniosła prawdziwą klęskę, i to nawet w regionach tradycyjnie „czerwonych”. W wielu miastach i powiatach żaden z kandydatów nie otrzymał bezwzględnej większości. Czekały je balotaże dwa tygodnie później.

Kilka dni przed głosowaniem szara eminencja PD, były premier Massimo D’Alema zapowiedział, że rząd i Włochów czeka kolejny wstrząs, a kolegów partyjnych wezwał do czujności i przygotowania się do przejęcia władzy. Zaraz potem ogłoszono, że prokuratura w Bari, prowadząc śledztwo w sprawie korupcji przy zamówieniach publicznych dla szpitali, podsłuchała rozmowy telefoniczne szefa podejrzanej firmy medycznej, 35-letniego Giampaolo Tarantiniego, w których oferując pieniądze, werbował damy do towarzystwa na bankiety, między innymi w rzymskiej rezydencji premiera w Palazzo Grazioli.

Wobec tego wdrożono śledztwo, czy nie doszło do nakłaniania do prostytucji. Równocześnie „Corriere della Sera” zamieścił wywiad z 42-letnią luksusową prostytutką Patrizią D’Addario z Bari, która twierdziła, że była w Palazzo Grazioli dwukrotnie w październiku i listopadzie. Za pierwszym razem miała dostać tysiąc euro zamiast obiecanych 2 tysięcy, bo nie została na noc. Za drugim, choć została na noc z premierem, nie dostała ani grosza, ale za to premier miał jej obiecać pomoc w ominięciu problemów z przebudową domu. Tłumaczyła, że postanowiła sprawę ujawnić, bo Berlusconi nie wywiązał się z obietnicy. Tę wersję wydarzeń potwierdziły dwie inne uczestniczki bankietu. Wszystkie trzy wieczorem do Palazzo Grazioli przywiózł Tarantini. Nikt inny nie brał udziału w kolacji. Patrizia nie tylko została na noc, ale nagrywała rozmowy i robiła zdjęcia telefonem komórkowym. Nagrania przekazała już prokuratorowi prowadzącemu śledztwo w sprawie nakłaniania do prostytucji.

Mimo że prokurator je utajnił, szczegóły przeciekły do „La Repubbliki”. Ponoć słychać, jak Berlusconi wysyła Patrizię do „sypialni z wielkim łóżkiem” i obiecuje, że po prysznicu się tam pojawi. Poza tym D’Addario miała nagrać telefoniczną rozmowę z Berlusconim post factum, z której wynika niezbicie, że spędzili razem czarowną noc.

Wreszcie sam premier przyznał, że tak się sprawy miały, ale był przekonany, że dokonał miłosnego podboju, i nie miał pojęcia, że chodziło o transakcję handlową zorganizowaną przez Tarantiniego. Zaznaczył, że nikt nie płacił kobietom za seks. Przeciw nieobyczajności premiera wystąpił najpoczytniejszy włoski tygodnik – katolicka „Famiglia Cristiana”, gazeta „Avvenire”, a abp Carlo Ghidelli powiedział „Corriere della Sera”: „Gdy ktoś jest premierem, nie może mówić, że jego sprawy prywatne są tylko jego sprawami. I nie może się łudzić, że Kościół będzie milczał”.

Opozycja pytała, czy Berlusconi jako szef służb specjalnych i zbrojnych, a na dodatek depozytariusz sekretów atomowych NATO, może dalej rządzić, skoro swoim postępowaniem naraża się na szantaż. Pojawiły się głosy, że wyznania gejszy z Bari mogą zmusić Berlusconiego do rezygnacji, a zażenowani najbliżsi współpracownicy zaczynają odsuwać się od premiera.

[srodtytul]Następna bomba za tydzień[/srodtytul]

Papierkiem lakmusowym nastrojów wyborców miały być oczekiwane przez centroprawicę ze sporym niepokojem balotaże 21 i 22 czerwca. Te jednak dopełniły polityczną klęskę lewicy. Lud Wolności Berlusconiego odbił z rąk lewicy w sumie kilkadziesiąt prowincji, w tym mediolańską i wenecką. Lewicy nie udało się to nigdzie. O ile przed wyborami lokalnymi (30 mln uprawnionych do głosowania) słaba w terenie centroprawica sprawowała władzę w ośrodkach zamieszkanych przez 5 mln osób, teraz kontroluje okręgi zamieszkane w sumie przez 21 mln. Argumentującym, że trudno interpretować to zwycięstwo jako wyraz poparcia dla Berlusconiego, w ubiegły wtorek odpowiedź dał sondaż popularności premiera – aż 61 proc.!

Tłumaczeń, czemu Włosi nadal popierają, i to w sporej większości, sypiającego z prostytutką i otaczającego się młodymi kobietami premiera, jest wiele. Politolodzy twierdzą, że premier wyszedł z serii skandali mocno poobijany, ale zwycięski, bo wyborcy postanowili ukarać lewicę za haniebną kampanię.

Poza tym, co widać od co najmniej dwóch lat, „lewica nie ma po swojej stronie żadnych poważnych argumentów politycznych czy gospodarczych i dlatego teraz z uporem zagląda Berlusconiemu pod kołdrę” – napisała w „Il Giornale” Maria Giovanna Maglie. Wobec braku poważnej alternatywy, jak powiedział w telewizji komentator „Corriere della Sera”, „Włosi zatkali nos i zagłosowali na premiera, czyli mniejsze zło”.

Fachowcy od etyki uważają, że Włosi, choć z pewnością oburzeni stylem życia Berlusconiego, uznali polowanie na premiera w sypialni za gruby faul, dla którego nie powinno być miejsca w polityce. Poza tym media cytują statystyki, z których wynika, że aż 9 mln Włochów korzysta z usług prostytutek, więc ich z pewnością premier specjalnie nie zgorszył.

Sędziwy 80-letni były prezydent Francesco Cossiga opublikował na łamach „Corriere della Sera” list do Berlusconiego, w którym nazwałkampanię lewicy prawdziwym zagrożeniem dla demokracji. Doradzał, żeby premier z niczego, co dotyczy jego życia prywatnego, nikomu się nie tłumaczył, bo to wyłącznie jego sprawa, ale „Gdybyś jednak zdecydował się pójść na wojnę, doprowadź natychmiast do nowych wyborów”.

Kto wie, czy Berlusconi się w końcu na to nie zdecyduje, by zamknąć opozycji usta, bo brudna kampania trwa w najlepsze. „La Repubblica” nadal poświęca skandalowi mnóstwo miejsca (w ostatni czwartek wywiad z Patrizią na dwie strony). Poza tym, jako że znajomy Tarantiniego, który sprowadził Patrizię do Palazzo Grazioli, jest zamieszany w śledztwo o rozpowszechnianie kokainy, dziennik usiłuje powiązać ze sprawą Berlusconiego. Wszyscy się spodziewają, że następna sensacja eksploduje tuż przed szczytem G8 w L’Aquili (8 – 10 lipca), by skompromitować premiera w oczach światowych przywódców.

W tej chwili popiera go 61 proc. Włochów, a lewica, która od dwóch miesięcy zajmuje się podglądaniem premiera przez dziurkę od klucza, liże rany po aż trzech czerwcowych klęskach wyborczych.

Świat osłupiał. Włosi poparli 72-letniego satyra, którego właśnie porzuciła żona, bo ugania się za dzierlatkami, w swoich posiadłościach urządza orgie, zapewne sypia z luksusową prostytutką, korumpuje i nadużywa wpływów, a polityka myli mu się z wulgarnym telewizyjnym show.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Plus Minus
Artysta wśród kwitnących żonkili
Plus Minus
Dziady pisane krwią
Plus Minus
„Dla dobra dziecka. Szwedzki socjal i polscy rodzice”: Skandynawskie historie rodzinne
Plus Minus
„PGA Tour 2K25”: Trafić do dołka, nie wychodząc z domu
Plus Minus
„Niespokojne pokolenie”: Dzieciństwo z telefonem