– Była takim alter ego swego męża. On bez niej by sobie nie poradził. Zawsze mówiło się o Stefanie Korbońskim, ale w gruncie rzeczy to ona była organizatorką ich życia i to ona wszystkiego pilnowała – opowiada Iza Kuczyńska, która poznała Zofię Korbońską w połowie lat 90., kiedy pracowała nad jej biogramem do książki „Sylwetki kobiet-żołnierzy”.
Zofia Korbońska zmarła w poniedziałek w Waszyngtonie w wieku 95 lat. Całe życie poświęciła swemu mężowi, jednemu z najważniejszych polityków czasów wojny oraz w Polsce. Pewnie nie potrafiła inaczej. Była przecież dzieckiem swojej epoki, dla której słowa: patriotyzm, lojalność, poświęcenie czy wierność, nie były pustymi dźwiękami.
Korbońscy przeżyli razem ponad 50 lat. Zofia zawsze nieco w cieniu Stefana. Sama o sobie też mówiła skromnie: – Moim „tytułem do chwały” jest to, że byłam najbliższą współpracowniczką Stefana Korbońskiego, swojego męża, współtwórcy Polskiego Państwa Podziemnego, mojego dowódcy i mojego bohatera – podkreślała w wystąpieniu podczas uroczystości otwarcia Muzeum Powstania Warszawskiego 31 lipca 2004 roku.
– O sobie nigdy nie chciała mówić. Zawsze tylko o swoim mężu. On jej ufał bezgranicznie. Była jego powiernicą, pomocnicą, sekretarką, adiutantem. W prywatnych rozmowach mówiła, że jest tylko gosposią. Uważała, że to, co w życiu zrobiła, to po prostu był obowiązek wszystkich żyjących w tamtych czasach – twierdzi Kuczyńska.
[srodtytul]Ciekawe czasy[/srodtytul]
Kiedy wybuchła wojna, w pierwszym odruchu Zofia Korbońska powiedziała do męża: „wreszcie zaczną się ciekawe czasy”. Potem się z tego śmiała, ale dla niej rzeczywiście zaczęły się wtedy niesłychanie ciekawe czasy.