To przykre. A gdy obraz ten uzupełnimy o segment polityczny, ten do którego nawiązuje motto z Kazimierza Wyki – stanie się on jeszcze bardziej przykry.
Dwudziestolecie międzywojenne i ruch ludowy uczyniły z etnicznie polskiego chłopa Polaka politycznego w stopniu bardzo nierównym, często niezwykle powierzchownym, wręcz nietrwałym. Wyka wspomina, jak na początku okupacji, w latach 1939 – 1940, inteligencja drżała, czy Niemcy nie zechcą wykorzystać sprzyjającej im koniunktury, zadowolenia wsi z ogromnego wzrostu cen żywności i powszechnie wówczas odczuwanego chłopskiego „Schadenfreude” wobec miasta, by trwale oddzielić wieś od politycznej Polski. Tak się nie stało, bo hitlerowcy nie chcieli wchodzić w komeraże z żadną grupą słowiańskich podludzi, ale według Wyki tak stać się mogło.
Niemieckie represje szybko zgasiły te nastroje. Ale samo ich zaistnienie dowodzi bardzo płytkiego zanurzenia wielkiej części chłopstwa w polskości. To czynnik z pewnością nieobojętny dla klimatu, w którym na prowincji GG nastąpił Holokaust.
[srodtytul]Z chłopa – Polak[/srodtytul]
Temu, że to, co się działo na prowincji GG, tak dalece nie istnieje w świadomości obecnych Polaków, moim zdaniem winien nie jest antysemityzm. To oczywiste, że spowodował on haniebne zachowania z lat 40. Ale to nie on stał się przyczyną tego, że dziś jesteśmy ich nieświadomi. Bo już w tychże latach 40. zaczął słabnąć, by dziś wegetować gdzieś na marginesach.
Główną przyczyną – wbrew temu, co sugeruje Gross – nie jest też moim zdaniem powszechna rzekomo świadomość, że jako społeczność – albo wręcz jako poszczególne rodziny – „nachapaliśmy się” na Żydach, a więc teraz nie możemy ani potwierdzić tego względem świata, ani wręcz dopuścić tego do świadomości. Byłoby to prawdą, gdyby kiedyś rzeczywiście Polacy en masse zdawali sobie sprawę z tego, co się działo na prowincji ich kraju w pierwszej połowie lat 40. Wszystko, co nastąpiło od czasu ujawnienia sprawy Jedwabnego, świadczy jednak o tym, że tak ani nie jest, ani nie było.
Odpowiadając na pytanie o przyczynę niewiedzy, musimy zdać sobie sprawę z gigantycznego pod względem zasięgu, arcyważnego i arcyciekawego procesu świadomościowego, jaki zaszedł w Polsce po wojnie.
Kiedy w latach 70. na ekrany wszedł „Potop” Hoffmana, Kazimierz Brandys dziwił się masowej społecznej fascynacji tym filmem. Po 30 latach socjalizmu – pisał – tłum synów chłopów i robotników siedzi w kinie i wpatruje się z przejęciem w obraz herbowego szlachcica na koniu.
I tu, moim zdaniem, trzeba szukać przyczyn polskiej amnezji. Okres powojenny przyniósł ogromne podniesienie kulturalne mas chłopskich i w wielkim stopniu ich fizyczne przemieszczenie do miast. Przyniósł ich – trwałą już tym razem – asymilację w polskości. A polskość jest nadal zjawiskiem organizowanym przez szlacheckość. Szlacheckość, której depozytariuszem ciągle w sporej mierze pozostaje, a w znacznie większej – pozostawała, inteligencja.
W efekcie ludowe masy, przyjmując mentalnie szlachecki kształt polskości, traciły (bo chciały utracić) pamięć o tym, kim były jeszcze niedawno. Wraz z dotychczasową tożsamością traciły pamięć o niedawnych jeszcze wydarzeniach. A zwłaszcza o tych ich aspektach, które były za bardzo ludowe, za bardzo niezgadzające się ze szlacheckim etosem. A mordowanie Żydów było bardzo ludowe, ale wyjątkowo mało szlacheckie.
Notabene w trakcie dyskusji po Jedwabnem ktoś zwrócił już uwagę na fakt, że ówczesna miejska inteligencja w swojej masie nie była zdania, aby mordowanie Żydów przez chłopów jakoś specjalnie jej dotyczyło. Nie była bowiem mentalnie przekonana, że etnicznie polscy chłopi należą do narodu, a więc nie czuła się specjalnie odpowiedzialna za ich działania…
[srodtytul]Pogarda[/srodtytul]
Jeśli zaś Grossa niepokoi stan wiedzy obecnych Polaków i fakt, że w ogromnej większości nie są świadomi tego przerażającego aspektu naszej dwudziestowiecznej historii, to powinien zacząć od krytycznego przyjrzenia się sobie. Bo to, jak pisze, bynajmniej – użyjmy tu eufemizmu – nie ułatwia Polakom przyswojenia trudnej prawdy.
Kiedyś, na etapie „Sąsiadów”, jego manierę można było uznać za celową prowokację, za, używając metafory Żeromskiego, rozrywanie polskich ran, żeby nie zabliźniły się błoną podłości. Teraz jednak, dziesięć lat po Jedwabnem, trudno użyć tego argumentu, bo społeczeństwo jest inne. Inna jest jego samoświadomość, przekonanie o naszej naturalnej bezgrzeszności już nie króluje bez reszty w duszach Polaków.
Tymczasem Gross nie tylko nie zmienia swojej metody, ale jeszcze ją zaostrza. Co więcej – w „Złotych żniwach” wchodzi we frazeologię nieobecną w jego wcześniejszych dziełach. Frazeologię, którą naprawdę można uznać za antypolską.
Antypolska – to słowo i mocne, i skompromitowane przez nadużycia. Ale przecież nie puste, nie pozbawione treści. Uważam, że użycie go w kontekście najnowszej książki Grossa jest niestety adekwatne.
Choćby dlatego, że trudno inaczej niż jako antypolską określić relacjonowaną wyżej – nieprawdziwą i krzywdzącą – główną tezę autora, według którego tropienie Żydów miało być „normą zachowania w polskim społeczeństwie”.
Przede wszystkim jednak „Złote żniwa” są antypolskie, bo przepojone są pogardą dla Polaków. Odnoszę wrażenie, że autor daje wyraz tej emocji wręcz prowokacyjnie.
Bo kiedy określa akowski „Biuletyn Informacyjny” słowami „całkowicie nietypowa publikacja na firmamencie prasy nielegalnej, w której podczas okupacji nie ukazał się ani jeden antysemicki artykuł”, to przecież wie, że pisze nieprawdę. Pomijając już zróżnicowaną prasę akowską, to była przecież prasa PPS-owska, innych ugrupowań lewicowych, środowisk Stronnictwa Demokratycznego, część prasy katolickiej, nie mówiąc już o komunistycznej.
Gdy pisze, że „dla ukrywających się Żydów spotkanie w lesie z jakąkolwiek uzbrojoną grupą partyzancką kończyło się z reguły tragicznie”, to wie o tym, że zwrot „z reguły” czyni z tego zdania zdanie kłamliwe.
Nie o prawdę chodzi, tylko o zademonstrowanie pogardy.
[srodtytul]Pożyteczne poczucie winy[/srodtytul]
Trudno też inaczej niż jako antypolskie określić takie passusy, w których Gross w potoku erudycyjnych popisów ukrywa bardzo precyzyjną treść polityczną: „Jeśliby zadać pytanie: co bankier szwajcarski i polski chłop mają ze sobą wspólnego – oprócz tego, że obydwaj są ludźmi i mają nieśmiertelną duszę – odpowiedź, z lekka tylko ustylizowana, będzie brzmiała: złoty ząb wyrwany z czaszki zabitego Żyda”.
Jeśli autor tak doświadczony jak Gross używa czasu teraźniejszego – a przypomnimy, że od opisywanych w „Złotych żniwach” zbrodni minęło prawie 70 lat – to czyni to nieprzypadkowo. Ja więc mam prawo interpretować ten zabieg jako rozciągnięcie pogardy dla zbrodniarzy na obecne pokolenie Polaków.
A także jako próbę narzucenia im poczucia winy. Winy chorobliwej, ale dla kogoś przecież niebezużytecznej. O czym świadczą m.in. językowe dywagacje Grossa na temat pojęć własności „pożydowskiej” i „poniemieckiej”:
„Za sprawą okoliczności historycznych w dwudziestym wieku mieliśmy do czynienia w Polsce z dwoma procesami przywłaszczenia na masową skalę cudzej własności – po wypędzeniu ludności niemieckiej i po wymordowaniu Żydów. Ale że zamordowanie albo wypędzenie człowieka nie daje nikomu tytułu własności do niczego, w tym również i do pracy zakumulowanej przez pokolenia w nagromadzonych przedmiotach, »pożydowska« może być tylko facon de parler, a nie żadna własność. O czym świetnie wiedzą mieszkańcy polskich miasteczek, niepokojąc się, kiedy tylko w okolicy pojawi się ktoś obcy, czy to aby przypadkiem nie jakiś Żyd, lub na pewnych terenach Niemiec, który przyjechał »po swoje«”.
Nie sądzę, żeby można było te dywagacje odebrać inaczej niż jako sugestię wspierającą żydowskie (a przy tym również niemieckie) roszczenia odszkodowawcze wobec Polski.
Nienawiść prowadzi do ekstremizmu, ale ekstremizm potrafi służyć bardzo konkretnym interesom.
Gross chce postrzegać polską prowincję lat niemieckiej okupacji jako coś pośredniego miedzy Kambodżą Czerwonych Khmerów a Ruandą czasu dokonywanej przez Hutu rzezi plemienia Tutsi. Czerwonymi Khmerami i uzbrojonymi w maczety wieśniakami Hutu są oczywiście Polacy. To ostatnie porównanie jest zresztą modne, a Gross podąża za modą.
Tym bardziej że dzięki niemu można zasugerować coś, co nawet przy typowym dla Grossa lekceważeniu dla faktów trudno byłoby powiedzieć wprost. „Powiedzieć, że wszyscy brali w tym udział oprócz paru starców, kobiet i małych dzieci, to także prawda, którą trzeba dozować” – taki cytat ze „Strategii antylop” Jeana Hatzfelda znajdziemy jako motto „Złotych żniw”.
Tego o okupowanych Polakach jeszcze teraz powiedzieć nie można. Nie wypada. Ale za parę lat…?