Henryk Woźniakowski odpowiada na zarzuty Romana Graczyka

Spośród wielu uwag polemicznych zawartych w mojej recenzji książki Romana Graczyka „Cena przetrwania?", którą opublikowałem 5 marca, autor w swej odpowiedzi zatytułowanej „Nie słuchać łotra" wybrał te, w których zarzuca mi przeinaczenia. A więc do rzeczy

Publikacja: 19.03.2011 00:01

Red

Graczyk zarzuca fałsz mojej hipotezie, według której pierwotnie zamówiona w IPN praca zespołowa pokazująca pełną historię środowiska „Tygodnika Powszechnego" w PRL została zarzucona, zapewne – jak się wyraziłem – z powodu zmiany priorytetów badawczych, na rzecz historii widzianej w perspektywie dokumentów SB. Na przeszkodzie, twierdzi, stanął brak ludzi. Jednak moja hipoteza o zmianie priorytetów wydaje mi się dobrze uzasadniona.

Po pierwsze nie bez znaczenia była zmiana w kierownictwie IPN, kiedy to w 2005 r. Janusz Kurtyka objął fotel prezesa po Leonie Kieresie. Po drugie w 2007 r. powstał projekt pod kierownictwem prof. Andrzeja Zybertowicza „Aparat represji wobec środowisk twórczych i naukowych", do którego przystąpił Roman Graczyk. Po trzecie zaś, biorąc pod uwagę możliwości, jakimi dysponuje IPN, po prostu trudno uwierzyć, żeby nie znaleźli się historycy chętni do panoramicznego zbadania tak ciekawej i wyjątkowej w skali bloku komunistycznego historii jak historia TP/Znaku. Tak więc moje domniemanie o priorytetach badawczych w IPN (czy – mówiąc nieco metaforycznie – o „woli politycznej" w instytucie) jest – posługując się terminologią Graczyka – „mocną hipotezą".

?

Nieprawdą jest, powiada Graczyk, że jego wizja sytuacji środowiska TP w PRL nie sięga do innych źródeł niż archiwa UB. Być może moje sformułowanie było nadmiernie skrótowe. Nie zarzucam przecież Graczykowi, że nie zna – nielicznych zresztą – opracowań na temat tego środowiska i że nie czytał lub nie cytuje „Tygodnika Powszechnego" (jakkolwiek przywołane przezeń cytaty są niezmiernie wybiórcze i tendencyjnie komentowane). Natomiast przewaga ilościowa i objętościowa cytowanych doniesień i innych dokumentów UB skłaniają do takiego skrótu, dobrze odzwierciedlającego przemożne wrażenie czytelnika.

Pozostaję również przy swoim, twierdząc, że nieuprzedzony czytelnik wyciągnie z książki wniosek, iż PAX i TP były „elementami systemu bez istotnych różnic jakościowych". Graczyk wskazuje na różnice stopnia – oportunizmu czy dążenia do autonomii. Ale o istotnej, jakościowej różnicy między tymi środowiskami czytelnik niczego się nie dowie. Najlepszy dowód na taką właśnie lekturę dał niezawodny Rafał Ziemkiewicz w felietonie „Meandry realizmu" w „Plusie Minusie" z 5 – 6 marca br.

?

Gdy Graczyk zarzuca mi, że w kwestii sporu „Tygodnika" z Prymasem krytykuję go za jeden tylko cytat z Kisielewskiego – a przecież on przywołał aż dwa cytaty i odesłał do kolejnych – to udaje, że nie wie, o co mi chodzi. A mnie idzie o to, że czyni ze Stefana Kisielewskiego jedynego sprawiedliwego sędziego tego sporu, obrońcę Prymasa. Dobrze, głos Kisielewskiego z „Dzienników" jest ważny – choć Graczyk nie zważa na poetykę tego dzieła. Ale mniejsza o to. Sedno w tym, że Graczyk, podobnie jak Kisiel, patrzy na ten spór wyłącznie pod kątem politycznym. Nie stara się zrozumieć ani przedstawić racji i nadziei „katolików otwartych" z „Tygodnika", spragnionych szybszego i głębszego wprowadzania soborowych reform i pogłębiania intelektualnego polskiego katolicyzmu, a nie tylko umacniania go w tradycyjnych formach. Te racje i te nadzieje – o paradoksie – pchały ich do sporu z Prymasem.

?

Wreszcie Graczyk odpiera mój zarzut, że nie pisze o wpływie „Tygodnika" i Znaku na Karola Wojtyłę, także gdy idzie o jego stosunek do realnego socjalizmu. Istotnie, są w książce na ten temat cztery słuszne zdania, które przeoczyłem. Na swoje niepełne usprawiedliwienie powiem jedynie, że książkę Graczyka szczegółowo czytałem w wersji zaproponowanej Znakowi – i odrzuconej – w wersji drukowanej zaś obcowałem z nią, przyznaję ze skruchą, dość pobieżnie. W mojej obszernej recenzji przesłanej autorowi i uzasadniającej odrzucenie książki znalazła się pośród innych powyższa krytyka. Fakt, że autor wykorzystał ją, jak należy, i dzięki niej książkę choć trochę poprawił, autentycznie mnie cieszy i oznacza, że znój lektury „Ceny przetrwania?" nie całkiem był daremny.

Graczyk komplementuje mnie, pisząc, że na tle innych krytyków (Króla, Kozłowskiego, Hennelowej) zachowuję „pewną elegancję". Jest mi bardzo przykro, że nie mogę odwzajemnić tego komplementu. Z końcem bowiem swojej polemiki Graczyk sprowadza ją do poziomu magla, do którego, z głębokim niesmakiem, jestem zmuszony udać się w ślad za nim. Graczyk mianowicie zarzuca mi publicznie złamanie ustaleń, wedle których miałem nie przekazywać książki osobom postronnym, w szczególności Krzysztofowi Kozłowskiemu i żyjącym bohaterom jego pracy. Co więcej, neguje fakt, że Kozłowskiemu przekazałem książkę dopiero dwa czy trzy tygodnie po wystąpieniach promocyjnych autora we „Frondzie" i w „Rzeczpospolitej" – które w sposób oczywisty zerwały nasze ustalenia.

Otóż oświadczam, że książkę dałem wcześniej do lektury wyłącznie dwojgu redaktorom Znaku z zastrzeżeniem embarga, którego oczywiście dotrzymali – to jest podstawowa reguła działania wydawnictwa. Graczyk dziś twierdzi, że objął swoim wymogiem embarga nie tylko Kozłowskiego, Wilkanowicza, Skwarnickiego etc., ale nawet redaktorów Znaku. Otóż to jest po prostu niemożliwe. Takiego warunku nigdy bym nie przyjął, byłoby to bowiem niedopuszczalne mieszanie się autora do procedur wydawniczych oraz podważanie kompetencji i wiarygodności moich kolegów. Jeśli można w ostateczności przystać na prośbę autora, by do czasu nie wysyłać książki do recenzentów zewnętrznych, poza wydawnictwo, to dyktowania przez autora, kto wewnątrz wydawnictwa ma czytać (lub nie czytać) zaproponowany do druku materiał, żaden poważny wydawca nie zaakceptuje. Gdyby Graczyk miał czelność stawiać taki warunek w sposób ultymatywny, książka w Znaku nigdy by się nie znalazła.

Niegdyś człowiek stawiający bezzasadny zarzut kłamstwa dyskwalifikował się pod względem honorowym. Dziś honor jest pojęciem mało znanym, a publiczne i często gołosłowne zarzuty kłamstwa w mediach i na forum politycznym są na porządku dziennym. Graczyk znalazł się więc w licznym, choć mało dobranym gronie. Szkoda. Na koniec pozostaje mi liczyć na wspaniałomyślność i zrozumienie czytelników – to nie ja wybierałem poziom ostatniego fragmentu tej dyskusji.

Henryk Woźniakowski jest prezesem SIW Znak.

Tytuł tekstu pochodzi od redakcji

Graczyk zarzuca fałsz mojej hipotezie, według której pierwotnie zamówiona w IPN praca zespołowa pokazująca pełną historię środowiska „Tygodnika Powszechnego" w PRL została zarzucona, zapewne – jak się wyraziłem – z powodu zmiany priorytetów badawczych, na rzecz historii widzianej w perspektywie dokumentów SB. Na przeszkodzie, twierdzi, stanął brak ludzi. Jednak moja hipoteza o zmianie priorytetów wydaje mi się dobrze uzasadniona.

Po pierwsze nie bez znaczenia była zmiana w kierownictwie IPN, kiedy to w 2005 r. Janusz Kurtyka objął fotel prezesa po Leonie Kieresie. Po drugie w 2007 r. powstał projekt pod kierownictwem prof. Andrzeja Zybertowicza „Aparat represji wobec środowisk twórczych i naukowych", do którego przystąpił Roman Graczyk. Po trzecie zaś, biorąc pod uwagę możliwości, jakimi dysponuje IPN, po prostu trudno uwierzyć, żeby nie znaleźli się historycy chętni do panoramicznego zbadania tak ciekawej i wyjątkowej w skali bloku komunistycznego historii jak historia TP/Znaku. Tak więc moje domniemanie o priorytetach badawczych w IPN (czy – mówiąc nieco metaforycznie – o „woli politycznej" w instytucie) jest – posługując się terminologią Graczyka – „mocną hipotezą".

Pozostało jeszcze 82% artykułu
Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów