Smakosze

Czy będąc smakoszem, trzeba być świnią? Na pewno można. Pokazał to cudownie Umberto Eco w najnowszej powieści „Cmentarz w Pradze".

Publikacja: 03.05.2013 20:00

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Jest gourmandem „kapitan" Simonini, główny bohater „Cmentarza" – oszust, morderca i domniemany autor „Protokołów mędrców Syjonu". Jego sybarytyzm pachnie intensywnie buchalterią; Simonini wielokrotnie podkreśla, że pieniądze, które zdobywa niemal wyłącznie dzięki wyrafinowanym świństwom, mają służyć w pierwszej kolejności pieszczeniu podniebienia. Simonini jest otwarty na wszystkie atrakcje stołu; co więcej, skrupulatnie spisuje przepisy, dzięki czemu „Cmentarz w Pradze" stanowi kompendium wiedzy o dziewiętnastowiecznej kuchni.

Przepisy są dokładne, precyzyjne i niemal – same z siebie – smakowite. Swoją drogą, czy nie przebija tu w jakiś sposób druga twarz autora? Zostawmy jednak pana Eco. Na potrzebę tego felietonu upieramy się przy autonomii dzieła wobec twórcy, który musi – przynajmniej na chwilę – skryć się w cieniu.

Otóż Simonini jest niewątpliwie świnią, a pewne cechy jego obsesyjnej tożsamości upodabniają go do innego mojego literackiego idola – Jana Baptysty Grenouille z „Pachnidła" Patricka Süskinda, który co prawda nie wiadomo, w jakiej kuchni gustuje, ale rozkwita (i ostatecznie więdnie) w świecie zapachów. Jest ich wyrafinowanym znawcą. Znawcą zresztą o cechach półboskich, bowiem – jak wszyscy pamiętamy – od sztuki rozpoznawania wszelkich woni łatwo przechodzi do sztuki ich tworzenia, czego ofiarą padają młode i piękne kobiety. Nie można mu odmówić ani geniuszu, ani – podobnie jak w przypadku „kapitana" Simoniniego – wyjątkowego zwyrodnienia.

W ślad za Simoninim i Grenouille podąża inny wyrafinowany wielbiciel stołu – sławny Hannibal Lecter. Scena, w której Lecter częstuje Paula Krendlera (świetny Ray Liotta) podpieczonym plasterkiem jego własnego mózgu (do picia nieodłączne Chianti), o sybarytyzmie i zwyrodnieniu mówi wszystko. Na pewno więcej niż nawet najbardziej wypracowane kadry z innego filmu – prowokacji, „Wielkiego żarcia" Marco Ferreriego.

Przykładów na razie tyle. Bo mój felieton – wbrew pozorom – nie stawia sobie za cel dokonania przeglądu wątków obsesyjno-gastronomicznych w powieści czy kinie, lecz rozważenie postawionego na początku pytania: czy, będąc smakoszem, trzeba być świnią?

Tradycja literacka raczej ku temu się skłania. Większość bezecników od czasów Sardanapala przez Heroda, licznych rzymskich cesarzy aż po XIX wiek to ludzie zilustrowani podczas orgiastycznych uczt, gdzie bez umiaru folguje się zachciankom ducha i ciała. Kimże byłby bez zapamiętałego ucztowania Tyberiusz? Neron? Aleksander Borgia? Henryk VIII, ba, burżuje z „Ziemi obiecanej"?

Nieco tę obserwację uogólniając, wypada stwierdzić, że albo tak było w istocie, że zwyrodnienie szło w parze z obżarstwem, albo – wyciągnijmy ich skinieniem ręki z cienia – to autorzy, by zohydzić swoich bohaterów, czynili z nich obżartuchów i smakoszy. W przeciwieństwie do tych ostatnich bohaterowie pozytywni byli przedstawiani jako osoby zgoła umiarkowane, jeśli nie gustujące wręcz w szlachetnej ascezie.

Jak wspaniale wyglądają na tle smakoszy i obżartuchów Rzymian chrześcijańscy pustelnicy. Jak przepięknie różni się od podążających tropem Dekamerona sobie współczesnych Michał Anioł Buonarotti, który – jak relacjonował Vasari – żywił się wyłącznie czerwonym winem i białym serem. Jak pięknie na tle szarzyzny PRL-u wypada Stefan Kisielewski z „Dziennika 1954" Leopolda Tyrmanda, który gustuje w potrawach dworcowych, testując w całej Polsce: flaczki, bigos i żurek! Nawet Władysław Gomułka, ścigając rozpasanych dygnitarzy, każe serwować na partyjnych przyjęciach zamiast wódki i dziczyzny tylko nabiał i mleko!

Tu stop! W intelektualnej szarży, jak widać, można się zapędzić w śmieszność. A nie o śmiech nam przecież chodzi, tylko o prawdę. Historyczną prawdę. Myślę, że schematy są już przynajmniej czytelne. W cywilizacji, której jesteśmy spadkobiercami, sfera grzechu bywa integralna. Nietrudno być więc grzesznikiem – obżartuchem, zbrodniarzem – sybarytą.

Równie łatwo łączyć skromność z umiarkowaniem, przyzwoitość z kulinarną rozwagą. W tym świecie dziwactwem byłby szlachetny smakosz, a efemerydą ascetyczny potwór (wyjątek to może tylko Ebenezer Scrooge, ale i on przecież w końcu wyszlachetniał!). Siła grzechu bywa tak dominująca, że łączy jak krople rtęci wszystko co złe w jedną integralną całość, zaś dobro triumfuje po przeciwnej stronie równie konsekwentnie.

I tu stop. Jesteśmy w XXI wieku. Wszystko się zmienia. Schematy idą na złom. Dzieci ciągną rodziców do KFC. Zamiast przy schabowym niedzielne popołudnie umilamy sobie z sushi & sashimi. Młodzież wybiera pizzę zamiast klusek śląskich. Bigos? Któż pamięta o bigosie, gdy za kilka złotych można kupić chińszczyznę. Syczuan czy Lo Mein? – pyta śmiesznie Wietnamczyk w miejscu, gdzie do niedawna serwowano kaszankę. Grzyby mun zamiast pieczarek. Hamburger zamiast sznycla. A ten ostatni to pewnie bardziej jako wiener schnitzel albo gryf po wiedeńsku. Burrito ściga się blinami. Kebab z falafelem. Tofu z mortadelą. I to jest normalność. To jest oczywistość.

Jakże w tym świecie poradzić sobie z szaleństwem smaków, jeśli nie przez umiejętność ich elementarnego odsiania? To lubię, a tego wcale. To jeść wypada, a tego nie. A jak zrobić, żeby wybierając, gdy nie wypada – schaboszczaka, nie wyjść na buraka, bo wokół wegetarianie? Globalizacja, powiedzmy, załatwiła ten problem za nas. Na zawsze i na dobre.

A co z pytaniem z początku? Czy dziś smakosz ma jeszcze szansę być świnią? Ano, zdecydowanie nie. Dziś smakosz, dzięki kubeczkom, ma szansę wrócić do domu. A świnią zostaje się całkiem inaczej.

Jest gourmandem „kapitan" Simonini, główny bohater „Cmentarza" – oszust, morderca i domniemany autor „Protokołów mędrców Syjonu". Jego sybarytyzm pachnie intensywnie buchalterią; Simonini wielokrotnie podkreśla, że pieniądze, które zdobywa niemal wyłącznie dzięki wyrafinowanym świństwom, mają służyć w pierwszej kolejności pieszczeniu podniebienia. Simonini jest otwarty na wszystkie atrakcje stołu; co więcej, skrupulatnie spisuje przepisy, dzięki czemu „Cmentarz w Pradze" stanowi kompendium wiedzy o dziewiętnastowiecznej kuchni.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów