Jest gourmandem „kapitan" Simonini, główny bohater „Cmentarza" – oszust, morderca i domniemany autor „Protokołów mędrców Syjonu". Jego sybarytyzm pachnie intensywnie buchalterią; Simonini wielokrotnie podkreśla, że pieniądze, które zdobywa niemal wyłącznie dzięki wyrafinowanym świństwom, mają służyć w pierwszej kolejności pieszczeniu podniebienia. Simonini jest otwarty na wszystkie atrakcje stołu; co więcej, skrupulatnie spisuje przepisy, dzięki czemu „Cmentarz w Pradze" stanowi kompendium wiedzy o dziewiętnastowiecznej kuchni.
Przepisy są dokładne, precyzyjne i niemal – same z siebie – smakowite. Swoją drogą, czy nie przebija tu w jakiś sposób druga twarz autora? Zostawmy jednak pana Eco. Na potrzebę tego felietonu upieramy się przy autonomii dzieła wobec twórcy, który musi – przynajmniej na chwilę – skryć się w cieniu.
Otóż Simonini jest niewątpliwie świnią, a pewne cechy jego obsesyjnej tożsamości upodabniają go do innego mojego literackiego idola – Jana Baptysty Grenouille z „Pachnidła" Patricka Süskinda, który co prawda nie wiadomo, w jakiej kuchni gustuje, ale rozkwita (i ostatecznie więdnie) w świecie zapachów. Jest ich wyrafinowanym znawcą. Znawcą zresztą o cechach półboskich, bowiem – jak wszyscy pamiętamy – od sztuki rozpoznawania wszelkich woni łatwo przechodzi do sztuki ich tworzenia, czego ofiarą padają młode i piękne kobiety. Nie można mu odmówić ani geniuszu, ani – podobnie jak w przypadku „kapitana" Simoniniego – wyjątkowego zwyrodnienia.
W ślad za Simoninim i Grenouille podąża inny wyrafinowany wielbiciel stołu – sławny Hannibal Lecter. Scena, w której Lecter częstuje Paula Krendlera (świetny Ray Liotta) podpieczonym plasterkiem jego własnego mózgu (do picia nieodłączne Chianti), o sybarytyzmie i zwyrodnieniu mówi wszystko. Na pewno więcej niż nawet najbardziej wypracowane kadry z innego filmu – prowokacji, „Wielkiego żarcia" Marco Ferreriego.
Przykładów na razie tyle. Bo mój felieton – wbrew pozorom – nie stawia sobie za cel dokonania przeglądu wątków obsesyjno-gastronomicznych w powieści czy kinie, lecz rozważenie postawionego na początku pytania: czy, będąc smakoszem, trzeba być świnią?