Samotność na stadionie

Ryszard Siwiec sam wybrał miejsce i czas. Chciał, by jego protest był widziany i słyszany. Miał wstrząsnąć sumieniem Polaków, wybudzić ich z letargu i bierności. Taki był cel samospalenia.

Publikacja: 06.09.2013 01:01

W chwilę po ugaszeniu ognia: zdjęcie zrobione ukradkiem

W chwilę po ugaszeniu ognia: zdjęcie zrobione ukradkiem

Foto: Reporter, Leszek Łożyński Leszek Łożyński

Gdy 8 września 1968 roku Ryszard Siwiec podpalił się na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie w proteście przeciwko sowieckiemu totalitaryzmowi, miał 59 lat. Protesty młodych, nawet te najbardziej dramatyczne, są społecznie akceptowane, usprawiedliwiane, uznawane za naturalny przejaw psychicznego czy duchowego rozwoju. Ale co, gdy ktoś dawno już  przekroczy „smugę cienia"?

Ryszard Siwiec, mąż i ojciec pięciorga dzieci – dwóch córek: Innocenty (w chwili śmierci ojca miała 22 lata), Elżbiety (20 lat) i trzech synów: Wita (16 lat), Adama (13 lat) i Mariusza (11 lat) – protestował przeciwko reżimowi, zakłamaniu ówczesnej władzy i brutalnej inwazji wojsk państw Układu Warszawskiego, w tym także polskiego, na Czechosłowację. Inwazja była reakcją Kremla na praską wiosnę, wprowadzającą w kraju wolnościowe reformy. Siwiec podpalił się na stadionie, na którym zgromadziło się 100 tysięcy ludzi.

– Nigdy nie miałem żalu ani pretensji do mojego śp. ojca, usiłowałem natomiast zrozumieć, skąd u niego wzięło się tyle determinacji. Pretensje raczej miałem do samego siebie. Wydawało mi się, że nie spełniłem jego oczekiwań, że nie byłem synem, jakiego on chciał mieć, innymi słowy, obwiniałem siebie za jego śmierć – mówi Wit Siwiec, który mieszka dziś w Kanadzie, dokąd wyemigrował w 1983 r. Wcześniej w stanie wojennym za działalność opozycyjną został internowany. W Kanadzie mieszka też część jego rodzeństwa, a także 97-letnia żona Ryszarda – Maria.

Wit Siwiec pełni rolę rodzinnego archiwisty i pieczołowicie zbiera dokumenty.  – W pewnym momencie zrozumiałem, że powinienem zrobić wszystko, by o czynie naszego ojca świat nie zapomniał.

Pół roku po samospaleniu Ryszarda Siwca w Warszawie, w Pradze podpalił się student Jan Palach. Protestował przeciwko agresji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację i bierności czeskiego społeczeństwa. O nim cały świat usłyszał od razu, a jego pogrzeb (zmarł po trzech dniach w szpitalu) przerodził się w wielką manifestację polityczną. O Polaku długo nie słyszał niemal nikt.

„Usłyszcie mój krzyk"

Dopiero ponad 20 lat później zaczęło się to zmieniać głównie dzięki  Maciejowi Drygasowi, który w 1991 roku nakręcił o nim film „Usłyszcie mój krzyk", wielokrotnie nagradzany w międzynarodowych konkursach, oraz nagrał audycję „Testament", za którą otrzymał najcenniejsze trofeum w branży radiowej Prix Italia w 1992 r.

– Usłyszałem o tej historii w 1989 r. od Adama Macedońskiego, plastyka z Krakowa, działacza niepodległościowego, który poznał kiedyś na bankiecie w Warszawie pielęgniarza twierdzącego, że wiózł w karetce osobę, która dokonała samospalenia – wspomina reżyser. – Poświęciłem pół życia, by przywrócić pamięć o Ryszardzie Siwcu. Pamięć o nim powinna być naszym narodowym dobrem – dodaje reżyser.

8 września 1968 r. na Stadion Dziesięciolecia w Warszawie przybyło na ogólnopolskie dożynki  100 tysięcy ludzi: pewnie połowa spoza stolicy, władze partyjno-państwowe z I sekretarzem KC Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, towarzyszem Władysławem  Gomułką na czele, delegacje krajowe i zagraniczne, filmowcy, fotoreporterzy, radiowcy.

Ryszard Siwiec sam wybrał miejsce i czas. Chciał, by jego protest był widziany i słyszany. Miał wstrząsnąć sumieniem Polaków, wybudzić ich z letargu i bierności. Taki był cel samospalenia. – Usłyszcie mój krzyk! Krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu, który własną i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie! Opamiętajcie się! Jeszcze nie jest za późno! – mówił w „Posłaniu", nagranym w Przemyślu, w którym mieszkał z rodziną i z którego przyjechał do Warszawy kilka dni przed śmiercią.

W „Posłaniu" mówił też: „Narodzie polski! Nie pozwólmy na czwarty rozbiór Polski! Nigdy nie wolno zapomnieć potwornej zbrodni w Katyniu. Nie pozwólmy zabijać naszej narodowej tradycji, kultury, historii i patriotyzmu! Bez ingerencji obcych imperiów Polska też może być wolna i demokratyczna. Nie pozwólmy sobie wydzierać wiary naszych ojców i matek Polek!".

Do swego dramatycznego aktu starannie się przygotował. Niczego nie przeoczył, o niczym nie zapomniał. Zwrócił się do przewodniczącego kółek rolniczych w Przemyślu  o włączenie go do delegacji na wyjazd do Warszawy, wcześniej nagrał „Posłanie", a w pociągu napisał list pożegnalny do żony. Wcześniej powiedział jej, że wybiera się do Tarnobrzega. List pożegnalny wręczył spotkanym w pociągu znajomym, prosząc o przekazanie go Marii. Wytłumaczył im, że chce na trochę zatrzymać się u kuzyna w Dębicy. Testament  napisany kilka miesięcy wcześniej sam zaniósł do notariusza.  I poszedł na stadion.

Wybrał dożynki z ich stutysięczną widownią i licznie zgromadzonymi mediami, a jednak jego dramatyczny gest nie odniósł pożądanego skutku. Dlaczego?

Zbigniew Wojciechowski, ówczesny komentator radiowy, mówi w filmie Drygasa:  –  I wtedy, kiedy byliśmy w nastroju roztańczenia, rozbawienia całego stadionu, wśród kolorowych wstążek, raptem usłyszałem szum, który narastał, narastał, narastał. Spojrzałem przed siebie, to był drugi sektor przy wejściu... Wybuchł słup dymu. Pojawiła się karetka, ludzie się rozpierzchli. Potem, gdy zakończyła się transmisja, zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego właśnie na pokazie tańców, a nie w czasie przemówienia Gomułki ten człowiek się podpalił. Bo gdy mówił Gomułka, ten szum stadionu musiałby go również, tak jak i nas, wytrącić z równowagi. To była normalna, ludzka reakcja. Przemówienie byłoby przerwane, cały świat by się dowiedział o tym, bo przecież transmisja radiowa szła w programie pierwszym. Sprawa miałaby znacznie szerszy rozgłos, a tak – karetka przyjechała, wywieziono człowieka, ludzie zajęli miejsca. Zaczęły z powrotem tańczyć przepiękne, wspaniałe zespoły ludowe i uroczystość dożynek dobiegła końca.

Służba Bezpieczeństwa od samego początku zabiegała, by jak najmniej osób dowiedziało się, co zaszło na stadionie i z jakiego powodu. Jeszcze gdy Siwiec płonął, a ludzie rzucili się, by go gasić, pojawił się funkcjonariusz, który wykonał kilka zdjęć. Po chwili dołączył do niego inny, który zaczął zdarzenie filmować. Przy czym tajniacy i milicjanci zabierali aparaty innym i prześwietlali klisze z już wykonanymi zdjęciami. Zabrali też wszystkie rzeczy Ryszarda Siwca. W teczce znajdowało się ok. 30 ulotek i flaga Polski z napisami: „Za Naszą i Waszą Wolność" oraz „Honor i Ojczyzna".

W ciągu kilku godzin esbecy przeprowadzili w Przemyślu trzy rewizje: w mieszkaniu Siwca, domku na Lipowicy oraz w wytwórni win, gdzie pracował. Żony nie poinformowano, co było przyczyną rewizji. O stanie męża powiadomili ją dopiero lekarze.

W szpitalu umierający Siwiec też był ciągle obserwowany. Zajmujący się nim tajniak pisał w notatce służbowej, że jest on pod stałą obserwacją, odizolowany od pozostałych chorych, a personel szpitala poza nielicznymi osobami nie orientuje się, że to człowiek, który podpalił się na stadionie. „Poczyniłem szereg przedsięwzięć, które winny zapewnić, że poza teren oddziału i szpitala na temat R. Siwca nie wyjdą żadne informacje" – pisał.

Władysław Mazur, znajomy Siwca, wspomina: „Dowiedziałem się drogą poufną, że pogrzeb Ryszarda będzie w niedzielę na cmentarzu zasańskim w Przemyślu. Milicja nie pozwalała chować go w powszedni dzień, bojąc się demonstracji. Klepsydry zezwolono rozlepić dopiero w sobotę wieczorem. W niedzielę, mimo ukrywania tego faktu [...], na cmentarzu znalazły się tłumy ludzi. Nabożeństwo żałobne odprawiało trzech księży z kościoła oo. salezjanów. W czasie pogrzebu dookoła znajdowało się mnóstwo tajniaków. [...] Siwiec za życia miał wielu oddanych przyjaciół. Ale po jego tragicznej śmierci wszyscy nagle jakby go zapomnieli. Unikali rozmów na temat jego śmierci".

List pożegnalny do żony, w którym Siwiec z całą przytomnością żegna się z nią i z dziećmi, również przejęła SB. Trafił do rodziny po 20 latach.

– Niedługo po pogrzebie ojca, a niewykluczone, że zaraz po nim nasza mama  powiedziała nam wszystkim, że nie życzy sobie rozmów na temat naszego  śp. taty ani w domu, ani w żadnym innym miejscu. Żadnych rozmów między nami, a tym bardziej z obcymi. Przez kolejne lata wola naszej mamy była uszanowana – wspomina  Wit Siwiec.

Ulotki Jana Polaka

Miałam żal do ojca, nie mogłam mu darować tego, że zostawił mamie na głowie wychowywanie moich trzech braci, choć tak jak ojciec wierzyłam, że mama sobie poradzi... Ale co innego myśleć o sytuacji, w której mogłoby się być, ale się nie jest, a zupełnie co innego, jak nagle znajdzie się człowiek w takiej sytuacji... – mówi dziś najstarsza córka Innocenta, która podobnie jak brat mieszka w Kanadzie. – Pamiętam, że byłam przerażona, mama, zanim się trochę pozbierała i okrzepła, chodziła jak błędna i gdyby nie pomoc i życzliwość dobrych ludzi, nie wiem, jak przebrnęłaby przez te pierwsze miesiące bez ojca – dodaje. – A ludzie byli nadzwyczajni. Okazywali ciepło i serce. A to ktoś coś do jedzenia przyniósł, a to ktoś coś do ubrania, a to wsparł dobrym słowem – wspomina.

Trudno się zresztą temu dziwić. Ryszard Siwiec w Przemyślu mieszkał ponad 30 lat.  Miał tu przyjaciół, znajomych.

Urodził się w 1909 r. w Majdanie Królewskim. W dzieciństwie stracił ojca, a gdy skończył szkołę powszechną w Dębicy, mama przeprowadziła się z nim do Lwowa. Tu kontynuował naukę, najpierw w Gimnazjum im. Jana Długosza, a następnie na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Jana Kazimierza. Po studiach podjął pracę w Urzędzie Skarbowym we Lwowie. W 1936 r. przeniósł się do Przemyśla.

– Męża poznałam w Urzędzie Skarbowym. Miałam do zapłacenia zaległe podatki. Zobaczyłam na drzwiach nową tabliczkę, z nazwiskiem Siwiec. Przeżegnałam się, bo nie wiedziałam, czy ten nowy mnie załatwi. To był rok 1937...  – wspomina Maria Siwiec.  – Potem kilka razy ukłonił mi się na ulicy i wreszcie kiedyś podszedł do mnie. Już po ślubie powiedział, że jak pierwszy raz mnie zobaczył, to sobie pomyślał, że taką chciałby mieć żonę.

W czasie okupacji niemieckiej porzucił pracę w urzędzie, nie chcąc – jak mówił – zbierać podatków dla okupanta. Zatrudnił się jako pracownik fizyczny w zakładzie zieleni miejskiej,  potem było AK i Lasy Janowskie, a jeszcze później wrócił do Przemyśla i pracował w hurtowni owoców i warzyw Olff Köpke & Co. Od 1946 r. wspólnie z Janem Wojnarowiczem prowadził wytwórnię wina. Zakład znacjonalizowano wprawdzie w 1950 r., ale Ryszard pozostał tam na etacie pracownika umysłowego, a de facto zajmował się produkcją i księgowością, aż do swojej śmierci.

Przez całe życie był żarliwym katolikiem i gorącym patriotą, kultywującym narodowe tradycje. Był też humanistą, jego pasją była literatura.  – Na dwóch ścianach była biblioteka. Tato się kochał w książkach, miał ich  ponad 2  tysiące. Obok stało duże, czarne biurko. Było w nim mnóstwo schowków, szufladek, gdzie tato trzymał swoje skarby. Dzieci tam nie miały dostępu, ale my i tak myszkowaliśmy – przypomina sobie córka Elżbieta Siwiec-Szabaga.

Miał pokaźną kolekcję fajek. W testamencie, spisanym w kwietniu 1968, zapisał je synom. „(...) Synowi Witowi Siwcowi wszystkie klasery, wszystkie znaczki pocztowe, największą fajkę – pamiątkę po śp. płk. Gwidonie  Kawińskim, [...] dowódcy 7. Dywizji Kieleckiej AK oraz książkę Westerplatte z autografami obroń. Synowi Adamowi Siwcowi zapisuję mniejszą fajkę, dar płk. dyplomowanego R. Kamińskiego, zastępcy dowódcy AK „X" w Przemyślu, książkę Stanisława Skalskiego „Czarne skrzydła nad Polską" z autografem oraz szablę, aby zawsze pozostał wierny wyrytej na niej dewizie »Honor i Ojczyzna«. Synowi Mariuszkowi Siwcowi fajkę czeską i Dywizjon 303 z dedykacją Tola dla niego" (przyp. red. – Tolo – pilot Witold Łokuciewski)" – napisał.

Pasją Ryszarda Siwca był też sport: doskonale jeździł na nartach i pływał. Przed wojną grał w hokeja, w pierwszej drużynie Czarnych Lwów. – Był przed wojną zawołanym sportowcem. Grał w hokeja, w drużynie Czarnych czy lwowskiej Pogoni. Ilekroć przyjeżdżał na wakacje do Dębicy, przywoził ze sobą łyżwy, kij hokejowy i krążek. Wspaniale jeździł na nartach, doskonale pływał – opowiada Tadeusz Kamiński, kuzyn Ryszarda.

– Po śmierci taty mama była zmuszona sprzedać większość książek, głównie te lepsze pozycje. Fajki mama też musiała sprzedać. Mieliśmy piękną porcelanę rosenthalowską, srebra – również sprzedała. W ogóle sprzedawała to, co było wartościowe. Żeby się utrzymać – mówi Elżbieta.

Z sytuacją polityczną Polski „po wyzwoleniu" w 1945 r.  nigdy się nie pogodził. – Był przeciwny komunizmowi, przy czym potrafił to wspaniale uzasadnić. Zawsze twierdził, że naród żyjący w nędzy, który nie ma nadziei na lepsze i godniejsze życie, zajęty jest wyłącznie walką o biologiczne przetrwanie. Narodem takim można dowolnie sterować przy pomocy grupy ludzi, którzy – żyjąc dostatnio – mają prawo do stosowania bezprawia. W imię swych egoistycznych celów są bezwzględni w stosunku do żyjących w nędzy – wspomina Tadeusz Kamiński.

Przez wiele lat na maszynie do pisania Erica pisywał ulotki, które podpisywał pseudonimem Jan Polak. Był bardzo poruszony wydarzeniami na wyższych uczelniach w 1968 r. Popierał studentów.

– Jechałam na sesję, w marcu 1968; tato mnie odprowadzał i dał mi parę listów. Powiedział, że to jest nasza tajemnica, więc o nic nie pytałam, tylko widziałam, że jest napisane: Jan Polak. To był pseudonim ojca, tak się podpisywał. Prosił, żebym na dworcu we Wrocławiu to wrzuciła. Bardzo chciał nawiązać kontakt z przywódcami strajkujących studentów – mówi Elżbieta. Nie udało się.

Maciej Drygas w filmie „Usłyszcie mój krzyk", oprócz rzecz jasna przywrócenia pamięci o bohaterze, chciał też ukazać jego przejmującą samotność. – Film pana Macieja  Drygasa oddał prawdę, choć nie do końca – komentuje dziś Wit Siwiec. – Nie mam o to żadnych pretensji do reżysera, wręcz przeciwnie – jestem mu bardzo wdzięczny i zobowiązany. Zabrakło tych, którzy śp. ojca rozumieli i podzielali jego spojrzenie na otaczającą rzeczywistość, co z drugiej strony nie oznacza, że ciężar samotności był lżejszy – podkreśla.

Upamiętnienia

Pierwsi Ryszardowi Siwcowi pomnik postawili Czesi. Obelisk stanął 21 sierpnia 2010 roku przed budynkiem Instytutu Badań nad Reżimami Totalitarnymi w Pradze przy ulicy imienia Ryszarda Siwca. Autorem monumentu jest polski rzeźbiarz Marek Moderau, który projektował także pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej na warszawskich Powązkach Wojskowych. 5 maja 2012 roku taki sam obelisk, jak w Pradze stanął w Warszawie przy ulicy Ryszarda Siwca, przed wejściem na Stadion Narodowy od strony Wybrzeża Szczecińskiego.

Najwyższe odznaczenia państwowe najpierw także nadali mu Czesi. Vaclav Havel przyznał mu pośmiertnie w 2001 r. order Tomasa Masaryka I klasy. Dwa lata później Aleksander Kwaśniewski nadał Ryszardowi Siwcowi – Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, ale rodzina odmówiła przyjęcia z jego rąk tego odznaczenia. Krzyż Komandorski córka Elżbieta oraz synowie Wit i Mariusz odebrali dopiero z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego 11 listopada 2007 roku. W 2006 r. także Słowacy przyznali mu Order Podwójnego Białego Krzyża III klasy. W Przemyślu jest most im. Ryszarda Siwca i upamiętniająca go tablica, podobnie jak na szkole w Dębicy, do której wiele lat temu chodził

Cytaty pochodzą z rozmów autorki tekstu z: Witem Siwcem, Innocentą Siwiec oraz Maciejem Drygasem. Tekst powstał również na podstawie filmu „Usłyszcie mój krzyk" i audycji „Testament" w reżyserii Macieja Drygasa oraz publikacji „Całopalny"(2013), Ośrodek „Karta" i publikacji IPN

Plus Minus
Artysta wśród kwitnących żonkili
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem
Plus Minus
Dziady pisane krwią
Plus Minus
„Dla dobra dziecka. Szwedzki socjal i polscy rodzice”: Skandynawskie historie rodzinne
Plus Minus
„PGA Tour 2K25”: Trafić do dołka, nie wychodząc z domu
Plus Minus
„Niespokojne pokolenie”: Dzieciństwo z telefonem