Korrida nieśmiertelna w Hiszpanii

W dniu walk byków hiszpańskie areny są wciąż wypełnione po brzegi. Bilety wyprzedaje się z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, a w pierwszych rzędach zasiadają eleganckie panie w czerwieni i panowie w ciemnych garniturach.

Publikacja: 19.10.2014 02:00

Korrida nieśmiertelna w Hiszpanii

Foto: Plus Minus, Jacek Pałkiewicz

Spieczona słońcem Andaluzja ma wszystko, co w Hiszpanii najlepsze. Może dlatego nie poddaje się wpływom globalizacji i wciąż zapewnia cudzoziemcom pełne ekspresji ferie, odpustowe święta ludowe. Ten, kto odwiedza Półwysep Iberyjski, powinien zawsze wybierać miejscowość, która czci właśnie lokalnego patrona. Wówczas przez tydzień ma zagwarantowaną atmosferę lokalnej kultury.

Mówi się, że tych ferii jest 5 tysięcy i odbywają się przez okrągły rok, nieraz nawet kilka razy w tym samym mieście. Z każdej strony dobiega muzyka, wszyscy się ściskają i obcałowują, pełno jest straganów z gadżetami i atrakcji wesołego miasteczka. Do rytuału należą tapas, wyborne przekąski z owocami morza, szynką z Huelvy czy paellą, oczywiście zapijane dobrymi winami. Degustuje się je w tętniących życiem, otwartych do rana tawernach, wędrując od lokalu do lokalu w towarzystwie przyjaciół. To z pewnością nie jest leniwy wakacyjny odpoczynek.

Co się robi w niedzielę?

W atmosferze barwnych świąt zakorzeniła się walka byków. Jej zawiły i niełatwo dostępny świat wciąż broni się zawzięcie przed złą sławą i poprawnością polityczną. W wirtualnej epoce trudno ogarnąć rozumem skomplikowany spektakl, w którym odbija się ewolucja społeczna Hiszpanii. Korrida jest efektem długiego procesu historycznej akulturacji, była niegdyś ludowym festynem dla właścicieli latyfundiów, z czasem wchłaniała motywy religijne. Przejęta przez rewolucję industrialną, wykreowała symboliczną figurę torreadora i stała się rozrywką dla mas.

W ubiegłym roku było w Hiszpanii 1997 walk byków – czyli tyle samo co 20 lat temu. Sprzedano aż 5,5 miliona biletów wstępu

Goya, Hemingway, Lorca czy Picasso, inspirowani rytuałem przeszłości, uczynili korridę nieśmiertelną. Budziła ona zawsze emocje, wywołując u jednych pogardę, u innych entuzjazm. Wielu sądziło, że decyzja o zakazie walk byków w Barcelonie oznaczała, że w tej batalii wygrali obrońcy zwierząt, ale to było pyrrusowe zwycięstwo. W rzeczywistości było ono tylko orężem dla zwolenników niepodległości Katalonii, miało podkreślić jej odrębność. Korrida bowiem już od dawna nie odgrywała w tym regionie większej roli, a protestowano przeciw niej nie tyle z miłości do zwierząt, ile z powodów ideologicznych i politycznych.

Katalońska abolicja była zatem decyzją polityczną, zdystansowaniem się od typowo hiszpańskiego obyczaju, próbą pokazania, że region, który zawsze zachowywał narodową i kulturalną odrębność, nie jest Hiszpanią. Według powtarzanej wówczas anegdoty pewien emerytowany torreador, zdziwiony tym posunięciem, miał zapytać: „Rzeczywiście nie ma już korrid w Barcelonie? To wobec tego, co robi się w niedzielę?".

Pół wieku temu frankistowskie władze Hiszpanii nadały krajowi nowy impuls rozwoju, a z czasem stał się on jedną z najsilniejszych gospodarek w Europie. Promując turystykę, rząd rzucił slogan „Spain is different" – miało to oznaczać, że państwo to, w odróżnieniu od reszty Europy Zachodniej, zamierza zachować tradycyjne wartości. Na ziemi Cervantesa można było jeszcze znaleźć wiele z poetyckiego klimatu XIX-wiecznego romantyzmu.

Dziś, po latach prosperity, Hiszpania przeżywa koniec tej ery, dotknięta przez kryzys gospodarczy i recesję. Abdykował Juan Carlos, a futboliści na mistrzostwach świata w Brazylii pogrzebali honor hiszpańskiej piłki. Młodzi wykształceni Hiszpanie opuszczają ojczyznę, tysiącami wyjeżdżają za chlebem.

Raczej moda niż etyka

Jaki los czeka w tej nowej Hiszpanii korridę? Są pewnie oznaki schyłku. Przeciwnicy przekonali wielu Hiszpanów, że walka byków była rozrywką machos w epoce gen. Franco, młodych widzów jest więc znacznie mniej niż kiedyś. Także dlatego, że z widokiem śmierci realnej skutecznie konkuruje śmierć wirtualna, w grach komputerowych. W fabryce Bermejo w Kordobie, produkującej kiedyś szpady na indywidualne zamówienie matadorów, dzisiaj wytwarzane są artykuły biurowe. Jeszcze cztery lata temu na potrzeby ferii kupowano 35 tysięcy byków, dzisiaj 10 tysięcy mniej.

Nie bez winy są ludzie rządzący światkiem korridy. Faworyzują hodowlę byków tzw. komercyjnych, a więc mniej walecznych i słabszych, czyli bardziej przewidywalnych. Chodzi o to, aby ułatwić zadanie bohaterom areny i nie narażać ich na śmiertelne zagrożenie – ale skutkiem ubocznym jest to, że przedstawienie coraz częściej traktuje się jak spektakl, a nie prawdziwe starcie człowieka i zwierzęcia.

Dzisiaj amfiteatr wypełniają głównie trawieni nostalgią podstarzali bywalcy z nieodłącznymi cygarami. I oczywiście żądni wrażeń turyści. Podobno najlepiej bawią się Japończycy i Niemcy, z obejrzenia korridy nie rezygnują też Amerykanie.

Mniej entuzjazmują się turyści ze Starego Kontynentu. Wszak wciąż trwają protesty moralistów i kampanie obrońców praw zwierząt nazywające korridę niegodnym współczesnej Europy barbarzyństwem, zrytualizowaną rzeźnią czy zbiorowym sadyzmem.

Teoretycznie po kilkudziesięciu latach takich oskarżeń korrida powinna była już dawno zostać zakazana. Tak się jednak nie stało – korrida żyje i chociaż jest słabsza niż parędziesiąt lat temu, wciąż nieźle funkcjonuje.

Jej obrońcy kpią z aktywistów domagających się zakazu walk z bykami. „Dlaczego ta godna podziwu miłość do bożych stworzeń nie obejmuje innych przejawów maltretowania zwierząt? Dlaczego nie mówi się o uboju rytualnym, polegającym na poderżnięciu gardła zwierzęciu, jako o szczególnie okrutnym jego zabijaniu? Chyba tylko dlatego, aby nie zostać oskarżonym o ukryty antysemityzm" – pisał w „El Pais" Jorge Ballart, mistrz tańca flamenco.

Profesor Sorbony, francuski filozof Francis Wolff wyłożył swoje racje w książce „50 powodów dla obrony walki byków". Zauważa, że „zbulwersowani obrońcy praw zwierząt domagający się zakazu zabijania byków obłudnie zamykają oczy na inne zalegalizowane albo tolerowane rzezie, udając, że nie widzą wynaturzeń i tragedii, jakie mają miejsce w naszym konsumpcyjnym świecie". Inny autor, Felipe Ortega, napisał w „El Mundo": „Niestety, w naszych społeczeństwach nie brak ludzi, dla których złe traktowanie zwierząt jest ważniejsze od naruszania praw człowieka. Szkoda tylko, że ich punkt widzenia częściej związany jest z modą niż z etycznym wywodem".

Troska o życie byków rzeczywiście kłóci się z dbałością o człowieka. Zakaz korridy pewnie byłby moralnie słuszny, ale ceną byłaby niebagatelna strata ekonomiczna. Zwłaszcza w czasach kryzysu, kiedy bezrobocie w Hiszpanii objęło jedną czwartą obywateli, a tauromachia zapewnia ponad 200 tysięcy stałych miejsc pracy i gwarantuje ponad 2 miliardy euro obrotów. Obrońcy zwierząt, krytykując zapamiętale „spektakl okrucieństwa", nie zdają też sobie sprawy, że ich zwycięstwo doprowadziłoby do rychłej eksterminacji żyjących na rozległych pastwiskach Andaluzji i Estremadury 270 tysięcy byków bitewnych – rasy hodowanej od czasów starożytnej Grecji.

Polski matador u chirurga

Według danych hiszpańskiego resortu kultury liczba walk byków w latach 2007–2012 zmniejszyła się o 40 procent, a siedmiu na dziesięciu Hiszpanów nie przepada za korridą (choć większość z tych, którym spektakl się nie podoba, wcale nie myśli o jego prawnym zakazie).

Inne statystyki nie zwiastują jednak szybkiego końca korridy. W ubiegłym roku było w Hiszpanii 1997 walk byków – czyli tyle samo co 20 lat temu. Sprzedano aż 5,5 miliona biletów wstępu. Epicka epoka, kiedy występowały bożyszcza tłumów, Joselito i Belmonte, skończyła się już dawno, młodzi ludzie nie liczą dziś, że kariera torreadora uratuje ich przed biedą. Czasy, gdy nieustraszeni bohaterowie aren stanowili doskonałą partię dla hiszpańskich dziewcząt, odchodzą w przeszłość (legendarny Luis Miguel Dominguín, ojciec piosenkarza Miguela Bosé, miewał burzliwe romanse z wieloma słynnymi kobietami). Wciąż jeszcze niektórzy torreadorzy stają się celebrytami równymi gwiazdom muzyki pop, ale pozostają w cieniu gwiazd piłkarskich, które nie muszą się ocierać o śmierć, a co najwyżej ryzykują zwichnięcie stawu kolanowego.

Pomimo szeroko powtarzanej opinii o kryzysie tauromachii areny są zwykle wypełnione po brzegi. Bilety wyprzedaje się z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, a w pierwszych rzędach amfiteatru zasiada śmietanka towarzyska, eleganckie panie w czerwieni i panowie w ciemnych garniturach.

Właśnie taki obraz zobaczyli turyści, którzy trafili do Sewilli parę miesięcy temu. W wielkanocną niedzielę na miejscowej plaza uroczyście rozpoczął się wtedy sezon walk byków. Przed widownią wystąpili nie trzej, jak każe tradycja, lecz dwaj znakomici torreadorzy: Manuel Escribano i Daniel Luque. Taka korrida nazywana jest „mano a mano" i stanowi rarytas dla koneserów, bo obaj stają w szranki z trzema, a nie dwoma bykami.

Kilka dni później, podczas hucznej Ferii de Abril, przez dziesięć dni na arenie La Maestranza pojawili się w kapiących od złota strojach sławni i podziwiani: El Juli, Cesar Jimenez, Enrique Ponce, Cesar Rincon, Curro Romeo, Francisco Ribera, Manuel Benítez Pérez, José María Manzanares.

Wśród nich 31-letni Sebastián Castella Turzack, Francuz polskiego pochodzenia. Swoją pasję odziedziczył po ojcu Hiszpanie, który nie zrobił kariery w tym fachu. Po matce Polsce pozostały niebieskie oczy i smukła sylwetka. Obwołany najlepszym matadorem roku 2006, należy do najlepiej opłacanych. Publiczność wstrzymuje oddech, obserwując jego brawurowe szarże i posuniętą do zuchwalstwa odwagę.

Ma ona jednak swoją cenę, co widać po licznych bliznach. Z powodu odniesionych obrażeń Castella 15 razy leżał na stole chirurgicznym. Stroni od dziennikarzy, rzadko wspomina o życiu prywatnym, chociaż wyznał kiedyś, że modlitwa przed wyjściem na arenę wzmacnia go duchowo.

Czworo byczych uszu

O popularności korridy lepiej jednak świadczy Feria San Isidro odbywająca się w maju w Madrycie. W tym roku otwierał ją król Juan Carlos (niedługo później, 19 czerwca, abdykował na rzecz swojego syna Filipa), potem przez 31 dni w autentycznym maratonie uznawanym za wydarzenie o znaczeniu narodowym wystąpili najlepsi z najlepszych matadorów. José Tomás, określany jako największy żyjący matador, zażyczył sobie za występ rekordową sumę 450 tysięcy euro i odstąpienia organizatorów od transmisji telewizyjnej. Na wszystko się zgodzono, a matador nie zawiódł: po walce w uznaniu kunsztu i elegancji otrzymał czworo byczych uszu.

Na madryckiej arenie Las Ventas wymagająca publika hucznie nagradza gromkimi „ole!" dumnych herosów za grację w poskramianiu bojowego zwierzęcia. Ale jeśli ktoś nie oczaruje muletą (tak nazywa się kawałek czerwonej materii przymocowanej do pałeczki), to bez względu na wcześniejsze osiągnięcia zostanie wygwizdany. W Madrycie wszyscy zabiegają o atencję publiczności, zbyt ambitni ryzykują więcej, niż powinni. Stąd za jeden fałszywy ruch czy złośliwość losu nieraz płacą krwią. „Przed wyjściem na arenę odczuwam różne odcienie przestrachu. Lęk przed bykiem, przed publicznością i przed samym sobą, czyli strach przed strachem" – wyznał niegdyś matador Vicente Barrera.

20 maja miało miejsce rzadkie zdarzenie: byki zraniły wszystkich trzech matadorów. Jako pierwszy został wyniesiony z poważnymi obrażeniami David Mora. Jego byka poskromił Antonio Nazare, który wkrótce, stawiając czoło przeznaczonemu dla niego zwierzęciu, podzielił los swojego poprzednika. Trzeci gwiazdor wieczoru, Jimenez Fortes, na początku dopełnił krwawego dzieła w imieniu Nazarego, ale dziesięć minut później został trzykrotnie raniony przez swojego byka i także odwieziony do szpitala. Organizatorzy musieli przerwać igrzyska.

Takie przypadki nie odstraszają jednak widzów, wręcz przeciwnie. 19 czerwca, po prawie dwóch latach przerwy, w Granadzie naprzeciw byków stanął José Tomás, o którym andaluzyjska gazeta napisała: „Dzięki niemu biją mocniej serca Hiszpanów i szybciej płynie krew w ich żyłach". Ściągnął do miasta tłumy nawet z odległych zakątków kraju. W hotelach zabrakło miejsc, a restauracje od dawna nie widziały tylu gości.

Skąd pogłoski o rychłym końcu korridy? Czy powinniśmy wierzyć, że niebawem zostanie zakazana w całej Hiszpanii? A jeśli nawet tak się nie stanie, to czy amatorzy walk byków będą musieli się wstydzić, że uczestniczą w tym okrutnym spektaklu?

Za walkami z bykami wciąż opowiadają się liczni artyści, filozofowie, aktorzy. Wspierał je król Juan Carlos, który podobno miał powiedzieć, że dzień, w którym Bruksela zakaże korridy, będzie ostatnim dniem Hiszpanii w Unii Europejskiej. Dwa lata temu grupa latynoskich intelektualistów, z peruwiańskim noblistą Mario Vargasem Llosą, podpisała manifest w obronie korridy skierowany do UNESCO. Apelowała o uznanie tauromachii za światowe dziedzictwo. Podkreślała, że nie propaguje kultury przemocy, tylko odwagę, bohaterstwo, pokonywanie przeciwności.

Laureat Nagrody Nobla podczas swojego pobytu w Warszawie odpowiedział na zarzuty obrońców praw zwierząt: „Zakaz korridy stanowiłby niepowetowaną stratę dla sztuki, tradycji i kultury, w jakiej się urodziłem. To główny element uroczystości ludowych, który nie generuje gwałtu ani aktów wandalizmu. Uważam walki byków za ze wszech miar fascynujący spektakl, autentyczny pokaz artystyczny zapewniający intensywne i emocjonalne przeżycie godne koncertu Beethovena czy widowiska Szekspira. Nikt nie zaprzecza, że mówimy o czymś okrutnym. Ale nie mniej okrutne są i inne zachowania człowieka względem zwierząt. Obłudne jest więc zachowanie osób skupiających się tylko na tym temacie. Nie akceptuję nietolerancji tych, którzy opowiadają się za likwidacją wciąż żywej tradycji".

Dziedzictwo kultury narodowej

Podobnie uważa filozof i pisarz Fernando Savater. – Ten społeczny fenomen można nazwać trudno zrozumiałym reliktem przeszłości. Ale wywodzący się z odmiennej kultury przybysz o innej wrażliwości nie powinien ingerować w obyczaje drugiego narodu. Nie powinien kwestionować ani też zbyt pośpiesznie ich krytykować. Bo nikt nie ma prawa wejść do mojego domu, żeby pozbawić mnie przeżywania estetycznych emocji – podkreśla Savater.

Ten wywód intelektualistów wzmacniają sami torreadorzy, według których najpiękniejsze zwierzę, jakie Bóg stworzył na ziemi, nie może umierać bez szansy na pokazanie swojej waleczności, a przede wszystkim odwagi i godności, które otrzymało od matki natury.

Wbrew oczekiwaniom międzynarodowych organizacji, które od lat jednoczą siły w walce o zakaz korridy, w listopadzie 2013 roku hiszpański parlament zatwierdził ustawę o ochronie korridy jako narodowego dziedzictwa kultury. Stało się tak w wyniku petycji podpisanej przez 600 tysięcy osób, w tym przez konserwatywnego premiera Hiszpanii Mariano Rajoya.

Nie wszyscy przeciwnicy korridy byli oburzeni, niektórzy podeszli do decyzji Kortezów ze stoickim spokojem. Kataloński pisarz Ignacio Martinez de Pison powiedział wprost, że „nie ma sensu zakazywać czegoś, co i tak raczej już długo nie pożyje, bo skazane jest na nieuchronną śmierć".

Nie on pierwszy prorokował rychły koniec walk byków. Korrida jednak wciąż trzyma się mocno.

Autor jest podróżnikiem, członkiem rzeczywistym Królewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie

Plus Minus
Co można wyczytać z priorytetów prezydencji przygotowanych przez polski rząd? Niewiele
Plus Minus
Po co organizowane są plebiscyty na słowo roku? I jakie słowa wygrywały w innych krajach
Plus Minus
Gianfranco Rosi. Artysta, który wciąż ma nadzieję
Plus Minus
„Rozmowy o ludziach i pisaniu”. Dojmujące milczenie telefonu w domu
https://track.adform.net/adfserve/?bn=78448410;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Trojka” Izabeli Morskiej. Tożsamość i groza w cieniu Rosji