Kto oglądał nagranie, jak prezydent Warszawy bawi się w stołecznym lokalu nad Wisłą, ten wie, że nic wielkiego się nie stało. Widok polityka, który grzecznie domaga się zmiany muzyki na skoczniejszą, pokazuje jego ludzkie oblicze. W normalnej sytuacji Trzaskowski domagający się muzyki zespołu Jamiroquai zdobyłby u wyborców punkty, tyle że obecna sytuacja nie jest dobra ani dla niego, ani dla opozycji.
Trzaskowski, uzyskując w wyborach prezydenckich 10 mln głosów, przywrócił nadzieję, że hegemonia PiS nie musi trwać wiecznie. Szybko okrzyknięto go liderem, który może pokonać Jarosława Kaczyńskiego.
Prezydent Warszawy każdego dnia udowadnia jednak, że liderem to może chętnie by został, ale niekoniecznie wkładając w to wysiłek. Zniknął po wyborach na „zasłużone wakacje", kiedy był jako polityk na fali wznoszącej. Ogłoszenie powstania ruchu społecznego miało ostry przekaz, ale zabrakło wizji Polski. To wprawiło wielu jego wyborców w konsternację. Po nieszczęsnej awarii Czajki prezydent znalazł się w wizerunkowej defensywie. A wątpliwości, czy aby na pewno jest właściwą osobą, by stanąć na czele rewolucji, która obali PiS, zwiększyły się.
Sobotni wieczór w klubie nad Wisłą wzmacnia to odczucie. Dlatego historia, która mogła ocieplić jego wizerunek, stała się dla Rafała Trzaskowskiego problemem.