Wiemy, jakie plany względem sądownictwa mają kandydaci na prezydenta. Andrzej Duda deklaruje kontynuację tego, co nazywa „dobrą zmianą" w wymiarze sprawiedliwości. Poza środowiskiem Prawa i Sprawiedliwości już chyba nikt nie używa tej zbitki inaczej niż ironicznie. Rafał Trzaskowski w programie pokazanym na trzy dni przed pierwszą turą zapowiadał wsłuchiwanie się w głos sędziów, przywracanie utraconej praworządności, odwracanie tego, co popsuł PiS, ponowne rozdzielenie funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego oraz ograniczenie kategorii spraw dla sądów. Podchwytuje też pomysły rywali z pierwszej tury.
Czytaj także:
Jakie zmiany w sądach po II turze wyborów prezydenckich
Po pięciu latach rządów PiS można powiedzieć, że „dobra zmiana" w sądach się nie powiodła – a przecież było co reformować. Kolejne nowelizacje, np. ustawy o Sądzie Najwyższym, dla niepoznaki nazywane „naprawczymi", nie dość, że nie naprawiały niczego, to jeszcze potęgowały chaos. W powietrzu wisi od dawna zapowiadana zmiana w sądach powszechnych, gdzie zamiast awansów do sądu wyższego rzędu ma być jeden wspólny urząd sędziego. Pomysł ma wiele zalet i jedną wadę – podczas weryfikacji pozwoli usunąć z sądów tych sędziów, których weryfikujący uznają za nieprawomyślnych. A jeśli weryfikować miałaby Krajowa Rada Sądownictwa, która odkąd niemal w całości wybierana przez parlament stała się polityczna – niczego dobrego się nie spodziewam.
Pięć lat forsuje się zmiany w sądach i ręcznie steruje prokuraturą, z której chce się uczynić organ ważniejszy od sądu. Jeśli Andrzej Duda uzyska reelekcję, może będzie mógł powiedzieć, że politycznie mu się to opłaciło. Ale gospodarczo czy w wymiarze międzynarodowym ceną są postępowania Komisji Europejskiej i TSUE. Nawet u naszego sojusznika zza oceanu podważanie pozycji sędziego budzi co najmniej zaniepokojenie.