Kiedy w środku lata Jarosław Kaczyński wspomniał coś o obronie grzybiarzy, w związku z rzekomymi planami przejęcia przez Brukselę polskich lasów, internet wybuchnął śmiechem, a prezes PiS stał się bohaterem niezliczonych memów. Komentatorzy polityczni złośliwe wskazywali, w jak urojonym świecie żyje prezes, i na jakiej merytorycznej pustyni tkwi PiS, skoro sięga po tak prymitywne chwyty, znowu strasząc złą Unią. W podobnym tonie wypowiadali się politycy opozycji.
Czytaj więcej:
Zakaz grzybobrania Kaczyński jeszcze wykorzysta
Tyle tylko, że w wypowiedzi Kaczyńskiego nie było przypadku, stała za nią analiza, która wskazała, że informacja ta, wzmocniona oburzeniem tych, co Kaczyńskiego nienawidzą, trafi do uszu milionów Polaków. Mieszkańców wsi, miasteczek i wszystkich tych, którzy chodzą na grzyby, bo grzybobranie w Polsce jest narodową pasją.
Kaczyński dobrze wiedział, że odbiorcy nie analizują niuansów, bo aktywnie politykę śledzi jedynie ok. 7 proc. obywateli, reszta odbiera tylko prosty polityczny przekaz. Dla nich sygnał o ryzyku pozbawienia ich relaksującego hobby, a dla niektórych też źródła zarobkowania, stał się informacją dnia. A głos, który przed tym przestrzega, i obiecuje, że na to nie pozwoli, był słyszalny i zapamiętany. W październiku, kiedy sezon grzybobrania będzie w pełni, pewnie temat wróci, przypadkiem tuż przed wyborami.
Opozycja nie wyczuła tego zagrania, po raz kolejny zresztą. PiS od 2015 roku opiera swoje kampanie na pogłębionej diagnozie społecznej, stąd też wielki sukces programu solidaryzmu społecznego, na którym opierał swoje strategie wyborcze, gdzie zdefiniowane są gruntownie potrzeby i lęki Polaków. Opozycji zawsze tego brakowało, aby tak wczuć się w potrzeby wyborców. Wiara, że wystarczy straszenie PiS, okazała się dwa razy zgubna, ale nie wyciągnięto z tego żadnych wniosków.