Wskażmy: nadużywanie inicjatywy poselskiej jako kamuflażu inicjatyw rządowych; istnienie „gotowców” podpisanych in blanco przez posłów dotyczące inicjatyw, które może sobie dowolnie wykorzystać ośrodek partyjnej dyspozycji; kamuflujące „wrzutki” legislacyjne, ukrywające rzeczywisty zamiar i cel zmian przed samymi posłami i niepoddane procedurom mającym służyć utrzymaniu sprawczości parlamentu jako ciała zróżnicowanego; wielopostaciowe nadużycia procedury legislacyjnej i tendencyjne prowadzenie prac w komisjach sejmowych (uniemożliwianie prezentacji treści poprawki, niemożliwość zorientowania się co do przedmiotu głosowania); karanie posłów opozycji pod pretekstem odbierania głosu, wyłączanie mikrofonu, dyscyplinarne wykluczanie z obrad; głosowania en bloc nad poprawkami; przemilczanie zgłaszanych oczywistych błędów w projektach; uniemożliwiania zadawania pytań; sposób zarządzania pracami parlamentarnymi marginalizujący część zebranych (informacja o porządku dziennym, dostarczanie materiałów, prowadzenie obrad); gra „na zmęczenie” poprzez wydłużanie obrad i kumulację w czasie stadiów procedury legislacyjnej; bezpodstawne reasumpcje głosowań, programowe odrzucanie a limine propozycji i poprawek zgłaszanych przez mniejszość, korzystanie z „zamrażarki” dla projektów niewygodnych w danym momencie itd.
Tak traktowany parlament i jego procedury gwarancyjne (niektórzy mówią już złośliwie o „procederze legislacyjnym”) stają się maszynką do głosowania w służbie aktualnej parlamentarnej większości, nietraktującej serio ani opozycji, ani obowiązku konsultacji czy ekspertyz. Co więc w takim wypadku może znaczyć głos RPO w procesie prawotwórczym? Albo – chcąc zachować integralność aksjologiczną, będzie zlekceważony; albo – wpadając w pułapkę „ustawocentryczności” (a już można było to kilka razy zaobserwować przy odmowach zajęcia się sprawą) – naraża się na straty reputacyjne.
Spóźniona lekcja
I teraz o scenie, na jakiej funkcjonuje RPO. Zasługuje na uwagę także dlatego, że oddzielne, początkowo izolowane wydarzenia, pojawiające się szczególnie intensywnie w ostatnich latach, znamiennych narastającym, systemowym kryzysem praworządności, tworzą gęstniejący łańcuch reform oplatających cały system prawa. Tworzy się tu mechanizm, w zasadniczy sposób wpływając na funkcjonowanie tego systemu. „Systemowe naruszenia”, chronologiczny ciąg zjawisk w porządku krajowym, celowo wyzyskujących ich synergię do stabilizacji (jeżeli zgoła nie nieodwracalności) stanu stwarzanego przez legislacyjne, administracyjne i polityczne naruszenia standardów państwa prawa, groźnych dla statusu jednostki, jej wolności i demokratycznej sprawczości.
Wysiłek prawoznawczy natomiast skupia się tradycyjnie na pojedynczych ustawach, widzianych każda oddzielnie. Zrazu nie ujawniają więc one wzajemnych związków, podobnie jak przy wywoływaniu filmu, gdy z pojawiających się pikseli, wyłaniają się – w różnych miejscach obrazu i różnym czasie – kolejne, pozornie niepowiązane fragmenty. Początkowo postrzega się je więc jako izolowane zjawiska, dla których wspólny jest czas ich zaistnienia. Jednak od pewnego momentu, po zestawieniu razem już ujawnionych części, układanka okazuje się całością: skonstruowaną wedle czytelnego założenia.
Tym założeniem okazuje się odrzucenie fundamentalnej zasady rule of law – priorytetu prawa wobec woli politycznej: przypadkowej, kapryśnej, nieprzewidywalnej i objawiającej się sytuacyjnie. Konstytucja z 1997 r. (ciągle obowiązująca i niezmieniona w swym brzmieniu i zasadach) w konsekwencji zwieńcza bowiem obecnie system, gdzie ustawy zwykłe, dzięki którym Konstytucja powinna być zapośredniczana, w rzeczywistości ją omijają, wydrążają, naginają lub łamią, zaś praktyka stosowania prawa (standard) staje się wybiórcza. Jednym – fałszywie surowa, innym – fałszywie przychylna jego interpretacja. System prawa staje się w ten sposób wewnętrznie sprzeczny, dając fałszywą legitymizację kapryśnej woli politycznej.