Pamiętam staże studentów prawa w redakcji „Rzeczpospolitej”. Przez lata było ich sporo. Przychodzili otwarci, zdolni młodzi ludzie, chłonący tajemnice robienia gazety. Uczyli się szybko i z czasem stawało się jasne, że przed częścią z nich kariera dziennikarska stoi otworem. Ale była też pewna przykra prawidłowość, bo potem następował nagły zwrot. Z dnia na dzień komunikowali, że dziękują, że są wdzięczni i sporo się nauczyli, ale to nie dla nich. Było to dość frustrujące, bo czas i energia włożona w edukację szła na marne – dla nas, rzecz jasna, nie dla nich.
Jeden z kolegów w redakcji, stary redaktor, opowiadał mi, że gdy trafił do „Rzeczpospolitej” w połowie lat 90., zaszczytem było napisanie, po długim czasie nauki połączonej z różnymi zajęciami „niedziennikarskimi”, choćby najkrótszego tekstu, podpisanego ze względu na objętość jedynie inicjałami.
Czytaj więcej
Praktyki mają służyć przyuczaniu do zawodu, ale to często praca zasługująca na wynagrodzenie.
Czasy się zmieniły. Nowe pokolenie to nie są ludzie na dorobku. Oni bezalternatywnego świata PRL nie doświadczyli nawet jako dzieci. Ten schemat, by sobie coś udowadniać, walczyć o swój dobrobyt za wszelką cenę – już nie obowiązuje. To pozytywni egoiści, którzy bardziej cenią niezależność i własne wybory, szukający swojej drogi, mający czas i nie dający się tak łatwo wepchnąć w gorset korporacyjnych zasad i uwikłań. Mają inny sposób myślenia.
Historia, którą opisujemy na łamach „Rzeczpospolitej”, jest znamienna. Młody człowiek rezygnuje ze stażu w renomowanej kancelarii, który miał być dla niego wyróżnieniem, nagrodą za wybitne osiągnięcia. Ogłasza w mediach społecznościowych, że nie chce doświadczyć „zaszczytu” za 5 zł za godzinę. Post szybko doczekał się setek wzburzonych komentarzy.