Podobnie jest z podwyżkami dla lekarzy. Okazuje się, że resort zdrowia porusza się w systemie zdrowotnym jak niewidomy. Pomysł, by wymusić na lekarzach przywiązanie do jednego etatu, świadczy o niezrozumieniu mechanizmów działania systemu. W przeciwnym razie nikt nie zdecydowałby się na to, by warunkiem uzyskania podwyżki przez lekarza była rezygnacja z dyżurowania w innych szpitalach. Krótko mówiąc, lekarz ma pracować na etacie tylko w jednej placówce publicznej. Jeśli do tej pory np. dyżurował w szpitalach wojewódzkim i powiatowym, ma wybrać jeden.
Czytaj także: Lekarze rezygnują z dodatkowych dyżurów. Ucierpią pacjenci
Przypomnę w takim razie Ministerstwu Zdrowia, że długotrwały niedobór kadry wymusił przystosowanie się do takiego stanu na wszystkich szczeblach. Praktyka jest taka, że specjaliści obsługują poza swoim szpitalnym etatem jeszcze poradnie i dyżury. Jeśli teraz zostaną zmuszeni do wybrania jednego miejsca zatrudnienia, to zrezygnują z pracy w poradniach i nocnego dorabiania na dyżurach.
Żeby dojść do takich wniosków, nie trzeba być jasnowidzem. Wystarczy zajrzeć do raportu OECD. Wynika z niego, że na 1000 Polaków przypada 2,3 lekarza, podczas gdy w Niemczech 4,1. W 2015 r. polski lekarz udzielił średnio 3179 porad, co daje mu drugie miejsce w kategorii pracowitość w Unii Europejskiej.
Prosta kalkulacja i świadomość stanu systemu opieki zdrowotnej wystarczą, by dojść do wniosku, że jeśli w wyniku zmian organizacyjnych lekarz udzieli tych porad mniej, jedynym, który na tym straci, będzie pacjent. To on nie uzyska porady i będzie miał utrudniony dostęp do bezpłatnej opieki medycznej, którą przecież gwarantuje mu konstytucja. Udając się do poradni, a nawet na planowany zabieg do szpitala, może napotkać zamknięte drzwi. Bo doktora w gabinecie nie będzie, a oddział w szpitalu trzeba będzie zamknąć.