Adwokat Rafał Dębowski w „Rzeczpospolitej" z 17 czerwca opublikował intrygujący artykuł. Określa siebie przy tym jako „przyjaciel radców prawnych". Ja również jestem przyjacielem adwokatów. Problem jednak nie polega na tym, by uzasadniać postawione przez siebie tezy „przyjacielskimi" określeniami, które służyć mają – jak sądzę – jedynie ociepleniu ogólnej wymowy tekstu.
Niestety, dla środowiska radcowskiego jest ona nie do zaakceptowania.
Adwokatura od miesięcy z uporem jak mantrę powtarza kilka dyżurnych przykładów mających świadczyć o tym, jakoby radca prawny wykonujący czynności obrończe w sprawach karnych będzie niczym „wilk wpuszczony do zagrody jagniąt". Ni mniej, ni więcej skończy się to tylko jakąś katastrofą. Polemika z tymi argumentami jest już nużąca.
Pragnę tylko wskazać, że taką samą, niemal identyczną co do istoty, argumentacją posługiwała się adwokatura, gdy w 1997 roku i 2005 roku radcowie prawni stopniowo otrzymywali kolejne kompetencje.
Zapytam zatem, co się od tego czasu wydarzyło. Nastąpiła katastrofa w tych wszystkich dziedzinach prawa, do których ówcześnie nadano uprawnienia moim koleżankom i kolegom? Na tak postawione pytanie odpowiedź brzmi: rynku usług prawnych nie dotknęła hekatomba. Polacy nie zostali oszukani. Warto jeszcze zadać pytanie o realny skutek wcześniejszych regulacji. Obywatele naszego kraju otrzymali możliwość zdecydowanie szerszego dostępu do profesjonalnego prawnika w wielu szczególnie ważnych dla nich sprawach. Rynek stał się bardziej konkurencyjny, przejrzysty i przyjazny klientom. To pozwoliło na szerszy dostęp do wymiaru sprawiedliwości, co odbyło się z ogromnym pożytkiem dla milionów Polaków. Tak będzie również i teraz.