Stępiński: My Darling Clementine, czyli kilometr kwadratowy bezprawia

Inwencja rodzimych dystrybutorów filmowych, nadających polskie tytuły zagranicznym filmom, nigdy nie znała granic. Dzięki niej „Moja ukochana Klementyna" zaistniała, jako „Miasto bezprawia". To był strzał w dziesiątkę. Teraz to idiom - pisze adwokat Krzysztof Stępiński.

Aktualizacja: 13.10.2014 07:50 Publikacja: 08.10.2014 19:27

Krzysztof Stępiński, adwokat

Krzysztof Stępiński, adwokat

Foto: archiwum prywatne

Porządek w Tombstone zaprowadził Wyatt Earp z braćmi, przy pomocy gruźlika z dyplomem medyka. Earpowie byli mało tolerancyjni, ale byle czym nie zajmowali się. Inaczej postępował Rudolph Guliani, który wdrożył w NY politykę zero tolerancji. Uznał mianowicie, że nawet drobne wykroczenia - gdy pozostają bezkarne - są pożywka dla przestępstw. Kiedy Guliani wdrażał hasło wyborcze w życie, tylko desperaci spacerowali po zmroku w Central Parku. Dzisiaj jest to miejsce bezpieczne.

Kilka dni temu przeszedłem pieszo przez śródmieście Warszawy. Nikt nikogo nie pobił i nie okradł, więc mogę uznać, że spokój panuje w Warszawie. To nie jest miasto bezprawia. Ale to, co zobaczyłem w ścisłym centrum, daje niemało do myślenia.

W centrum handlowym, tuż przy wieżowcu, w którego elewacji miało odbijać się niebo, jest podziemny parking na kilkaset samochodów. Dolne poziomy kompletnie puste, bo operator parkingu wyznaczył cenę wyższą niż gmina. Za to na powierzchni, pełne eldorado. Przynajmniej kilkadziesiąt samochodów parkuje niezgodnie z przepisami. Mandatów za wycieraczkami nie zauważyłem. Holowników również.

Podchodzę pod magistrat na Nowogrodzkiej. Nieopodal wejścia, wyznaczono miejsce postojowe dla inwalidy. Po chwili staje na nich auto młodego i zdrowego obywatela, który – na moich oczach – wyjmuje ze skrytki dokument uprawniający do parkowania na miejscu dla inwalidów. Poziom agresji, jaką reaguje na zwróconą mu uwagę, zdumiewa. Pseudo inwalida pozostaje bezkarny, bo panowie ochraniający magistrat radzą mi, bym zadzwonił po straż miejską. Oni pilnują porządku wewnątrz budynku.

Zbliżam się do Marszałkowskiej. Po przeciwnej stronie, między Żurawią i Nowogrodzką widzę jedno wolne miejsce parkingowe. Starsza pani w wysłużonej Toyocie pokazuje pasażerowi, że jak zawrócą, to tam właśnie zaparkują. W tym momencie stojący za nimi samochód, pięknie wypasiony, przekraczając torowisko, rusza jak z kopyta wyprzedzając starszą panią o kilka sekund. Chcą wylądować w tym samym miejscu starsza pani musi objechać pół miasta. Na szybie ma znaczek dla inwalidy. Z limuzyny wysiada zadowolony z siebie młody człowiek.

Przechodzę na drugą stronę ulicy. Za sobą zostawiam ścieżkę rowerową. Jest wyznaczona po nieparzystej stronie Marszałkowskiej. Dlatego ruch rowerowy po chodniku odbywa się głównie drugą stroną. Rowerzyści jadą przez przejścia dla pieszych, niektórzy lawirują między pieszymi gadając przez komórki, jeden chamsko reaguje na sugestię, że ścieżka rowerowa jest po drugiej stronie ulicy.

Dochodzę do Wilczej. Do celu mojej wędrówki - komendy policji, niespełna dwieście metrów. Ponad trzydzieści metrów od przejścia dla pieszych ustawiono znak zakazu parkowania i wyznaczono dwa pasy. Lewy, służy do skrętu w lewo, prawy, do skrętu w prawo i jazdy na wprost. Tam, gdzie parkowanie jest zabronione – po obu stronach Wilczej - stoi dziewięć samochodów. Wszyscy kierowcy łamią prawo. Policja nie reaguje, bo jest od ważniejszych spraw, a straż miejska gdzieś zapodziała się. W końcu milej łowić na radar albo pójść spać pod tęczą.

Wychodzę z komendy. Po drugiej stronie sfrustrowany facet, chce cofnąć, by wyjechać z parkingu. Nie może, bo za nim ktoś zaparkował. Na tak zwaną chwilunię. Jak znam życie, bez pyskówki nie obejdzie się. Ale racja będzie po stronie tego, co blokuje wyjazd, bo przecież on nie miał gdzie zaparkować, a jego czas jest ważniejszy.

Kieruję się do sądu przy ul. Żurawiej. Tuż obok, na ulicy Parkingowej, pod znakiem informującym, że samochód parkujący w tym miejscu zostanie odholowany, kilkanaście samochodów okupuje miejsca przeznaczone dla autokarów. Właśnie nadjechały dwa, pełne turystów, którzy przyjechali do hotelu Novotel. W kilka minut powstaje korek, którego rozładowanie potrwa kilka faz świetlnych.

Wracam do punktu wyjścia. Przy wejściu do podziemnego przejścia normalnie wyglądający młody mężczyzna, wypluwa na schody gumę do żucia. W Bangkoku dostałby mandat 500$.

Lubię swoje miasto. Tempo życia sprawia, że rzadko chodzę po Warszawie. Może to i lepiej, bo z auta mniej widać.

Porządek w Tombstone zaprowadził Wyatt Earp z braćmi, przy pomocy gruźlika z dyplomem medyka. Earpowie byli mało tolerancyjni, ale byle czym nie zajmowali się. Inaczej postępował Rudolph Guliani, który wdrożył w NY politykę zero tolerancji. Uznał mianowicie, że nawet drobne wykroczenia - gdy pozostają bezkarne - są pożywka dla przestępstw. Kiedy Guliani wdrażał hasło wyborcze w życie, tylko desperaci spacerowali po zmroku w Central Parku. Dzisiaj jest to miejsce bezpieczne.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Lewicowy sen o krótszej pracy - czy rynek to wytrzyma
Opinie Prawne
Michał Bieniak: Przepisy Apteka dla Aptekarza – estońskie nauki dla Polski
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Reforma SN, czyli budowa na spalonej ziemi
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy Adam Bodnar odsłonił już wszystkie karty w sprawie tzw. neosędziów?
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd, weryfikując tzw. neosędziów, sporo ryzykuje