Od marcowych wyborów do parlamentu holenderskiego nie udało się utworzyć rządu, bo partie są w politycznym klinczu. Powodów do walki mają wiele, lecz sytuacja państwa jest tragiczna z uwagi na gospodarcze skutki pandemii. Organizacje pracodawców i pracowników straciły cierpliwość do polityków i wypracowały historyczny kompromis, który zreformuje system zatrudnienia na wiele lat. Prekariat zostanie drastycznie ograniczony, podobnie jak zakres usług pracowniczych na godziny. Oczywiście, umowa ta nie ma charakteru prawnego, lecz nowy rząd będzie musiał pod presją przyjąć jej rezultaty. Najwyraźniej podmioty społeczno-gospodarcze w Holandii mają dosyć paraliżu politycznego i ciągłej partyjnej przepychanki.
Paraliż taki jest zjawiskiem coraz bardziej powszechnym i podważa zaufanie do demokracji w wielu krajach. Media zazwyczaj winią za to słabych czy skłonnych do manipulacji liderów. W Holandii pod ostrzałem jest premier Mark Rutte, który ponownie wygrał wybory, lecz stracił zaufanie parlamentarzystów po serii zakulisowych roszad. Pod ostrzałem są również partie polityczne, które bardziej słuchają lobbystów i specjalistów od PR niż szeregowych obywateli. Parlamenty stały się maszynką do głosowania partyjnych projektów bez rzeczowej dyskusji i szacunku dla przyjętych procedur. Narodowe rządy są mało zainteresowane rozwiązywaniem problemów poza granicami ich krajów lub bezsilne w tej kwestii, choć problemy te doskwierają obywatelom coraz bardziej, czego przykładem są pandemia, migracje, finansowe spekulacje lub zmiany klimatyczne.
Czasami narodowych polityków wyręczają miasta. Tak jest w przypadku migracji, gdzie miasta szukają praktycznych rozwiązań w sprawie zatrudniania, zakwaterowania i edukacji migrantów, których liczba wzrasta z uwagi na fiasko polityki migracyjnej państw. Innym razem narodowych polityków wyręczają organizacje pozarządowe i firmy prywatne. Tak jest w przypadku globalnej polityki odpowiedzialnego rozwoju. Zastępca sekretarza generalnego ONZ powiedział mi ostatnio, że przestał liczyć na pomoc skłóconych państw w ograniczaniu biedy czy rujnowania środowiska naturalnego, lecz otrzymuje ją od firm i organizacji społecznych. Przykład holenderski pokazuje, co można zrobić na poziomie narodowym czy miejskim, a nie globalnym.
Lat temu wiele Jacek Kuroń rzucił hasło, by nie palić komitetów partyjnych, lecz budować własne. Program Solidarności z 1981 roku zakładał stworzenie sieci samorządów obok niewydolnych instytucji komunistycznego państwa. Niestety, dziś rozmawiamy głównie o władzy i państwie, a mało o tym, co sami możemy zrobić. Mobilizacja społeczna koncentruje się na organizacji protestów, a nie na próbie rozwiązywania dręczących nas problemów.
Oczywiście, łatwiej zorganizować niezależne od władzy szkolnictwo niż sądownictwo. Zdrowa demokracja wymaga krytyki i protestów. Jednak są sprawy, które możemy załatwić sami, bez oglądania się na polityków. Gdy partie polityczne i parlament przestają nam pomagać, trzeba zakasać rękawy i samemu zacząć działać. Możemy organizować pomoc społeczną, zapobiegać niszczeniu środowiska czy uczyć dzieci tolerancji bez przyzwolenia tego czy tamtego ministra. Holandia pokazała, że nawet zasady zatrudnienia możemy zmienić bez polityków. Pytanie tylko, czy rzeczywiście chcemy.