Sprawa Grażyny Szapołowskiej - nisko upadł teatr

Przypadek Grażyny Szapołowskiej uświadamia, jak bardzo potrzebna jest nowa ustawa o działalności kulturalnej, likwidująca przywileje artystów, potomków PRL – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 14.04.2011 21:34

Jacek Marczyński

Jacek Marczyński

Foto: Życie Warszawy

Sprawa jest głośna, bo od kilku dni zajmują się nią wszystkie plotkarskie portale, ale nie każdy do nich zagląda, zatem krótkie przypomnienie: Grażyna Szapołowska nie stawiła się na przedstawienie „Tanga" Mrożka do Teatru Narodowego, bo w tym samym czasie była jurorką w telewizyjnym show.

Dyrektor Jan Englert musiał przeprosić widzów i odwołać spektakl, a aktorkę zwolnił. Ona zapowiada, że sprawa znajdzie epilog w sądzie. Dla czytelników plotkarskich newsów racje są rozłożone wyraziście. Z jednej strony udział za niemałe honorarium w programie oglądanym przez kilka milionów widzów, który lekko przygasłej gwieździe pozwała odzyskać blask. Z drugiej spektakl dla mniej więcej 100 osób na widowni. Siła argumentów (i pieniędzy) jest przytłaczająca i nie zmieni tego fakt, że chodzi o inscenizację wybitnego polskiego dramatu dokonaną przez najznakomitszego reżysera.

Widmo kontraktów

Nisko upadł teatr, który dla aktorów był kiedyś najważniejszym miejscem na ziemi, ostoją, świątynią i schronieniem. Owszem, oni wtedy też grywali w filmach i serialach, jeździli na estradowe chałtury, ale godzina 19 – czas rozpoczęcia przedstawienia – zobowiązywała. Pędzili w pośpiechu z najdalszych zakątków kraju, by punktualnie wyjść na scenę.

Dziś ułożenie dziennego repertuaru jest dla dyrektora teatru koszmarną łamigłówką i nawet twórca tak wybitny jak Krzysztof Warlikowski własne plany musi dostosowywać do innych zobowiązań swych artystów. Sytuację mogłaby zmienić nowa ustawa o działalności kulturalnej, regulująca m.in. stosunki między dyrektorem instytucji artystycznej a jego personelem.

W projekcie doprecyzowano zasady udzielania zwolnień do innych zajęć, przewidziano partycypowanie w kosztach (choćby w składkach płaconych do ZUS), np. przez producenta filmu w okresie, gdy zaangażowany przez niego aktor nie pracuje w macierzystym teatrze. Już te propozycje wzbudziły protesty, ale znacznie głośniejsze larum podnoszą aktorzy i również orkiestrowi muzycy z powodu wzmocnienia roli dyrektora.

Planowany w ustawie menedżerski kontrakt uniezależniłby go zarówno od politycznych ocen władzy, jak i pozwalał na swobodniejszy dobór zespołu. Dyrektor musi mieć przede wszystkim sprecyzowany program, a w następnej kolejności dobierać sobie ludzi. Dlatego nowa ustawa zakłada, że artyści powinni być angażowani na umowy terminowe. Na to zaś aktorzy ani muzycy nie chcą pozwolić. Gotowi są protestować równie głośno jak pielęgniarki, które okupując niedawno Sejm, żądały ustawowego zakazu zatrudniania na kontraktach.

Postulaty artystów są jednak bardziej roszczeniowe. Oczekują bowiem nie tylko etatowego bezpieczeństwa, ale i swobody, która pozwalałby im – bez zobowiązań wobec macierzystej instytucji – przyjąć intratniejszą propozycję.

Bunt garderoby

W wielu teatrach, muzeach czy filharmoniach czas się zatrzymał. Pieniądze zarabia się tu jak w PRL – niewielkie, ale za to artysta nie chce być zmuszany do twórczego wysiłku, nowatorskich poszukiwań i eksperymentów. Siła przyzwyczajeń jest tak duża, że dokonanie zmian przy obowiązujących obecnie uregulowaniach prawnych jest niemożliwie.

Świadczy o tym porażka Izabelli Cywińskiej, która po niespełna trzech sezonach zrezygnowała z kierowania warszawskim Teatrem Ateneum. „Pokonała mnie garderoba" – mówi dziś ta wybitna reżyserka. Niemal każda jej próba odświeżenia repertuaru i stylu inscenizacyjnego była bojkotowana przez aktorów. Miało być tak jak od dziesięcioleci, choć dawna sława Ateneum przeminęła, a teatr, który kiedyś poruszał swymi przedstawieniami, zamienił się w martwy skansen. Jego gwiazdy tym się nie przejmowały, swą popularność podtrzymywały przecież gdzie indziej.

Pikanterii dodaje fakt, że tej sytuacji nie potrafiła zmienić właśnie Izabella Cywińska, która była ministrem kultury w pierwszym po przełomie rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Zapowiadała wówczas gruntowną reformę teatrów, ale napotkawszy opór środowiska, szybko się wycofała. Teraz przyszło jej za to zapłacić.

Strajk pulpitów

Niewykluczone, że w momencie finalizowania prac nad nową ustawą – a przecież musi on w końcu nadejść – protesty staną się ostrzejsze. W Białymstoku już przecież zastrajkowała orkiestra tamtejszej filharmonii, gdy jej szef Marcin Nałęcz-Niesiołowski chciał powiązać zarobki z jakością pracy. O swe partykularne interesy muzycy walczyli nawet w momentach, które wymagałaby wzniesienia się ponad podziały.

Z powodu strajku trzeba było zmieniać programy uroczystych koncertów zaplanowanych na rocznicę śmierci Jana Pawła II i katastrofy smoleńskiej (w obu wystąpił jedynie chór). Dziś dyrektora już nie ma, muzycy pozostali, a jeden z nich decyzją marszałka województwa podlaskiego przejął obowiązki dotychczasowego szefa. Dodać jedynie należy, że Marcin Nałęcz-Niesiołowski w ciągu 14 lat pracy prowincjonalną orkiestrę zamienił w jeden z najlepszych i dobrze zarabiających zespołów w kraju. Filharmonia Podlaska jeździła na zagraniczne występy, nagrywała płyty wyróżniane nagrodami w Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii, a w Białymstoku kończy się budowa gmachu Opery i Filharmonii wznoszonego za unijne pieniądze.

Marcin Nałęcz-Niesiołowski chciał, by było to centrum współpracy artystycznej z sąsiednimi państwami: Litwą, Białorusią czy Ukrainą. Nie pierwszy to i nie ostatni „bunt pulpitów", jak nazywane są strajki orkiestr. Kilka tygodni temu w Olsztynie podobny protest uniemożliwił uroczyste otwarcie nowej siedziby Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej. Rzecz charakterystyczna, że w takich przypadkach lokalna władza chętnie staje po stronie zbuntowanych.

Usunięcie zbyt ambitnego szefa jest bowiem dla niej okazją do obcięcia kosztów utrzymania instytucji. Brak nowej ustawy sprzyja takim działaniom, bo obecne prawo nie zobowiązuje tzw. organu założycielskiego do określenia wysokości nakładów, jakie chce on przeznaczyć na podległą mu instytucję artystyczną.

Ciekawe więc, czy za kilka miesięcy, gdy dojdzie do otwarcia nowej siedziby Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku, pozostanie coś z ambitnych planów byłego już dyrektora. Może bardziej opłacalne będzie wynajmowanie sali na rejestrację kolejnej edycji telewizyjnej „Bitwy na głosy" z Grażyną Szapołowską jako jurorką. Dla białostockich muzyków miejsca zostaną zarezerwowane na widowni.

Sprawa jest głośna, bo od kilku dni zajmują się nią wszystkie plotkarskie portale, ale nie każdy do nich zagląda, zatem krótkie przypomnienie: Grażyna Szapołowska nie stawiła się na przedstawienie „Tanga" Mrożka do Teatru Narodowego, bo w tym samym czasie była jurorką w telewizyjnym show.

Dyrektor Jan Englert musiał przeprosić widzów i odwołać spektakl, a aktorkę zwolnił. Ona zapowiada, że sprawa znajdzie epilog w sądzie. Dla czytelników plotkarskich newsów racje są rozłożone wyraziście. Z jednej strony udział za niemałe honorarium w programie oglądanym przez kilka milionów widzów, który lekko przygasłej gwieździe pozwała odzyskać blask. Z drugiej spektakl dla mniej więcej 100 osób na widowni. Siła argumentów (i pieniędzy) jest przytłaczająca i nie zmieni tego fakt, że chodzi o inscenizację wybitnego polskiego dramatu dokonaną przez najznakomitszego reżysera.

Pozostało 85% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Chrześcijańskie spojrzenie na nową kadencję ustawodawczą w Unii Europejskiej
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Arak: Europo, koniec jeżdżenia na gapę!
felietony
Donald Trump przeminie, ale triumpizm zakwitnie. Tego chce lud
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Nowa Jałta dla Ukrainy?
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Opinie polityczno - społeczne
Rafał Trzaskowski albo nikt. Czy PO w wyborach prezydenckich czeka chichot historii?
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje