Zdaje mi się, że każda polska organizacja i każdy polski obywatel ma prawo protestować i stawiać pytania – tak skwitował komentator "Gazety Wyborczej" Paweł Smoleński wyczyn niejakiego Pawła Hajncla, który kilka lat temu przebrany za misia, a w tym roku za motyla, towarzyszył i parodiował procesję Bożego Ciała. Jak to ujęła z sympatią "Gazeta Wyborcza", po prostu "pląsał". Rzecz działa się w Łodzi.
Smoleński zastrzegł się jedynie, że sam by się za motyla nie przebrał, bo "brakłoby mu odwagi". Kilka tygodni później ta sama "Wyborcza" nie posiadała się z radości, kiedy prokuratura odmówiła podjęcia jakichkolwiek kroków, choć pewien duchowny, składając zawiadomienie, był przekonany, że pląsanie w tłumie procesowiczów to obrażanie uczuć religijnych.
Decyzja została uczczona tekstem, w którym jedynym narratorem był Hajncel opowiadający z rozbawieniem, jak to księża nie mogli go dogonić, a mieli przy tym zacięte twarze. "Paweł Hajncel odetchnął z ulgą" – obwieścił organ Adama Michnika. Także "Polityka" skomentowała zdarzenie artykułem wyraźnie życzliwym dla "performera".
Uchronić przed nękaniem
Smoleński przekonuje, że skoro Kościół wypowiada się w takich kwestiach, jak in vitro czy aborcja, powinien być przygotowany na sprzeciw. Koncepcja: skoro ktoś prezentuje stanowisko w sprawach politycznych, musi się liczyć z niedogodnościami, może nas zaprowadzić daleko.
Sam redaktor Smoleński wypowiada nieraz sądy bardzo dla wielu ludzi kontrowersyjne. Wyobraźmy sobie, że ktoś postanawia wyciągnąć z tego wniosek ostateczny. Idzie za panem Smoleńskim do restauracji, miejsca niewątpliwie publicznego, i zaczyna go parodiować, przedrzeźniać. Pląsać wokół stolika, śpiewać takie piosenki, jak "Bandiera Rossa" itd.