Zderzaki pana premiera

Donald Tusk nie lubi zmieniać ministrów. Ale lubi ich musztrować. Mianuje ludzi, żeby ich dowartościować, a potem ich stresuje – pisze publicysta

Publikacja: 26.10.2012 19:43

Piotr Zaremba

Piotr Zaremba

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Autor niniejszego tekstu był w czasach PRL wychowywany w kulcie zachodniej demokracji. Jedną z jej cech miała być odpowiedzialność polityka za swój resort.

Składnikiem owego kultu była opowieść o tym, jak w pewnym walijskim górniczym miasteczku hałda węgla runęła na szkołę. Zginęły dzieci. Minister edukacji Wielkiej Brytanii podał się do dymisji, choć nie mógł doglądać każdego szkolnego budynku. Stawiano to jako wzór bezlitosnych reguł tak zwanej politycznej odpowiedzialności, choćby za błędy i zaniechania podwładnych.

Od tego czasu (historia pochodzi z lat 70.) także w takich krajach jak Wielka Brytania poprzeczkę opuszczono. Czy dlatego, że generalnie wygrywa filozofia słodkiej nieodpowiedzialności? Czy również dlatego, że świat staje się coraz bardziej skomplikowany, więc kontrola władzy politycznej nad nim jest coraz bardziej iluzoryczna?

Ciężka robota

Naturalnie historia z niezasuniętym dachem i niewchłaniającą wody murawą Narodowego Stadionu nie była takim kataklizmem jak ów wypadek ze szkołą. Ale nie była też, jak twierdził były minister Mirosław Drzewiecki, wciąż karnie broniący swojej partii, przypadkiem podobnym do odwołania teatralnego spektaklu, za który nie usuwa się przecież ministra kultury. To wielka transmitowana przez telewizję impreza, na którą przyjeżdża do stolicy wiele tysięcy osób. Jej zniweczenie to kompromitacja naszego kraju.

Skonstruowano z walnym udziałem premiera Donalda Tuska wersję, według której głównym odpowiedzialnym jest autonomiczny wobec państwa PZPN, gospodarz zaś stadionu, podległy pani minister, zgrzeszył najwyżej niedostateczną asertywnością. Prawda? Nieprawda? Raczej szum informacyjny, który wymagałby gruntownego śledztwa. Kto w dzisiejszym śpieszącym się świecie ma na takie śledztwa czas? Pytania technologiczne, na przykład o możliwość sprawniejszego odwadniania stadionowej murawy, giną w gąszczu szczegółów. W odwodzie jest kolejna argumentacja. Nawet gdyby urzędnicy podlegli szefowej resortu popełnili błędy, czy może ona ogarnąć wszystko?

Jest to rozumowanie zdradliwe, acz trzeba przyznać, że było ono przyjmowane i wcześniej. Także za poprzednich ekip. Atak na Joannę Muchę jawił się jako atrakcyjny, bo groteskowa historia z tonącym stadionem popsuła show premierowi próbującemu powrócić do roli kompetentnego administratora. Ale jest coś jeszcze. Mucha nadaje się na ofiarę takiej krytyki, bo każdy wyczuwa, że ministrem tego akurat resortu stała się przypadkowo. Ani się na tym zna, ani – i to może nawet ważniejsze – ją to kręci. I tak już chyba zostanie, nawet jeśli nikt jej nie udowodni konkretnego zaniedbania przez długie miesiące.

Czy to kadrowy błąd Tuska? Autor tego tekstu siedział kiedyś obok Joanny Muchy podczas telewizyjnego programu. Był to tak zwany narodowy test historyczny, gdzie odpowiadało się na pytania z dziejów Polski. Mucha, wówczas tylko posłanka, była znakomicie przygotowana, choć niekoniecznie zainteresowana tą tematyką. Można by z tego wnosić, że i obecne zadanie może wykonać. Traktując jako ciężką polityczną robotę.

Anachroniczne i szkodliwe

Tyle że wróćmy do początku: świat staje się coraz bardziej skomplikowany. Ogarnianie tej czy innej materii jest coraz trudniejsze dla polityka. Klasyczny model demokracji parlamentarnej, w którym zdolny polityk (a Mucha jest zdolna) może kierować dowolnym resortem, bo wszystko pojmie w lot, a jeszcze dobierze sobie odpowiednich ludzi, przechodzi do przeszłości.

W dodatku w demokracji medialnej dobry minister powinien na bieżąco tę swoją politykę objaśniać. Ma z tym jednak kłopot, jeśli wchodzi w świat dla siebie nowy, i co tu dużo mówić, mało interesujący. To dlatego Joanna Mucha, podobnie zresztą jak Sławomir Nowak i kilku innych obecnych ministrów, tak unika kontaktów z dziennikarzami, zwłaszcza prasowymi, którzy bywają jeszcze specjalistami w swoich dziedzinach. To reporter niezwalczającej tego rządu „Gazety Wyborczej” skarżył się na bezskuteczne umawianie się z panią minister. Choć powinno jej zależeć na promowaniu się.

Można pójść dalej – przy dzisiejszej komplikacji świata, i również machiny państwowej, dużą partię powinno być stać na obsadzenie w roli ministra kogoś, kto się daną dziedziną pasjonuje. Tusk postępuje odwrotnie: od 2007 r. lubi przestawiać ludzi niczym klocki. Bogdan Zdrojewski szykuje się od miesięcy do roli ministra obrony. To pójdzie na kulturę. W roku 2011 nowe tasowanie personalnych kart potraktował, jeśli wierzyć opowieściom współpracowników, nieomal jako zabawę. Mucha znała się na zdrowiu. Dostała sport.
Jest to podejście anachroniczne i szkodliwe, choć dające premierowi polityczne korzyści. Jakie? Z jednej strony dowartościowuje różne grupy i środowiska – w partii i poza nią. W przypadku Muchy nie była ona znana jako feministyczny radykał, ale zgodziła się na odgrywanie roli feministycznej ikony. Stąd zabawa tytułem „ministra”, do której „Wyborcza” i inne gazety zdołały nakłonić własną korektę, zwykle pilnującą rygorystycznie zasad języka polskiego. Stąd też obrona, jak w ostatnim „Newsweeku”, Joanny Muchy jako kobiety krzywdzonej przez maczystowski świat.

Jest i drugi cel. Nie wiem, czy Tusk rzeczywiście potraktował Muchę (to także „Newsweek”) jako maskotkę Euro 2012. Ale z pewnością wszystkich ministrów traktuje jako zderzaki. Nie tyle warte szybkiej wymiany, ile częstego upominania, besztania, prezentowania się na ich tle w roli dobrego pana, który musi pracować z dużo gorszym ludzkim materiałem. Tusk nie lubi zmieniać ministrów. Ale lubi ich musztrować. Takie sytuacje jak ta ze stadionem były wliczone w taką logikę konstruowania rządu.

Na pochyłe drzewo

Jest w tym pęknięcie. Mianuje się ludzi, żeby ich dowartościować, a potem się ich stresuje. Ale Tusk jest przekonany, że obie role da się pogodzić. Były to jednak założenia pasujące do ogólnie dobrej sytuacji kraju i wysokich notowań partii rządzącej. Kiedy sprawy zaczynają iść gorzej, ta metoda sprawdza się dużo słabiej.

Wtedy pozostaje ogólne i chyba szczere przekonanie Tuska, że pośród ludzi partii trudno znaleźć lepszych zmienników. I naturalny dla każdego lidera odruch: gdy opozycja domaga się zmian, trzeba jej odmawiać. Tyle że oznacza to konserwowanie układu personalnego budzącego coraz większe politowanie.

Zderzaki pasują do ekipy, której szef pozostaje gwiazdą. Ostatni sondaż wykazał, że sam Tusk jest jednym z najgorzej ocenianych członków rządu – po Bartoszu Arłukowiczowi i właśnie „ministrze” Musze. A w takiej sytuacji trudno być ponad słabościami podwładnych. Jeśli premier w porę nie ucieknie do przodu kontrolowaną czystką, nazywaną rekonstrukcją, już wkrótce będzie utożsamiany z każdą wpadką. Prawdziwą lub urojoną, bo na pochyłe drzewo każdy skacze.

Autor jest publicystą tygodnika „Uważam Rze”

 

Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa