Kronika zapowiedzianej śmierci

W przypadku utraty pandy i kryzysu naszego przemysłu motoryzacyjnego padliśmy ofiarą coraz silniejszych w Europie tendencji protekcjonistycznych, ale i własnych zaniechań – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 10.12.2012 18:42

Paweł Rożyński

Paweł Rożyński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

Odkąd dwa lata temu Włosi zdecydowali o przeniesieniu produkcji nowej pandy pod Neapol, wiadomo było, że fabryka w Tychach, a wraz z nią cały nasz przemysł motoryzacyjny, którego jest ona głównym ogniwem, znalazł się na równi pochyłej. I to ustawionej pod wysokim kątem.

Teraz Fiat postawił kropkę nad „i”. Zapowiedział, że jeszcze przed świętami zaprzestaje wytwarzania dotychczasowej wersji pandy w Tychach. W efekcie w pierwszym kwartale przyszłego roku pracę straci 1,5 tys. osób, czyli trzecia część załogi. Zresztą zatrudnienie już spadło w podobnej skali w ciągu ostatnich dwóch lat. Dla polskiego zakładu to już zupełna marginalizacja, bo bez pandy, która od lat jest głównym produktem fabryki, wyjeżdżać z niej będzie co najwyżej 250 tys. aut, podczas gdy np. w 2009 roku było ich ponad 600 tys. To oznacza również dramat polskich kooperantów zakładu, a także cios dla miasta, gdzie Fiat jest największym pracodawcą.

Mądry Polak po szkodzie

Zaczyna się polityczna wrzawa. Co typowe, dopiero teraz, gdy mleko się rozlało, Solidarna Polska wysłała list do premiera z prośbą o interwencję. Jej zdaniem rząd ma „wystarczające instrumenty i narzędzia, by zachęcić Fiata do produkcji swych aut w Polsce”.

Obudził się też rząd. Nowy wicepremier i minister gospodarki Janusz Piechociński deklaruje, że temat trudnej sytuacji „naszej pierwszej branży proeksportowej” pojawi się na wtorkowym posiedzeniu rządu. Mądry Polak po szkodzie. Ten sam rząd zachowywał się dotąd wyjątkowo biernie. Poprzednik Piechocińskiego Waldemar Pawlak, gdy dwa lata temu premier Silvio Berlusconi wymusił na Fiacie przeniesienie produkcji pandy do Włoch, mówił, że to prywatna firma i sama decyduje o lokalizacji swych modeli. Ten, jak sam się określa, „inżynier od samochodów, wierzący, ale niepraktykujący”, spokojnie dodawał, że „niewątpliwie na pandzie świat się nie kończy; są jeszcze inne modele”. Niestety, jakoś ich na horyzoncie nie widać.

Rząd, który zachowywał się dotąd wyjątkowo biernie, teraz nagle się obudził

Pal sześć Pawlak, ale dlaczego premier nie jeździł do Rzymu i Brukseli, robiąc raban i skarżąc się na szkodliwe praktyki protekcjonistyczne? Trudno to pojąć. Bo też Włosi nawet nie ukrywali, że chodzi o czysty protekcjonizm. „Czy widział ktoś, by przenosić produkcję aut z Europy Wschodniej na Zachód?” – pytał w wywiadzie dla jednej z włoskich gazet prezes koncernu Sergio Marchionne. Innym razem przyznawał wprost: „Nasz wybór, by produkować tu pandę, nie był oparty na zasadach ekonomii ani racjonalności. Zrobiliśmy to, biorąc pod uwagę historię Fiata we Włoszech i uprzywilejowane stosunki z naszym krajem”.

Kiedy kierownictwo Fiata początkowo oponowało przeciw tej absurdalnej z punktu widzenia kosztów decyzji, rząd i związkowcy przypomnieli mu, że „od drugiej wojny światowej firma otrzymała od państwa równowartość obecnej sumy 500 mld euro”.
Inaczej niż Polacy zachowali się cztery lata temu Czesi, kiedy prezydent Nicolas Sarkozy zażądał od swoich koncernów, by w zamian za 9 mld euro pożyczki przeniosły produkcję z powrotem do Francji. „Jeśli dajemy pieniądze firmom samochodowym na restrukturyzację, to nie po to, by dowiedzieć się, że kolejna fabryka przenosi się do Czech czy gdzie indziej” – przekonywał wówczas Sarkozy.

Premier Mirek Topolanek oskarżył wtedy Francuzów o praktyki protekcjonistyczne i rozpętał prawdziwą burzę, by niczym ratlerek głośnym ujadaniem odgonić buldoga. Z inicjatywy Czech zwołano szczyt gospodarczy, który potem ogłoszono „wielkim triumfem europejskiej solidarności nad narodowym egoizmem”. Sarkozy wycofał się, a Topolanek z dumą pokazywał otrzymane od niego z przeprosinami spinki do mankietów.

Kryzys karmi egoizm

W kryzysie widać wyraźnie powrót tendencji protekcjonistycznych. Na tym polu Włochów biją zresztą zdecydowanie Francuzi. To już prawdziwi recydywiści. Gdy w lipcu tego roku Peugeot Citroën zapowiedział zamknięcie jednego z lokalnych zakładów i redukcję zatrudnienia o 8 tys. osób, minister przemysłu Arnaud Montebourg zaczął naciskać na zarząd spółki, by zamiast zamykać fabryki we Francji, ograniczył produkcję w Hiszpanii.
Wcześniej, gdy Renault chciał przenieść produkcję renault clio 4 do fabryki w tureckiej Bursie (z Flins koło Paryża), prezesowi koncernu Carlosowi Ghosnowi szybko wybito to z głowy, strasząc zwiększeniem wpływu rządu na firmę przez zwiększenie jego udziałów. Produkcja została pod Paryżem, Słowenia utraciła linie montażowe modelu Clio, Hiszpania dostawczego traffica.

Takie sprawy załatwia się w formie mniej lub bardziej wyrafinowanych nacisków, bo nie można już wprowadzać ceł czy pompować bez ograniczeń publicznych pieniędzy. Nad tym czuwają różne organizacje międzynarodowe. Gdy Francuzi niedawno zwrócili się do Komisji Europejskiej o ograniczenie importu aut z Korei Południowej, KE uznała wniosek Francuzów za nieuzasadniony i odmówiła wszczęcia postępowania.

W całej tej grze nie chodzi tylko o ochronę fabryk samochodów i zablokowanie tzw. delokalizacji, czyli przenoszenia produkcji w tańsze regiony. Może to dotyczyć nawet zwykłych jabłek. W ubiegłym roku Francuzi zaczęli bronić ich producentów przed tańszym importem z Polski i krajów Ameryki Południowej. Zobowiązali wielkie sieci handlowe jak Carrefour czy Leclerc do ograniczenia marży, jeśli ceny jabłek zebranych we Francji spadną o więcej niż 10 proc. Odmowa powoduje zapłatę dodatkowego podatku.

Gdy sytuacja gospodarcza się pogarsza, nawet racjonalni zazwyczaj Brytyjczycy tracą rozsądek. Vince Cable, minister ds. biznesu w rządzie Davida Camerona, uznał niedawno, że Londyn powinien przestać martwić się unijnymi zakazami dotyczącymi faworyzowania własnego przemysłu. „Brytyjski rząd musi kupować to, co brytyjskie, by pobudzić gospodarkę” – przekonywał.

Ale i w Polsce słychać głosy w tym duchu. Adam Góral, prezes Asseco Poland, wysłał list do premiera po przegranym przetargu o przedłużenie kontraktu informatycznego z PZU, domagając się protekcjonizmu. Argumentował, że polskie firmy powinny kupować produkty polskich firm: – Sami sobie odbieramy szansę na budowę polskiego Microsoftu, o którym marzymy od lat. Ma miejsce budowanie wartości amerykańskiej firmy kosztem polskiej.

Ani do Adama Górala, ani do Vince'a Cable'a najwyraźniej nie dociera, że każde takie działanie jest niebezpieczne. Może bowiem łatwo doprowadzić do spirali działań odwetowych innych państw. Tak stało się w latach 30., co pogłębiło tragiczne skutki wielkiego kryzysu.

Patriotyzm czy głupota?

Ale przede wszystkim to działania szkodliwe dla samych ich amatorów. Traci gospodarka i konsumenci, którzy muszą płacić więcej. We Francji, gdzie obowiązuje 35-godzinny tydzień pracy, miałby to być jeden ze sposobów na obronę rozbudowanego systemu socjalnego. Przypomina to jednak walkę z wiatrakami. Na chwilę dużym kosztem utrzyma się trochę miejsc pracy w jednym miejscu, by szybko utracić w innych. Nie przeszkadza to Francuzom czy Włochom nazywać swoje postępowanie patriotyzmem gospodarczym. Z patriotyzmem ma to tyle wspólnego, co krzesło z krzesłem elektrycznym.

Widać to na przykładzie Włoch. Przeniesienie produkcji Pandy pod Neapol kończy się dla Fiata czkawką. Sergio Marchionne dwa lata temu stawiał za wzór Tychy, które „produkują tyle samo aut co pięć zakładów we Włoszech zatrudniających cztery razy więcej ludzi”. Teraz panda spod Neapolu jest za droga, sprzedaje się fatalnie, a koncern Fiata, prowadząc swoją politykę Fabrica Italia, czyli rozwijania produkcji we Włoszech, wpadł w finansowe tarapaty. Utrzymuje się na powierzchni tylko dzięki dobrym rezultatom przejętego wcześniej amerykańskiego Chryslera. Wkrótce usłyszymy o zamykanych tam fabrykach. Co tym razem wymyśli Berlusconi, gdy – co jest prawdopodobne – wróci niedługo do władzy?

Oprócz piętnowania na forum międzynarodowym takich działań, jak zabieranie produkcji pod naciskiem polityków, możemy naprawdę sporo zrobić, by strzec się przed ich skutkami. Chronić rynek? Robienie tego poprzez praktyki protekcjonistyczne byłoby samobójstwem. Dawać dotacje i ulgi fabrykom, by utrzymały produkcję? To droga donikąd. A zaraz kolejne branże wyciągną rękę. Możemy za to prowadzić działania na rzecz rozwoju własnego rynku i przyciągać kapitał. Tylko że trzeba na tym polu mieć wieloletnią strategię, determinację i ułatwiać inwestorom biznes.

Tak zrobili nasi południowi sąsiedzi, wygrywając z nami walki o kolejne lokalizacje fabryk międzynarodowych koncernów. Efekt jest taki, że obecnie więcej od nas produkuje maleńka Słowacja, gdzie jeszcze w latach 90. nie było żadnych fabryk samochodów. Płacimy więc za zaniechania i brak determinacji. I na tym polu każdy z polskich rządów w czasie ostatniej dekady ma coś na sumieniu. Gdyby nie to, tracąc teraz w jednym miejscu produkcję, jak w przypadku modelu Panda, zyskiwalibyśmy z nawiązką w innym. Ludzie łatwo mogliby znaleźć pracę obok i nie trzeba by się wtedy aż tak przejmować czyimiś protekcjonistycznymi zakusami.

Odkąd dwa lata temu Włosi zdecydowali o przeniesieniu produkcji nowej pandy pod Neapol, wiadomo było, że fabryka w Tychach, a wraz z nią cały nasz przemysł motoryzacyjny, którego jest ona głównym ogniwem, znalazł się na równi pochyłej. I to ustawionej pod wysokim kątem.

Teraz Fiat postawił kropkę nad „i”. Zapowiedział, że jeszcze przed świętami zaprzestaje wytwarzania dotychczasowej wersji pandy w Tychach. W efekcie w pierwszym kwartale przyszłego roku pracę straci 1,5 tys. osób, czyli trzecia część załogi. Zresztą zatrudnienie już spadło w podobnej skali w ciągu ostatnich dwóch lat. Dla polskiego zakładu to już zupełna marginalizacja, bo bez pandy, która od lat jest głównym produktem fabryki, wyjeżdżać z niej będzie co najwyżej 250 tys. aut, podczas gdy np. w 2009 roku było ich ponad 600 tys. To oznacza również dramat polskich kooperantów zakładu, a także cios dla miasta, gdzie Fiat jest największym pracodawcą.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa