Odkąd dwa lata temu Włosi zdecydowali o przeniesieniu produkcji nowej pandy pod Neapol, wiadomo było, że fabryka w Tychach, a wraz z nią cały nasz przemysł motoryzacyjny, którego jest ona głównym ogniwem, znalazł się na równi pochyłej. I to ustawionej pod wysokim kątem.
Teraz Fiat postawił kropkę nad „i”. Zapowiedział, że jeszcze przed świętami zaprzestaje wytwarzania dotychczasowej wersji pandy w Tychach. W efekcie w pierwszym kwartale przyszłego roku pracę straci 1,5 tys. osób, czyli trzecia część załogi. Zresztą zatrudnienie już spadło w podobnej skali w ciągu ostatnich dwóch lat. Dla polskiego zakładu to już zupełna marginalizacja, bo bez pandy, która od lat jest głównym produktem fabryki, wyjeżdżać z niej będzie co najwyżej 250 tys. aut, podczas gdy np. w 2009 roku było ich ponad 600 tys. To oznacza również dramat polskich kooperantów zakładu, a także cios dla miasta, gdzie Fiat jest największym pracodawcą.
Mądry Polak po szkodzie
Zaczyna się polityczna wrzawa. Co typowe, dopiero teraz, gdy mleko się rozlało, Solidarna Polska wysłała list do premiera z prośbą o interwencję. Jej zdaniem rząd ma „wystarczające instrumenty i narzędzia, by zachęcić Fiata do produkcji swych aut w Polsce”.
Obudził się też rząd. Nowy wicepremier i minister gospodarki Janusz Piechociński deklaruje, że temat trudnej sytuacji „naszej pierwszej branży proeksportowej” pojawi się na wtorkowym posiedzeniu rządu. Mądry Polak po szkodzie. Ten sam rząd zachowywał się dotąd wyjątkowo biernie. Poprzednik Piechocińskiego Waldemar Pawlak, gdy dwa lata temu premier Silvio Berlusconi wymusił na Fiacie przeniesienie produkcji pandy do Włoch, mówił, że to prywatna firma i sama decyduje o lokalizacji swych modeli. Ten, jak sam się określa, „inżynier od samochodów, wierzący, ale niepraktykujący”, spokojnie dodawał, że „niewątpliwie na pandzie świat się nie kończy; są jeszcze inne modele”. Niestety, jakoś ich na horyzoncie nie widać.
Rząd, który zachowywał się dotąd wyjątkowo biernie, teraz nagle się obudził