Kiedy słonecznego ranka 11 września 2001 dwa boeingi 767 wbiły się w bliźniacze wieże na Manhattanie, powodując śmierć około 3 tysięcy osób, Europa zareagowała słowami solidarności. „Wszyscy jesteśmy dziś Amerykanami" – ogłosił w dzień po zamachu francuski „Le Monde". Brytyjski premier Tony Blair stwierdził, że Wielka Brytania będzie szła „ramię w ramię" z USA. Za słowami poszły czyny.
Po raz pierwszy w historii NATO ogłosiło, że znalazło się w stanie wojny w obronie jednego z państw członkowskich – Stanów Zjednoczonych. Ciąg dalszy to interwencja w Afganistanie, która trwa już 11. rok z rzędu i w której zginęły setki Europejczyków, w tym 38 Polaków. Nie ma więc wątpliwości, że mieszkańcy naszego kontynentu dowiedli swojej nie tylko retorycznej solidarności z Ameryką.
Jednak prawdą jest również, że entuzjazm Europejczyków do udziału w wojnie w Afganistanie, a tym bardziej w Iraku, malał znacznie szybciej niż w USA, i że bardzo szybko pojawiły się na tym tle transatlantyckie kłótnie, które w okresie wojny w Iraku doprowadziły do najgłębszego kryzysu w historii Zachodu. Powód był jeden, lecz zasadniczy, Ameryka walczyła w obronie własnych interesów, natomiast Europejczycy walczyli w obronie Ameryki. Nie oznacza to oczywiście, że byli oni altruistami – Polska na przykład okazywała daleko idącą solidarność z USA głównie dlatego, iż liczyliśmy, że w razie potrzeby Stany Zjednoczone okażą się równie solidarne z nami. Niemniej jednak, zostawiając na boku dyskusje o szlachetności intencji, jest rzeczą oczywistą, że Amerykanie i Europejczycy różnili się między sobą w podejściu do terroryzmu.
Pierwsi byli Amerykanie
W Europie nie rozumiano skali i głębokości amerykańskiej odpowiedzi na atak terrorystyczny z 2001 roku. USA, przyjmując zasadę prewencji – to znaczy uznając za zasadne uderzenie w potencjalne, a nie tylko rzeczywiste, źródło zagrożenia – zareagowały militarnie. Europejczycy natomiast od początku byli zdania, iż militarne metody walki z terroryzmem są niewłaściwe: w Wielkiej Brytanii czy w Hiszpanii terroryzm zwalcza się za pomocą działań policyjnych. Podobnie było z prewencją – w pacyfistycznej Europie jedyną sytuacją uznawaną za usprawiedliwiającą użycie siły w oczach opinii publicznej jest odpowiedź na bezpośredni atak.
Słuchający europejskiego moralizowania o wyższości perswazji nad siłą militarną, Amerykanie często odpowiadali: „zobaczymy, jak zareagujecie na wasz 11 września". Od tego czasu Europę dotknął atak Al-Kaidy w Madrycie (2004) i Londynie (2005), ale dopiero perspektywa przejęcia przez dżihadystów kontroli nad nieodległym Mali obudziła w niej instynkty przywołujące w pamięci amerykańskie reakcje po ataku z roku 2001.