Lekcja Unii Wolności

Donald Tusk zdaje sobie sprawę z tego, jak cenne dla PO jest poparcie lewicowo-liberalnych mediów, które forsują instytucjonalizację związków partnerskich – zauważa publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 30.01.2013 18:08

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Pięć lat temu, na antenie TVN, ikona polskich środowisk gejowskich Tomasz Raczek wyznał, że wygrana Platformy Obywatelskiej w wyborach parlamentarnych roku 2007 była dla niego radosnym wydarzeniem, ponieważ tym samym – jak twierdził – otwartość i tolerancja odniosły zwycięstwo nad reprezentowaną przez PiS homofobią.

Warto przypomnieć to wystąpienie w kontekście rozczarowania, jakie wyrażane jest teraz pod adresem PO ze strony zwolenników wprowadzenia do polskiego prawa instytucji związków partnerskich. Czy ganią oni Platformę za jej domniemany konserwatyzm? A może prawdziwym powodem ich wściekłości jest wielonurtowy charakter partii rządzącej? Tak czy inaczej przyczyny tego stanu rzeczy tkwią w historii.

Historia pewnej partii

Na początku III RP o tożsamości politycznej danego ugrupowania decydował stosunek do komunistycznej przeszłości i to, jaki miało ono pomysł na uporanie się z pozostałościami PRL. Niemniej jako punkt odniesienia próbowano używać schematu „prawica – lewica”, który został wskrzeszony po pół wieku monopartyjnej dyktatury. I tak oto znaczna część partii postsolidarnościowych zajęła prawą stronę sceny, natomiast lewą stronę zdominowali postkomuniści. Konflikty polityczne nakładały się zaś na spory kulturowe.

Modelowy prawicowiec postulował rozliczenie PZPR-owskiej nomenklatury, która uwłaszczyła się na majątku narodowym, a także budowę od zera służb specjalnych oraz lustrację. Jednocześnie opowiadał się za respektowaniem nauczania Kościoła katolickiego, więc co za tym idzie – popierał inicjatywę zakazu aborcji.

Modelowy lewicowiec był z kolei przeciwny jakimkolwiek rozliczeniom, traktując je jako tematy zastępcze, które odwracają uwagę społeczeństwa od trudności, które przyniosły bolesne kapitalistyczne reformy. Przestrzegał zarazem przed recydywą klerykalizmu i optował za prawem do aborcji.

Ale były też ugrupowania, które nie mieściły się w schemacie „prawica – lewica”. Najbardziej charakterystyczny przykład to Unia Demokratyczna pod przywództwem Tadeusza Mazowieckiego. W roku 1991 formacja ta wygrała pierwsze wolne wybory parlamentarne. W zamierzeniu jej założycieli miała być ona wykraczającym poza polityczne podziały szerokim frontem jedności narodu – frontem potrzebnym do przeprowadzenia Polaków przez trudności transformacji. W ramach UD działały więc i lewicowa Frakcja Społeczno-Liberalna, i Forum Prawicy Demokratycznej.

Głównym celem Unii było niesienie kaganka oświaty społeczeństwu, które po 45 latach realnego socjalizmu mogło czuć się zagubione. Program opierał się na obietnicy nowoczesności adresowanej głównie do wielkomiejskiej inteligencji i rodzącej się klasy średniej. Obietnica ta miała zostać zrealizowana dzięki kapitalistycznym reformom symbolizowanym przez plan Balcerowicza, powstrzymaniu się od rozliczeń („gruba kreska” Mazowieckiego) oraz wypędzeniu z Polski wszelkich demonów nacjonalizmu i katolickiego fundamentalizmu.

W sporach kulturowych UD było więc blisko do lewicy. Dlatego prawe skrzydło (FDP) stawało się w partii coraz bardziej ciałem obcym i w roku 1992 od niej odpadło. Projekt frontu jedności narodu się nie sprawdził. Tym samym zaczęła się krystalizować lewicowo-liberalna tożsamość Unii zwieńczona w roku 1994 połączeniem z KLD – ówczesną formacją Donalda Tuska. Tak powstała Unia Wolności.

Upadek etosu

Społeczeństwu nadal obiecywano nowoczesność, ale z upływem czasu UW traciła na znaczeniu. Inteligencki etos, na który Unia próbowała łowić Polaków, tracił urok. Pauperyzacja społeczeństwa stawała się faktem. Kapitalistyczne reformy uderzyły w inteligencję, obniżając nakłady państwa na rozwój nauki. Natomiast klasę średnią wykańczał fiskalizm. Okazało się też, że jeśli nawet jakieś demony nacjonalizmu i katolickiego fundamentalizmu krążą po Polsce, to przytłaczająca ich część stanowi obsesję redaktorów „Gazety Wyborczej”, suflujących UW różne oderwane od rzeczywistości treści.

A w kwestiach kulturowych – takich jak chociażby sprawa przywilejów dla mniejszości seksualnych – osobom o poglądach lewicowych bardziej wiarygodni mogli się wydawać rosnący w siłę bezwzględni postkomuniści niż słabnąca, ciamajdowata Unia.

Ostatecznie UW dobił w roku 2001 rozłam. Tusk opuścił ugrupowanie, by z Andrzejem Olechowskim i Maciejem Płażyńskim założyć PO. Polacy mieli już dosyć mentorskiego tonu Bronisława Geremka i zdecydowanie woleli ubrany w liberalne hasła populizm Tuska, chociaż – jak wiemy – liberalizm to tylko jedna z politycznych masek Platformy. I tak UW wylądowała na śmietniku historii, a PO jest dziś pierwszą partią, która wygrała drugie z rzędu wybory parlamentarne.

Teatralizacja sporu

Donald Tusk nie zamierza dziś powtórzyć błędów Unii Demokratycznej i Unii Wolności. Dlatego jako przywódca wielonurtowej formacji zarządza wewnątrzpartyjnym pluralizmem tak, żeby nie wysadzić partii w powietrze. Z jednej strony ruga Jarosława Gowina za to, że ten uznał wszystkie projekty ustawy o związkach partnerskich – a więc także projekt Platformy – za niekonstytucyjne, z drugiej zaś – nie widać, żeby się kwapił do zdymisjonowania ministra sprawiedliwości. Jeśli temu się bliżej przyjrzeć, wówczas można postawić tezę, że cała awantura między tymi dwoma politykami to teatr.

Premier, będąc populistą, interesuje się przede wszystkim nastrojami społecznymi. A Polacy nie ekscytują się tak bardzo batalią o instytucjonalizację związków partnerskich. Można nawet przyjąć, że większość osób żyjących w konkubinatach nie traktuje tego w sposób ideologiczny.

Jednocześnie Tusk zdaje sobie sprawę z tego, jak cenne dla PO jest poparcie lewicowo-liberalnych mainstreamowych mediów, które forsują instytucjonalizację związków partnerskich. To przecież te media osłaniały go w krytycznych momentach, gdy wychodziły na jaw niekorzystne dla niego informacje, świadczące o tym, że w sprawie katastrofy smoleńskiej rząd pozwolił stronie rosyjskiej narzucić sobie jej reguły gry. Bo wydaje się, iż dziś dla „Gazety Wyborczej” czy „Newsweeka” wciąż najważniejsze jest jedno: nie dopuścić do tego, żeby PiS znów znalazło się u władzy.

Dlatego można się spodziewać, że Tusk będzie nadal w Platformie balansować między konserwatystami a jej lewym skrzydłem – tak aby zachować w partii pluralizm. Dzięki temu sytuacja się nie zmieni.

A teatralizowany wewnątrzpartyjny spór będzie zastępować realną debatę polityczną. To tylko wzmacnia pozycję Platformy. Niestety. Jeśli natomiast doszłoby w PO do rozłamu i odejścia konserwatystów, wówczas ugrupowanie Tuska znalazłoby się na drodze, którą wcześniej przebyła Unia Wolności.

Pięć lat temu, na antenie TVN, ikona polskich środowisk gejowskich Tomasz Raczek wyznał, że wygrana Platformy Obywatelskiej w wyborach parlamentarnych roku 2007 była dla niego radosnym wydarzeniem, ponieważ tym samym – jak twierdził – otwartość i tolerancja odniosły zwycięstwo nad reprezentowaną przez PiS homofobią.

Warto przypomnieć to wystąpienie w kontekście rozczarowania, jakie wyrażane jest teraz pod adresem PO ze strony zwolenników wprowadzenia do polskiego prawa instytucji związków partnerskich. Czy ganią oni Platformę za jej domniemany konserwatyzm? A może prawdziwym powodem ich wściekłości jest wielonurtowy charakter partii rządzącej? Tak czy inaczej przyczyny tego stanu rzeczy tkwią w historii.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa