Żywi pamiętają o zmarłych we wszystkich kulturach, religiach: judaizmie, buddyzmie, islamie, chrześcijaństwie. Porządkują nagrobki, odwiedzają cmentarze, składają kwiaty, zapalają lampki. Ludzie religijni odprawiają nabożeństwa, szukają umocnienia w wierze. Ci którzy jej nie podzielają mierzą się samotnie ze śmiercią. Wobec śmierci czujemy się zalęknieni, sprowokowani i duchowo zaniepokojeni. Doświadczamy egzystencjalnej samotności, ogarnia nas poczucie wyobcowania. W zadumie przypatrujemy się kołowrotowi wydarzeń w eschatologicznej scenerii Zaduszek. Coś nas wybija z rutyny. Bieżąca polityka, newsy i gorące tematy stają się mniej ważne, przybierają właściwy i skromny wymiar. Bywa, że jak nigdy dziękujemy Bogu za to że żyjemy i za to, że nie ma u nas wojny niosącej śmierć. Odczuwamy, że życie jest darem, a wraz z nim jawa i sen, obrazy, smaki i zapachy. Jest ono miłą niespodzianką, tak jak nasze ciało, którym jesteśmy, w które się przyoblekliśmy, ożywiane pulsem krwi, zdane na przyjemność i na ból. Z trudem przyjmujemy, że śmierć jest czymś nieuniknionym. Nasze narodziny były niepewne, ale ona jest pewna, tak jak fakt że żyjemy. Pewniejsza niż nadejście kolejnych pór roku. Wszyscy mamy szczęście żyć, jednak nikt nie ma szczęścia nie umrzeć. Bez jej uznania trudno być człowiekiem bo trudno też zrozumieć miłość, wiarę, grzech, lęk i dramatyzm istnienia. Jezus Chrystus i Wszyscy Święci, a czasem i zwykli ludzie dają poruszający przykład jak żyć i umierać nie tracąc nadziei.
Wspólnota życia i umierania
We wspólnocie losu nawet obce osoby mogą wydawać się nam bliskie. Na cmentarzu nie ma miejsca na podziały. Wobec śmierci jesteśmy równi. Zaduszki to niecodzienna lekcja demokracji i jedności. Egalitaryzm umierania przedstawiają barokowe obrazy tańczącej śmierci pod rękę z królami, biskupami, rzemieślnikami, chłopami, bogaczami i żebrakami.
Stosunek do umierających to wymowny sprawdzian tego, jakimi jesteśmy ludźmi
O śmierci nie potrafimy mówić, nie wiemy jak się wobec niej zachować, jak na dłoni widać naszą nieporadność. Wielu z nas nie umie przeżywać tych świąt. Nie tylko zaniedbani religijnie, ale i co niedziela praktykujący mogą czuć się nieswojo wobec jej duchowych wyzwań. Niewierzący stają przed pytaniem, czy śmierć jest końcem, czy może progiem innej rzeczywistości. To święto wystawia na próbę prywatne ideologie i światopoglądy. Nie sprzyja religijnemu triumfalizmowi i pewniactwu, aktom apostazji, oraz buńczucznym deklaracjom niewiary. Wobec śmierci możemy się buntować, ale bunt ten nie usuwa duchowego zadziwienia i szoku. Śmierć uczy pokory, przywołuje do porządku i wyznacza ludzkie granice. Uczy przeżywać i wiarę i niewiarę ze skromnością. Choć nie zawsze. Wobec pychy nawet i ona bywa bezsilna. O jednym z europejskich władców powiadano, że nawet na pogrzebach żądał zainteresowania przede wszystkim sobą. Dla jednych. Zaduszki, to wyraz naszej solidarności ze zmarłymi i miłości do tych co odeszli. Dla innych, że to nasz odwieczny rytuał, to kultura życia i umierania wzmocniona metafizycznym lękiem i religią chrześcijańską. Stosunek do śmierci wiele mówi o ludziach danej epoki. Ci na przestrzeni wieków różnili się od siebie. W naszych czasach o śmierci dowiadujemy się z internetu, telewizji i gazet. Oglądamy ją na filmach sensacji i grozy. Ale przecież wiemy, że to tylko pozór, zabawa, choć może i bezpieczne igranie ze śmiercią w ucieczce przed lękiem. Z góry zakładamy tu brak realizmu. Na niby możemy nawet grać z nią w szachy. Czasami czujemy się wstrząśnięci śmiercią ofiar wojen i katastrof poinformowani przez media, ale i wtedy jesteśmy daleko od jej realnej postaci. Widzieć z bliska umierające osoby zdarza się rzadko. Ludzie starają się to czynić wśród bliskich, ponadto robi się to częściej w szpitalach niż w domach i wśród przyjaciół. Stosunek do umierających wymaga taktu i wrażliwości. To wymowny sprawdzian jakimi jesteśmy ludźmi. Dzisiaj śmierć innych staje się towarem do sprzedania, pożywką dla instynktów i niemoralną propozycją. Z niesmakiem patrzymy na tych, którzy odzierają ją z intymności i ranią uczucia osób umierających i ich rodzin. Takie występki świata mediów niszczą i są plagą równie niebezpieczną jak wszelkie inne społeczne patologie. Nierzadko, gdy przychodzi nam zmierzyć się z prawdziwą śmiercią uciekamy na wszelkie sposoby. Pogrzeby aranżujemy na modłę pikników - rzutem fiołków ożywiamy trumienkę, albo popadamy w religijny bądź świecki patos - osłabiający świadomych fałszu uczestników ceremonii. Samotne zmaganie się ze śmiercią bliźniego jest trudne. Uprzywilejowanym miejscem tego przeżycia jest rodzina, Kościół, a nawet naród. Dramaturgii, wymowy i ciężaru śmierci sami nie uniesiemy. Bez wspólnoty i kulturowego kodu nie zrozumiemy jej symboliki. Bez innych nie znajdziemy otuchy i pocieszenia. Wszystkich Świętych jest nie jedynie kościelną celebrą, ale także świętem narodu, pospolitym ruszeniem, wydarzeniem obywatelskim. Tego dnia rzadko kto zostaje w domu. Dzieje się to z wielu powodów. Pamięć o zmarłych trwa dzięki innym. Pierwszy listopada to nie nie tylko osobisty terminarz, ale stała data w kalendarzu. Przypomina o zmarłych, razem z innymi przekraczamy bramy cmentarzy, medytujemy, modlimy się. Duchowo wychodzimy poza czas i materialny porządek. Oblicza innych przypominają nam zmarłych. Czasami są one łudząco podobne, może się wydawać, że żyjący noszą ich twarze. To podobieństwo nie jest bez znaczenia. Zmarłych na tym świecie nie ma, a śmierć jest chwilą i przemijającym wydarzeniem, stąd gdyby nie usypane groby i twarze ziomków śmierć byłaby czymś ulotnym, a zmarli z z biegiem czasu straciliby swoje rysy.