Doktorat bywa efektem mozolnej pracy na drodze do kariery akademickiej. W moim przypadku stał się on zaledwie częścią uniwersytetu życia. Efektem uczenia się, potem budowania, a dziś usilnych prób odbudowania mostów – dialogu społecznego. Porozumienia, które 25 lat temu pozwoliło nam na ogromny skok cywilizacyjny, na przebudowę państwa, remanent jego instytucji i naszych wartości. Dziś tymczasem sprowadza się ono do pohukiwań i wzajemnych demonstracji.
Budowanie pomostów
Doktorat nie był dla mnie wartością samą w sobie. Tytułów i orderów otrzymałem wiele. Przystałem na pomysł dysertacji, zabiegając o poparcie uczonych dla projektów, które rozszerzają udział obywateli w rządzeniu państwem. Poszukiwałem nowego głosu rozsądku w przekonaniu, że bez nowego trójstronnego porozumienia nie wyjdziemy z zaklętego kręgu stagnacji gospodarczej przytłoczonej marnotrawionymi kosztami świadczeń społecznych, emigracją i bezrobociem. Jestem przekonany, że potrzebujemy nowego pomysłu na dialog, który zastąpi wzajemne oskarżanie się.
Pogardliwy język polityków utrwalony niedawno na taśmach to emanacja rzeczywistych relacji, jakie panują dziś między rządem a realnym światem pracodawców i pracowników.
Kilku publicystów „Wyborczej", tradycyjnie wrogo nastawionych do przedsiębiorców, zarzuciło profesorom Uniwersytetu Warszawskiego niekompetencję w ocenie mojej dysertacji
Praca naukowa, tak jak i pomysł Rady Biznesu przy Wydziale Zarządzania UW, miał być częścią poszukiwań rozwiązań, których dotąd nie udało się wypracować. A jedną z wielu moich aktywności jest próba docierania do rozmaitych środowisk i lobbowania na rzecz naprawy systemu. Zależało mi na budowaniu pomostów, wciąganiu studentów i młodych absolwentów w dialog. Mury, jakie wyrosły w ostatnich latach między pracodawcami i związkowcami a administracją państwa, szybko zaczęły bowiem również wyrastać między pokoleniami. Obecny system kształcenia nie przygotowuje do realiów rynku pracy. Przeciwnie – zostawia z poczuciem wyobcowania i skłania do emigracji.