Dziś nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. W Rosji wciąż słychać chóralne okrzyki „Krym jest nasz"! Ale trudno nie zauważyć, że jest to pogląd w świecie odosobniony. Gdzie indziej dominuje pogląd, że półwysep, pozostając częścią terytorium Ukrainy, znajduje się tymczasowo pod rosyjską okupacją. Znalazło to swoje odzwierciedlenie w rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ, przyjętej 27 marca 2014 r., w której zdecydowana większość państw świata nie poparła tezy, że Krym odtąd należy do Rosji. 100 państw zagłosowało przeciwko, 58 kolejnych wstrzymało się od głosu, de facto odmawiając swego poparcia dla tej tezy. Tylko 11 państw poparło stanowisko Kremla. Rezolucja zaleca wszystkim członkom ONZ, aby nie uznawali władzy Moskwy nad Krymem. Na tej podstawie najsilniejsze pod względem gospodarczym państwa świata wdrożyły sankcje gospodarcze, których celem jest uniemożliwienie skutecznego przyłączenia półwyspu do Rosji.
Rusofobowie czy realiści
Stanowisko to nie wynika z rusofobii, lecz z bardzo praktycznej konstatacji, że dopuszczenie aneksji jako uprawnionego i legalnego instrumentu w polityce uczyniłoby świat mniej bezpiecznym. Mogłoby zachęcać inne państwa do podejmowania podobnych prób aneksji, a więc zwiększyłoby ryzyko konfliktów. Nie ma tutaj miejsca, aby szczegółowo wykazać wady przywoływanych w Rosji argumentów wskazujących na podobieństwa polityki Moskwy wobec Ukrainy z użyciem siły w sprawie Kosowa lub, w innym kontekście, w związku z interwencją w Iraku. Warto jednak zwrócić uwagę, że w żadnym z tych przypadków nie doszło do aneksji terytorium przez inne państwo, a każda z tych interwencji miała charakter koalicyjny i dysponowała jakimś mandatem ONZ. Nawet jeśli zgodzimy się, że był to mandat słaby, naciągany i niewystarczający, to dziś bylibyśmy bez wątpienia w innej sytuacji, gdyby Rosja w sprawie Krymu także dysponowała podobnym, a poparcia tej akcji zadeklarowaoby choćby kilka państw. Jak wiemy, nic takiego się nie wydarzyło. Także dlatego aneksja nie została i nie zostanie przez świat zaakceptowana.
Tego stanu rzeczy nie zmienią ani próby nadania Krymowi jakiegoś sakralnego znaczenia, w rodzaju nazwania go rosyjską Jerozolimą, ani próby reasumpcji decyzji podjętej w 1954 r. o włączeniu Krymu w skład Ukraińskiej Republiki Sowieckiej, świadczące nie tyle o kreatywności, ile o niskiej świadomości prawnej pomysłodawców. Post factum w żaden sposób nie uda się nadać działaniom Moskwy znamion legalności. Nie ulega wątpliwości, że w latach 1991–2014 Rosja nie kwestionowała w stosunkach międzynarodowych przynależności Półwyspu Krymskiego do Ukrainy. Gdyby w 1991 r. zgłosiła roszczenia terytorialne wobec Kijowa albo któregokolwiek ze swych sąsiadów, nie zostałaby uznana za prawnego następcę Związku Radzieckiego i nie zachowałaby stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Na przejęcie przez Rosję praw przynależnych ZSRR musieli się zgodzić wszyscy pozostali członkowie organizacji, w tym Ukraina. Wystarczył jednej głos sprzeciwu, aby Moskwa straciła prawo weta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Trudno sobie wyobrazić, aby Kijów zaakceptował rosyjski wniosek, będąc pod presją roszczeń terytorialnych.
Więcej niż półwysep
Tak więc po zakończeniu zimnej wojny warunkiem traktowania Rosji jak mocarstwa, następcy ZSRR, było prowadzenie przez Moskwę pokojowej polityki, brak roszczeń terytorialnych wobec sąsiadów i wyrzeczenie się stosowania siły. Z tego punktu widzenia zobowiązania, jakie przyjął na siebie Kreml, podpisując tzw. memorandum budapesztańskie, gwarantujące Ukrainie integralność terytorialną oraz wolność od nacisków militarnych, politycznych i ekonomicznych w zamian za przekazanie Rosji arsenału jądrowego, było tylko potwierdzeniem wcześniejszych zobowiązań z tytułu członkostwa w ONZ i OBWE oraz tych związanych z kartą paryską z 1990 roku.
Odzywające się ostatnio w Rosji głosy, że w Europie trzeba stworzyć całkiem nowy system bezpieczeństwa związany z aneksją Krymu, można porównać do wniosku pirata drogowego, który nie chcąc się podporządkować ograniczeniom prędkości, twierdzi, że kodeks się nie sprawdza i w związku z tym należy natychmiast przystąpić do opracowywania nowego. Szanse powodzenia obu wniosków są podobne.
Tak zatem w kwestii politycznej przyszłości półwyspu nie ma wątpliwości, że w dającej się przewidzieć przyszłości nic się nie zmieni. W sprawach gospodarczych będzie za to coraz gorzej. Wkrótce jakakolwiek działalność biznesowa na Krymie będzie ograniczona wyłącznie do okupowanego terytorium. Region nieuchronnie zacznie się wyludniać. Część mieszkańców wyjedzie do Rosji, część na Ukrainę. W ten sposób jedyną opcją rozwoju półwyspu, jaka pozostanie Kremlowi, będzie dalsza militaryzacja. Ale okupacja Krymu będzie krępować Moskwie ruchy w polityce zagranicznej, blokując perspektywy rozwoju relacji z najbogatszymi państwami świata, znoszenia barier handlowych i wizowych. Przekreśli także perspektywy integracji eurazjatyckiej, gdyż Białoruś i Kazachstan, czując się zagrożone metodami uprawiania przez Rosję polityki, będą wolały trzymać się od niej na dystans. Nie mówiąc już o tym, że nikt nie ma ochoty ponosić kosztów aneksji Półwyspu Krymskiego.