Władysław Bartoszewski pokazał w swoim życiu, że nawet w najtrudniejszych czasach można – jak to sam wyraził – być przyzwoitym. I udowodnił, że rola jednostki w historii może być duża.
Gdyby nie on, stosunki między Polską a Niemcami nie byłyby tak wzorcowe jak dzisiaj. Walnie przyczynił się do tego właśnie człowiek, który swoją karierę międzynarodową zaczął jako 18-letni więzień Oświęcimia przekształconego potem w największy w Europie obóz śmierci Auschwitz-Birkenau.
Niemcy są naszym kulturowo najważniejszym sąsiadem. Świadczą o tym i rolnik za pługiem idący, i kowal wbijający hufnale, i rycerz w stal odziany, i burmistrz, głowa samorządu miejskiego na prawie magdeburskim fundowanego. Otóż Bartoszewski pokazał nam w Bundestagu i gdzie indziej – a zarazem pokazał całemu światu – że Polak może rozmawiać z Niemcami jak równy z równym, bez kompleksów, przyjmując jako rzecz oczywistą obopólne uczestnictwo w wielkiej kulturowej wspólnocie zachodnioeuropejskiego chrześcijaństwa i korzeni sięgających helleńskiego antyku.
Przyjazna współpraca polsko-niemiecka jest najważniejszym faktem politycznym naszej współczesności. Bez wieloletniej, przemyślanej, upartej, pomysłowej działalności Władysława Bartoszewskiego ten fakt by się nie urzeczywistnił. Powinniśmy o tym pamiętać w czasie, kiedy nasz kontynent przeżywa znowu konwulsje zderzenia z cywilizacją nieeuropejską – bo tym właśnie jest agresja putinowskiej Rosji.
Nie wszyscy wiedzą – on sam w późniejszych latach pochłonięty sprawami zagranicznymi rzadko o tym wspominał – że Bartoszewski był namiętnym varsavianistą. Niech mu to wspomni nasze wspólne miasto urodzenia, nadal obfitujące w nazwy ulic uwieczniających ludzi tego niegodnych, jak marny pisarz Kruczkowski, komunistyczny minister Stefan Modzelewski (tę można kiedyś oddać Karolowi...) czy plagiator i kolaborant Rzymowski.
Poznaliśmy się w roku 1957 w warszawskim KIK, zaprzyjaźniliśmy się w 1978, kiedy zaczęliśmy także konspiracyjną współpracę w Polskim Porozumieniu Niepodległościowym. Miał fenomenalną pamięć, zawsze dostępną szybkiemu językowi, i żywiołowe poczucie humoru. Nasze wspólne małżeńskie kolacje były zawsze wesołe. Hala i Zosia chwaliły się, ile to marek zaoszczędziły mężom, nic nie kupując podczas przechadzek po eleganckim centrum Monachium (Władek tam wykładał, ja walczyłem z komuną na falach RWE).
Potrafił usnąć szybko na własne życzenie. „Dobry więzień śpi, jak może" – wyjaśniał z porykiem. Kto go nie znał, wiele stracił. Niewyczerpalnej woli, która go napędzała, opisać się nie da.