Jeszcze niedawno nikt nie zauważał roli ministra finansów w wypłacaniu partiom należnych im subwencji. Po spełnieniu określonych przepisami warunków przelewy wpływały na konta partyjne. Nie trzeba było się zastanawiać, kto podpisuje przelew i czy go podpisze. Podobnie jak nie zauważaliśmy „magicznego dotyku” ministra finansów przy wielu innych czynnościach finansowych, które na mocy przepisów dokonywał, choćby wysyłając dotacje dla samorządów.
Nie miało znaczenia, czy ministrowi finansów podoba się wysokość dotacji, a może uważa, że jedno miasto powinno dostać więcej, a inne mniej lub wcale, a może do jednej miejscowości wyśle przelew w piątek, a do drugiej za rok.
Przelewy do partii politycznych wychodzą na czas – taki jest mechanizm demokracji
Ta niema rola ministra finansów w tego typu sytuacjach była pięknym przykładem działania automatu demokracji – i jednym z wielu małych trybików, który sprawiał, że przed laty byliśmy z polskiej demokracji dumni. Przynajmniej duża część z nas. Państwo działało, a my się nie musieliśmy zastanawiać, jak to się dzieje, że coś działa. Czyli sprawność i sprawczość były przejawami demokracji, a nie to, że w każdej chwili każdy z jej trybików mógł odmówić wykonania automatycznego ruchu, bo coś mu się nie podobało.
Czytaj więcej
Minister finansów został postawiony w trudnej sytuacji. Jeśli nie wypłaci PiS pełnej dotacji, narazi się na odpowiedzialność karną i cywilną. Wypłata pieniędzy też może wiązać się z przykrymi konsekwencjami.
Bez specjalnych debat godziliśmy się na to, by słowa Willy’ego Brandta, że „demokracja nie powinna iść tak daleko, żeby w rodzinie większością głosów decydować, kto jest ojcem”, organizowały i porządkowały naszą rzeczywistość. Pewne rzeczy po prostu były oczywiste.