Ze względu na wrodzoną awersję do występów chóralnych, nie zamierzam przyłączać się do wielogłosu, chociaż uważam go za słuszny i potrzebny. Ale o jednym muszę przypomnieć, bowiem ta obietnica wyrażona była cokolwiek półgębkiem, a wydaje mi się wręcz fundamentalna dla funkcjonowania państwa demokratycznego. Szkoda że znalazła się na marginesie i nikt ani z opozycji, ani z koalicji o niej nie przypomni.
Kiedy ustanowiono w Polsce publiczną służbę cywilną
W tym roku mija 102 lata od jednego z najbardziej wiekopomnych osiągnięć okresu międzywojennego, jakim było ustanowienie publicznej służby cywilnej. Polska ledwie podnosiła się z zaborów i wojennych ruin, a już pomyślano o apolitycznej służbie obejmującej wszystkich pracowników państwowych – od policjantów, kolejarzy i nauczycieli aż po urzędników i administratorów przemysłu państwowego – która nie zmieniałaby się wraz z następstwem kolejnych rządów i uniemożliwiała polityczne czystki oraz wtykanie do niej znajomków.
Czytaj więcej
Urzędnik w dwudziestoleciu międzywojennym był niezależny politycznie i dobrze wynagradzany.
Jeśli do dziś wspominamy, że przedwojenne pociągi były wzorem punktualności, a nauczyciela lub listonosza powszechnie szanowano, to właśnie dlatego. Do służby można było się dostać po zdaniu egzaminów; zyskiwało się nie tylko stałość zatrudnienia, ale i wysokie na owe czasy wynagrodzenie.
Który rząd szanował służbę cywilną
Oczywiście w PRL o żadnej służbie nie było mowy, prócz wysługiwania się rządzącej partii. Pierwszą próbę reaktywowania służby cywilnej podjął rząd premiera Cimoszewicza, a fundamentalna dla niej ustawa weszła w życie tuż przed końcem jego kadencji, chociaż nie była pomyślana tak szeroko, obejmowała tylko administrację państwową. Jedynym i ostatnim rządem, który szanował służbę cywilną był rząd Jerzego Buzka. Później tylko ją psuto, aby można było na wysokie stanowiska wtryniać swoich protegowanych. Ostateczny cios zadał jej PiS w 2016 r., znosząc konkursy, obniżając wymagania i otwierając szeroko wrota dla jej omijania.