Dąbrowska: rozpoczyna się rozgrywka o to, jak zrobić, żeby rząd nic nie mógł

Rozpoczyna się rozgrywka o to, jak zrobić, żeby rząd wciąż niczego nie mógł zrobić, jeśli wygrałby kandydat opozycji, albo żeby niczego nie mógł zrobić podporządkowany premierowi prezydent, gdyby wygrał kandydat największej z partii koalicyjnych.

Publikacja: 20.08.2024 16:03

Premier Donald Tusk deklaruje, że nie wystartuje w wyborach prezydenckich

Premier Donald Tusk deklaruje, że nie wystartuje w wyborach prezydenckich

Foto: PAP/PA

Kampania prezydencka będzie sporym kłopotem dla partii politycznych. Pieniądze trzeba wydać, a i tak wiadomo, że zysk będzie stosunkowo niewielki. Nawet dla PiS wygrana ich nieznanego jeszcze kandydata, to tylko bardzo droga promocja jednego polityka.

Czytaj więcej

Oszustwo prezydenckie. Jak najlepiej wybierać głowę państwa w Polsce?

Wakacyjny eksperyment polityczny

Może czas wakacji to dobry pomysł na mały eksperyment: można by zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że polska polityka toczy się w ciszy i harmonii. Politycy zajmują się sprawami wyborców, rząd z rozmachem inwestuje i troszczy się o najuboższych, opozycja konkuruje dzięki zgłaszaniu najlepszych projektów ustaw, a prezydent pomaga, jak może. PKB rośnie, społeczeństwo rozwija się w sposób zrównoważony, wszyscy dbają o planetę i pomagają najsłabszym. Spory światopoglądowe toczą się na uniwersytetach i w odpowiedzialnych mediach, a w kanałach społecznościowych dominują szczeniaczki, kotki i ludzkie wnuczęta. I tylko nieuchronna śmierć, kiedy już przyjdzie, przecina to pasmo szczęścia i kompromisu. Czy nie chcielibyśmy wszyscy tak żyć?

A jeśli tak, to co nas powstrzymuje? Klasycy oświecenia wskazaliby nie najlepszego gatunku naturę ludzką, marksiści wojnę klas i konflikt między pracą i kapitałem, a chrześcijanie zapewne grzech pierworodny. Wszystko to ukształtowało system polityczny, w którym konflikt konstytuuje życie publiczne i relacje między ludźmi. A system demokracji parlamentarnej, który miał walkę cywilizować i wtłaczać w ramy brydżowej rozgrywki, stał się wehikułem wszystkich naszych negatywnych cech. A kiedy otworzymy oczy i – już powakacyjnie – spojrzymy na otoczenie, zobaczymy Polskę szykującą się do kolejnego wyborczego starcia.

Czytaj więcej

Sondaż: Wyborcy Konfederacji w II turze najchętniej poparliby Mateusza Morawieckiego. Donald Tusk ostatni

PiS chciałoby, żeby kandydatem KO na prezydenta został Donald Tusk

Niby pośpiechu jeszcze nie ma, PiS umawia się na jesień, KO wspomina coś o grudniu, a Szymon Hołownia wciąż myśli. Zjednoczona niegdyś prawica najbardziej chciałaby, żeby na prezydenta wystartował Donald Tusk, bo ma wielki negatywny elektorat i zostając prezydentem musiałby wziąć na siebie odpowiedzialność za wszystko, co zrobiłby w państwie jego obóz polityczny. Teraz alibi zapewnia Andrzej Duda, z góry zapowiadając czego nie podpisze i zmuszając do odkładania takich spraw jak systemowa naprawa praworządności, liberalizacja aborcji czy zmiany w mediach na czas po wyborach prezydenckich. A przecież gdyby to Donald Tusk został prezydentem, trzeba by to wszystko przeprowadzić! I do tego jeszcze zadbać o dobrostan społeczeństwa. Nie byłoby wymówek, że się nie da, bo prezydent nie podpisze. Dlatego z KO musi wystartować ktoś inny, ktoś z kim w razie czego można jak Miller z Kwaśniewskim zadzierzgnąć „szorstką męską przyjaźń”, albo jak Wałęsa z Mazowieckim rozpętać nową „wojnę na górze”. W harmonii i zgodzie rządzić się nie da, bo trzeba by spełniać obietnice i naprawiać kraj. A to jest zadanie ponad siły każdego polityka.

– Mam pewien problem, bo im kategoryczniej mówię, że nie jestem zainteresowany osobiście wyborami, startem i że nie będę startował, im częściej to mówię, tym częściej czytam później, że z Tuskiem to nie wiadomo jak będzie – mówił niedawno premier Tusk na konferencji prasowej. I ja mu wierzę. Co to za przyjemność przez ponad dwa lata podpisywać to, co przysyłają mu koledzy z rządu? Tak ustawa zasadnicza opisała nasz system, że kiedy prezydent i premier są z tego samego obozu politycznego, to obaj wcale nie są do niczego potrzebni. Wystarczyłby albo jeden, albo drugi. I w innych krajach często tak właśnie się dzieje. We Francji czy USA nikt nie wyobraża sobie, żeby na prezydenta nie startowali liderzy partii, gwarantując swoim ugrupowaniom realną, mocną władzę. W Niemczech prezydent służy raczej ozdabianiu uroczystości, a wszelkie ambicje ma na starcie wykreślone z umowy o pracę, bo rządzi kanclerz.

U nas właśnie rozpoczyna się rozgrywka o to, jak zrobić, żeby rząd wciąż niczego nie mógł zrobić, jeśli wygrałby kandydat opozycji, albo żeby niczego nie mógł zrobić podporządkowany premierowi prezydent, gdyby wygrał kandydat największej z partii koalicyjnych.

Kampania prezydencka będzie sporym kłopotem dla partii politycznych. Pieniądze trzeba wydać, a i tak wiadomo, że zysk będzie stosunkowo niewielki. Nawet dla PiS wygrana ich nieznanego jeszcze kandydata, to tylko bardzo droga promocja jednego polityka.

Wakacyjny eksperyment polityczny

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
analizy
Jacek Nizinkiewicz: Czy Donald Trump oddałby Polskę Władimirowi Putinowi? Co wiemy po debacie
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Donald Trump z Kamalą Harris na mocny remis w niegrzecznej debacie
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: gdzie „Pan Bóg i Polacy” widzą prezesa IPN?
Opinie polityczno - społeczne
Kozubal: dlaczego polskie wojsko jest ślepe i nieme
Opinie polityczno - społeczne
Warzecha: Zero logiki, maksimum zemsty
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Prezydencka debata telewizyjna w USA: mission impossible Kamali Harris?