Wbrew nadziejom pięknych lat 90., którym najdobitniejszy wyraz dał Francis Fukuyama, pisząc o „końcu historii”, ona wciąż trwa. Kiedy dzieją się dzieje, świat drepce po cmentarzysku zawiedzionych marzeń, a nawet spływa krwią. Krew to smar historii. Tak było zawsze i czy tak będzie do skończenia świata?

Przez całe dzieje aż do XX w. Europa była boiskiem rozgrywki miejscowych mocarstw. Innych potęg w świecie nie było. W wiekach XV–XVII jedno z nich nazywało się Rzeczpospolitą Obojga Narodów, miało stolicę w Krakowie, potem w Warszawie, wreszcie upadło podobnie jak inne krótkotrwałe imperia. Po jakimś czasie świat się poszerzył, zbuntowane kolonie brytyjskie w Ameryce przekształciły się w supermocarstwo, ale Europa nie chciała tego uznać, zapatrzona we własne, coraz bardziej zmarginalizowane boisko. Dopiero gdy armia amerykańska wylądowała we Francji i uratowała Europę przed klęską wszystkich w wojnie ze wszystkimi, coś zaczęło docierać do świadomości Europejczyków. Tym bardziej że od wschodu nie graniczyła z nią już stara, „poczciwa”, bo bezzębna Rosja, lecz komunistyczny potwór z ambicjami zagarnięcia całego świata. Nie potrafił jednak Stary Kontynent przed 1939 r. uczynić nic wobec nowych wyzwań, stąd kolejna okrutna wojna, gdzie znowu decydujące okazało się wsparcie Ameryki.

Czytaj więcej

Jerzy Surdykowski: Marzenie europejskie

Dopiero Europa wyniszczona wojną i wystraszona sowieckim zagrożeniem potrafiła stworzyć struktury na miarę czasów, które nadeszły. Efektem jest Unia Europejska; dziś jednak coraz bardziej niewydolna wobec nowych problemów i dylematów. Świat nie jest już dwubiegunowy, a Europa od dawna nie jest w nim najważniejsza, Chiny wyrosły na konkurujące z Ameryką mocarstwo, pojawiły się potęgi Indii i pomniejszych mocarstw, a wszystko jeszcze zmieni wojna w Ukrainie, nawet gdy nie przyniesie zwycięstwa jednej ze stron. Do tego jeszcze alarmujące zmiany klimatyczne, które uczynią świat coraz mniej zdatnym do życia.

Nadchodzi moment, kiedy Europa znów musi wymyślić się na nowo albo zejść ze sceny. Obecne struktury Unii wspaniale zdały egzamin w czasach zimnej wojny; pozostawienie ich bez większych zmian, a nawet ograniczenie Unii do niezobowiązującej strefy wolnego handlu jest receptą na powrót do wojny wszystkich ze wszystkimi, zwanej przez wsteczników „koncertem mocarstw”.