Przede wszystkim dlatego, że to nie jest jeden kraj, tylko dwa w jednym. Federacja Bośni i Hercegowiny zamieszkana przez Chorwatów i muzułmańskich Boszniaków otoczona jest przez Republikę Serbską. Ale co w tym zaskakującego, skoro granice ustalano w Dayton przy pomocy fotografii satelitarnych? Ustrój kraju jest jednym z licznych dowodów, że prowizorki są najtrwalsze. Mam niejasne wrażenie, że jego zasad nie rozumieją nawet miejscowi. Serbowie mają swój rząd, Boszniacy i Chorwaci swój, a do tego jedni i drudzy mają jeszcze rząd wspólny. W każdym z nich obowiązują dodatkowo narodowościowe parytety. Ustalono je we wspomnianym Dayton, żeby zakończyć, trwającą w latach 1992–1995, wojnę domową. Ale nikt chyba nie podejrzewał, że coś takiego przetrwa prawie 30 lat. I nikogo chyba nie dziwi, że to nie działa. Zwłaszcza że rząd Federacji chce wejścia do Unii Europejskiej, a Serbowie oglądają się na Belgrad i wspierają Putina. Co ciekawe, po ich stronie opowiedział się reżyser Emir Kusturica, najwybitniejszy artysta rodem z Sarajewa, z pochodzenia Boszniak.
Ale przecież obok polityki jest jeszcze zwyczajne życie. Bezrobocie w kraju sięga 40 procent, co piąty mieszkaniec kraju żyje poniżej progu ubóstwa, a połowa młodych ludzi chce emigrować. Zresztą ludzie wyjeżdżają w zasadzie bez przerwy. Exodus, który zaczął się w czasie wojny, trwa do dziś. 3,5-milionowy kraj opuściło około miliona ludzi. Ta liczba robi wrażenie nawet w Polsce, gdzie emigracja dwóch milionów obywateli stała się wielkim problemem społecznym i politycznym.
Czytaj więcej
Andrzej Zybertowicz jest jedynym znanym mi przypadkiem naukowca zajmującego się nieformalnym wpływem tajnych służb, który przeszedł w pełni udaną „cyfrową transformację”.
Z Sarajewa, gdzie na ścianach domów wciąż widać ślady po kulach, polskie sprawy wyglądają trochę inaczej. Z perspektywy kraju, gdzie sąsiedzi mordowali się nawzajem, a dziś próbują normalnie żyć, skala rozpętanej nad Wisłą plemiennej nienawiści wydaje się niezrozumiała. Nawet jeśli przyczyną dzisiejszych podziałów jest dramat ofiar katastrofy smoleńskiej, to przecież mówimy w tym wypadku jedynie o odpowiedzialności politycznej czy moralnej. Tymczasem przechadzka Aleją Snajperów czy sarajewskie róże umieszczone w miejscach, gdzie zginęli ludzie od pocisków moździerzy, uświadamiają nam skalę zbrodni, jakich dokonano w czasie bałkańskiej wojny domowej. A mimo to, zwiedzając Bośnię, nie ma się poczucia, że podstawową emocją mieszkańców jest nienawiść do współobywateli.